...przyszedłem tutaj by porozmawiać
– lecz dmie lipcowa bryza
i słowa rozpadają się
w kolorowych eksplozjach
petard znad miasta.
W szumie fal mogę odnaleźć ledwie te dobre i te złe
spadające ze świstem w fałdy morza;
mewy wyławiają je pojedynczo,
deformują zdania, przedrzeźniają nasze głosy.
Wieczorny wiatr niesie daleki zgiełk festynu letniej nocy
z wąskich uliczek miasteczka i odpływa na grzbietach fal;
szczątki sztucznych gwiazdozbiorów nie mają żadnych znaczeń.
Nasza rozmowa to dwa monologi, słowa na wiatr –
to chaos naszych myśli w porywach wieczornej bryzy.
Nie oglądam się, wiem, za nami są tylko ślady naszych stóp;
prowadzą z dwóch stron
i po nich odejdziemy,
gdy zaśnie noc nad miastem…