Wracam zatem do „Niewolników głupiej mowy” z wrześniowego numeru „Akantu”. Tu przecież pojawia się „euroamerykański raj” i jego szczyt - bankierzy, a wszystko „zapachniało” pomieszaniem z poplątaniem, a więc przysłowiowym „cicer cum cole”, ale nie wiem czy z tuwimowskim zabarwieniem. Raczej nie. Koncepcja ujawnienia krytyki euroamerykańskiej logiki działania systemu bankowego i pieniężnego pachnie niezdrowym fermentem i bałaganem, a nie poszukiwaniem nowego smaku czy sensu. Można się spodziewać jedynie drwiny, chichotu i bezpardonowego utyskiwania, a nie merytorycznej analizy rzeczywistości. To takie chodzenie po omacku, może i ekwilibrystyka, ale jakaś bałaganiarska, nieuporządkowana, co nawet przy zwyczajnym spacerze po grubej desce nie wróży nic dobrego. I Pan Panie S. Pastuszewski w tej absurdalno - niebezpiecznej atmosferze ma odwagę występować jako quasi - przewodnik, a może prowokator, nie zdając sobie sprawy jaki los czeka takiego lawiranta? Nie pasuje mi to do wszystkich funkcji, jakie Pan pełni. I dlatego jeżem się nastawiam do publikacji z owalem o powyższym tytule. Ale nie tylko. Mam Panu za złe, że tumani Pan ludzi swoją niby satyryczną czy nawet sarkastyczną swobodą pójścia „do ludzi” z nowym hasłem zamiast z „kagankiem oświaty”. Przecież z Pańskiego zrozumienia zła i głupoty konkretnych ludzi czy konkretnego postępowania można zrobić coś pożytecznego i właściwego dla konkretnego odbiorcy w konkretnej sytuacji, a nie iluzoryczną „burzę mózgów” z tak ogólnej gadaniny, jaka powstanie lub nie powstanie po Pańskim apelu. Ma Pan przykład rezultatów takich skutków już w tym samym numerze, w którym rzucił Pan swoje francuskie „Aleé!”, a gdzie ja widzę tylko polskie „ale”. Poszukiwanie szatanów, usiłowanie zbywania tematu błyskotliwym żonglowaniem modnymi słówkami i półsłówkami oraz wyciąganie z lamusa zdyskredytowanych dawno teorii i pojęć - to nie tylko doraźne biadolenie A. Chodackiego, ale i anons nader częstego i utrwalającego się zjawiska otumaniania maluczkich.
Potwierdziły to choćby tylko enuncjacje ludzi, którzy dali odzew na Pańskie sugestie w październikowym tylko numerze „Akantu”! Czy o taki remanent żali i pretensji Panu chodziło? Czy skutkiem Pana apelu będzie wynajdywanie degrengolady lub wszelkiej maści niechęć i złości na wszystkich i przeciw wszystkim, a bez pozytywnego skierowania tej ujawnionej goryczy w odpowiedni nurt rozumowania czy postępowania? Jestem pewien, że także takie wierszyki jak ten „Wniosek” Sławomira Mierzejewskiego, mówiący, że „Polska nie upada, Kto chce niech wierzy, Bo nie może upaść to, Co od dawna leży” nie powinien „iść w eter” w polskim czasopiśmie literackim bez odpowiedniego komentarza, bo nie będzie to ani satyrą, ani krytyką, a jedynie obskurnym kłamstwem i fałszem oraz POPISEM literackiego niepohamowania się przypadkowych przeważnie, a nie merytorycznie właściwych autorów. Proszę mi nie brać za złe odmowy uczestnictwa w tym happeningu, jaki Pan proponuje i przyjąć za moje usprawiedliwienie tej świadomości, że dość już było i jest chyba jeszcze w naszym polskim tylko światku zmyłek, fałszów i rozczarowań. A to zwykłych, a nieograniczonych w ambicji robotników - elektryków, którzy okazali się zwolennikami i emisariuszami kapitalistów, a kto wie, czy nie imperialistów, a nie przedstawicielami proletariatu i równych sobie ludzi, którzy ich na domiar złego nie tylko popierali, ale i w nich wierzyli. Nie brakowało nam i Niezwykłych Kapłanów, którzy swoje mieli jednak jedynie na względzie, a nie dobro powszechne, przynajmniej polskie, czy też Ludzi Mądrych i Zdolnych, jak Gombrowicze, Kantory, Herberty czy Mrożki, których nie stać było na nic innego, jak udziwnianie i ekstrawagancję, zamiast na szerszy horyzont myślenia. Przede mną bliziutko już Świat Cieni i Wspomnień, wystarczy mi już rozczarowań i złud, chociaż każde dziś niesie tak wiele zawodów, zdenerwowania i zwyczajnej złości, że każda godzina życia boli niemal wiedzą, że dokoła tyle nienawiści, braku tolerancji i nieżyczliwości, a nie widać nawet na najodleglejszym horyzoncie jakiegokolwiek pocieszyciela czy zbawcy. Ci, od których można się było spodziewać pomocy czy rady okazali się niedostatecznie przygotowani do takiej roli i w związku z tym nie można na nich liczyć, a Starzy Pocieszyciele z Boskich Szeregów wręcz rażą archaicznością i zapartym mimo wszelkich dowodów fałszem. Jak Pan to ujął? „Jestem coraz lepszy, więc trzeba umierać?” Niby mądrze, ale jakże okrutnie!
Na moją bezczelność nie muszę zwracać uwagi, Pańskiej osobie muszę jednak poświęcić jej nieco. I czynię to z dużą dozą dziękczynienia za dobre towarzystwo. Wydaje mi się, że wspólnie czytamy Pańskie traktaty, nawet wspólnie je przeżywamy i stąd moja wdzięczność. Szczególnie zainteresował mnie „Traktat o gałązce”:
„przychodzą do mnie ci, którzy mają umrzeć
widzę to w ich głębokim spojrzeniu w moje oczy
jakby prosili, abym ich powstrzymał
albo w najgorszym przypadku pożyczył im obola
czasem im pożyczam
rozmawiając jakby nigdy nic
i jakby nic odchodzą
bo wszystko jest jakby nigdy nic
życie, śmierć, gałązka na wietrze –
tylko popatrz”
Dlaczego ten traktat przypadł mi szczególnie do gustu ?
Ja w swojej twórczości też miałem do czynienia z traktatem. Jednym wprawdzie tylko, ale za to jakże rozległym w tematyce, bo był to „Traktat o mojej Ojczyźnie”. Dziś tego traktatu już praktycznie nie ma, nie ma też i „mojej Ojczyzny”. I jest wszystko „jakby nigdy nic”. „Gałązka na wietrze”. Popatruję, jak sugerujesz i... dużo widać, Panie Stefanie! Czyżby „przeszłość ma przyszłość”, jak wyczytałem kiedyś z jakiegoś plakatu?
_____________________
Stefan Pastuszewski, Traktaty, Bydgoszcz 2013, Instytut Wydawniczy „Świadectwo”