Są to wiersze silne życiem i emocją, dotykające poezji, czyli Tego co „bliżej nieokreślone, niedopowiedziane, nie do wyrażenia" (s. 43), ale nie do końca same będące poezją.
Józef Banaszak w zbiorze „Zachwycenie czasem" jakby uwierzył, że poezji nie można wyrazić, dojść do niej, zanurzyć się w niej i dlatego nie usiłuje iść dalej. Nie rzuca się z motyką na słońce. Stoi w pokorze w stóp Góry.
Co to za Góra? Na pewno poezji, ale też innych wielkości: Boga i Jego stworzenia, natury. Natura jest bowiem celowa. Robert Mielhorski pisze w przedmowie pt. Cud życia i tajemnica przemijania: „Natura upodabnia się do dzieła sztuki i architektury, albo i odwrotnie: to architektura wydaje się ukazywać podobieństwa z przyrodą, podkreśla jej walory" (s.7). Krytyk nazywa to mądrze, definicyjnie panestetyzmem, czyli spoglądaniem na naturę jak na dzieło sztuki, a ja widzę po prostu odkrycie biologa, gdyż J. Banaszak jest profesorem biologii. Odkrył - nie pierwszy zresztą - w naturze celową działalność Stwórcy. Stąd też jego pokorne wyznanie wiary:
Przystaję, gdy samotnie stoisz w polu
pod parasolem skowronka
zastępującego Ci organy
Pokora, która jest przecież mądrością życia, organizuje również miłość. Zachwycony mężczyzna kładzie się pyłkiem u stóp kobiety:
Dedykacja dla zielonookiej
Z rzęsy powstałaś,
z czarnego stawu,
z zielonego boru,
by wodzić mnie na pokuszenie.
I płonę w twych włosach,
rozpalony do nieprzytomności,
od jesieni tamtego roku.
Nawet jeśli pyłem jestem,
w tej części galaktyki
z tobą nim jestem.
A galaktyka nosi nazwę siódme niebo
Piękne to i na swój sposób unoszące w górę (miłość mężczyzny ma charakter niebotycznej kreacji przedmiotu ukochania), ale czy nie paraliżujące? Czy nie uzależniające jednego człowieka od drugiego?
W tomie „Zachwycenie czasem" mamy do czynienia z liryką ostrożną, przyhamowaną, „w formie zalążkowej" (R. Mielhorski, s.8). Znać powściągliwość naukowca, którego stać na odważne nie wiem, nie potrafię, gdy faktycznie coś jest niemożliwe do zbadania czy opisu.
Ale według mnie w tym przypadku jest to możliwe. Owe „notacje w formie zalążkowej" kryją bowiem w sobie niemałą energię. Energię szaleństwa sporu z Bogiem, przekraczania ograniczeń, wreszcie walki płci. To, że „pokornieję na wiosnę, gdy każesz hiacyntowi pachnąć" (s.23), nie znaczy wcale nie rzucić wyzwania: „Wieczny jestem, bo Ty wieczny jesteś, a ja Twoim obrazem". Wówczas to mniej bolesną będzie „tajemnica przemijania" (s.32).
R. Mielhorski medytuje nad medytacją na temat czasu (s.6). Uległ ułudzie tytułu „Zachwycenie czasem". Zapomniał – wraz z autorem – że czasu w istocie nie ma, że to tylko matematyczna wypadkowa ruchu i przestrzeni, a wiec w tym przypadku przemijania oraz ziemi, na której owo przemijanie się uskutecznia.
A wiec mamy tu de facto do czynienia z intelektualnym zachwyceniem się nad jednym z wielu matematyczno-fizycznych, a w tym przypadku także biologicznych, odkryć. W rzeczywistości wcale nie czas liże rany (s.11), tylko ruch, a raczej obumieranie, kolejnych segmentów naszej pamięci i zmysłowości.
Józef Banaszak, Zachwycenie czasem, Bydgoszcz 2004, Galeria Autorska, ss.48