Niemal wszystko, co ważne i znaczące w życiu, a tym bardziej w życiu duchowym, znajduje swoją kwintesencję od początku, a więc od samej zapowiedzi lub tytułu stosownej enuncjacji. Powyższy tytuł jest potwierdzeniem tej zasady, a ponieważ jest szokujący, wymaga wyjaśnienia. Tym bardziej, że jest pewnym skrótem myślowym i stanowi prawdę odcinkową, wyolbrzymioną celowo do rozmiarów ogólnikowego stwierdzenia.
Wyjaśnienie zaczynam od zapowiedzi, że założenia i sformułowania w tym tytule nie dotyczą sfery doznań politycznych. W omawianym przypadku chodzi jednak o sferę polskiej kultury, a nawet o szczególny i chyba raczej lokalny, a nie ogólny jej odcinek.
Krótko i węzłowato: Chodzi o Beksińkiego, a bardziej konkretnie chyba o jego, trudno powiedzieć jaką, polską, warszawską czy sanocką rodzinę. Beksiński to z zawodu inżynier, a z upodobania artysta malarz.
„Encyklopedia Gazety Wyborczej" - odnotowała już w 1983 roku, że: „Beksiński Zdzisław - ur. 1929, malarz; początkowo zajmował się fotografią artystyczną; pełne ekspresji obrazy i rysunki utrzymywane w atmosferze fantastyki i niepokoju; artysta z reguły nie tytułuje swoich dzieł."
Dzisiaj internetowa Wikipedia posiada pełne dwie strony formatu więcej niż A 4 informacji o Zdzisławie Beksińskim, z detalami, jakich nie posiadają nawet informacje o największych polskich artystach. Ten boom spowodowany jest przede wszystkim sensacyjnymi wydarzeniami: samobójczą śmiercią jego syna Tomasza, tragicznym losie jego żony, a następnie zabójstwem samego malarza.
Okazało się, że jest to rodzina niesłychanie w Polsce popularna, a dla znających ją osobiście, po prostu sympatyczna. Dla ogółu natomiast nadano jej znaczenie niemal symboliczne, bo nazwano ją „ostatnią rodziną" w Polsce, gdyż takim tytułem, kto wie, czy nie na wzór „ostatniej wieczerzy" Leonarda da Vinci, nazwano film nakręcony z udziałem polsko-francuskiego aktora – Andrzeja Beksińskiego.
Wybuch popularności Beksińskiego w ostatnich latach budzi zdziwienie. Tak zmasowanego natężenia zainteresowania i jego ujawnienia nie przeżywała Polska od dawna. Nawet tragedia smoleńska przy tym wybuchu popularności wydaje się wydarzeniem marginalnym. Także sukcesy i osiągnięcia sportowe, tak absorbujące olbrzymią część społeczeństwa, okazały się krótkotrwałymi epizodami wobec ciągłej i fascynującej historii Beksińskich. Zakrawa to na świadome i celowe działanie znaczących sił społecznych celem nadania tym tragicznym i ponurym wydarzeniom wymiaru ogólnonarodowego, a co gorzej, powszechnie zrozumianego i aprobowanego. I w tej ostatniej ocenie widzę największy nonsens i najoczywistsze zło wynikające z historii Beksińskich.
To oczywista nieprawda, że Beksińscy stali się najpopularniejszym zjawiskiem w polskiej kulturze i w polskiej społeczności. Ja osobiście wręcz czuję fizyczny wstręt i niechęć do twórczości Zdzisława Beksińskiego, jaką mi serwuje od dość dawna Stanisław Chyczyński w swoim magazynie „Nihil Novi". Ktoś o takim upodobaniu i takim zainteresowaniu jakie prezentował Z. Beksiński nie może być pozytywnym przykładem czy nawet guru w sztuce. Swą aktywnością przyczyniał się on do ujawniania szpetoty. Nie podkreślam tu odpowiedzialności ojca za swoją rodzinę, bo to wymaga dogłębnej znajomości człowieka, a nie artysty, ani tematyki spraw osobistych, jakie mogły trapić tę rodzinę, bo takie ujawnienie wymaga specjalnej zgody zainteresowanych. Jednakże dzisiaj, w zasadzie po unicestwieniu tej rodziny, upodobanie, poważanie czy nawet tylko niema aprobata dla niej w kraju, gdzie od wieków wzorcem jest „Boska Rodzina Józefa i Marii" to znak olbrzymiego upadku nie tylko osobistej kultury Polaków, ale i braku odporności wobec do koniunkturalnych deprawatorów i zadufanych samolubów.
Sprawa Beksińskich nabrała charakteru narodowego. I to jest groźne samo w sobie. Kto wie jednak, czy nie groźniejszy jest brak społecznego odzewu negującego te negatywne ekscesy w kraju, gdzie niewątpliwie większość nie aprobuje nie tylko sztuki, jaką reprezentuje Zdzisław Beksiński, ale i takiego stylu i przebiegu życia. Sensacyjność historii Beksińskich. stała się jednak zaraźliwie modna.