W bardziej eleganckich niż obecne czasach twórców określano jako wybrańców bogów. Obserwacja losów wielu z nich pozwoliła sformułować też sentencję: Wybrańcy bogów umierają młodo (choć oczywiście nie jest to reguła, bo ma zdecydowanie zbyt dużo „wyjątków"). Dziś, ku zaskoczeniu wielu, za wybrankę bogów uważam się wcale nie jako autorka, tylko jako CZYTELNICZKA POEZJI POLSKIEJ. Poezja jest jedyną chyba dziedziną, w której od wieków (niezależnie od historycznych zawirowań) byliśmy potęgą światową! Nawet gdyby przyszło mi żyć nieprzyzwoicie długo, wybitnej poezji polskiej do czytania by mi nie zabrakło. Na dodatek od ponad 20 lat bezczelnie powtarzam, że choćbym nawet nie raczyła spojrzeć na ŻADEN utwór poetycki powstały po roku 1989, i tak jako czytelniczka poezji polskiej (co wyraźnie zaznaczam) nie doświadczyłabym żadnego poczucia niedosytu lub braku.
Nie wątpię, że w tym miejscu człek wygodnie i modnie utożsamiający się ze współczesnością od razu może poczuć znudzenie i wkurzenie jednocześnie: – Będzie baba marudziła o nikogo już nieinteresujących poetach dawnych, gdy tymczasem to właśnie MY – TU I TERAZ, w wolnym kraju piszemy najwspanialsze wiersze! Budzący zaufanie dorobkiem całego życia, najsolidniejsi krytycy, którzy mogliby głupkowatą euforię tymczasowych choć trochę przyhamować – niestety już wymarli (i to wcale nie młodo). Namnożyło się za to umiarkowanie młodych profesorków-etatowców od literaturki współczesnej i z tego właśnie kręgu kujonów brzmią fanfary „ku czci" coraz to innego poetyckiego „idola". Profesorkowie muszą sobie przecież dorobić do słusznie niedochodowych (bo zwykle polegających na przepisywaniu z jednej książki do drugiej) „naukowych badań", a najłatwiej im dorobić jurorowaniem. Nie trzeba chyba dodawać, że kasa tak na honoraria „prestiżowych" (bo etatowo-naukowych) jurorów, jak i na „prestiżowe" nagrody, idzie w głównej mierze z pieniędzy wyzyskiwanych podatników, mających w nosie tak laureatów, jak i jurorów z ich werdyktami.
Na tym jednak uwagi pesymistyczne zakończę, bo wcale nie mam zamiaru dowodzić, że nikt obecnie dobrze nie pisze, ani też że nie czytam współczesnych, poprzestając na lepszych z przeszłości. Jako zdeklarowana masochistka brnę tygodniami przez hałdy odpadków, a męki poszukiwawcze ZAWSZE w końcu zostają nagrodzone znalezieniem jakichś perełek na wysypisku.
Część pozytywną felietonu zacznę od zaprezentowania pewnej dobrze na przyszłość rokującej obserwacji. Z przyjemnością zauważyłam, że ogólny wzrost niezadowolenia społeczeństwa na wielu płaszczyznach, owocuje też STOPNIOWO wzmożoną podejrzliwością i krytycyzmem co do współczesnych „karier" literackich. Jeszcze do niedawna, gdy prezentował się „znany, ceniony, reklamowany, nagradzany, tłumaczony" itp. – salę w głównej mierze wypełniali bliscy orgazmu snobi, kadzący, omdlewający z rozkoszy, pełni czołobitnego uznania, aspirujący do elity jako „koneserzy literatury z górnej półki". Po kątach natomiast burczeli lub bluzgali miotani zazdrością głupcy, kompleksiarze i grafomani, niezdolni zrozumieć ani słowa z tego, co choć trochę wykracza poza ich „horyzonty twórcze". Ani przy namiętnej, ślepej miłości, ani też przy zaślepiającej zawiści zdrowy krytycyzm nie wystąpi nigdy! Tymczasem w ciągu ostatnich lat po prezentacjach takich „znanych i reklamowanych" coraz częściej słyszę w kuluarach całkiem rzeczowo (czyli bez ogłupiających emocji) wyrażane wątpliwości. Coraz częściej też ktoś prywatnie zwraca się do mnie z pytaniem: Czy to możliwe, by ten autor (ta autorka) był tak dobrym poetą, jak go wszędzie reklamują? Naprawdę nie znasz jakichś lepszych? Na takie pytanie na pewno uczciwa nie byłaby odpowiedź, że lepszych jest cała masa, bo „znany i ceniony" nie ma żadnego talentu i bazuje tylko na układach. Bez wahań mogę natomiast odpowiedzieć, że jest wielu RÓWNIE DOBRYCH, tyle że NIEREKLAMOWANYCH. Osobiście zawsze wolę tych niereklamowanych, wcale nie dlatego, że reklamowanemu przypisuję mniejszy talent, tylko dlatego, że stosuje on zwykle asekurację (czyli rodzaj autocenzury), by nie uchybić preferowanej (i owocującej splendorami) poprawności. Tam, gdzie chodzi o duże talenty, nie da się precyzyjnie obliczyć, że X jest o 2% zdolniejszy od Y, a Z o 7% lepszy od nich obu. W żadnym wypadku nie oznacza to jednak, że dla poprawności czytelnik wszystkich utalentowanych powinien lubić jednakowo. W Polsce wśród poetów zawsze miał w czym wybierać, byle tylko nie dywagował jak głupek, że jeśli np. Broniewskiego nie lubi, to znaczy, że był to poeta kiepski (!). Z klasyków od zawsze jedni woleli Mickiewicza, inni Słowackiego, jeszcze inni Norwida, jednak dyskutowanie, który z nich jest lepszy, uważam za zupełnie jałowe. NAJLEPSZYCH POZNAJE SIĘ PO TYM, ŻE W SWEJ TWÓRCZOŚCI NIE SĄ DO SIEBIE NAWZAJEM PODOBNI (oczywiście tym bardziej nie piszą podobnie do mniej wybitnych twórców!). Już po przykładzie trzech wieszczów widać, że w polskiej poezji nigdy nie pojawia się JEDEN NAJLEPSZY tylko GRONO NAJLEPSZYCH (to prawdziwy raj dla czytelnika). Na dodatek nie dotyczy to wcale tylko samych szczytów Parnasu uwiecznionych w historii. Grono najlepszych da się wyodrębnić na przykład w każdym czasopiśmie. Nawet w historii jakiegoś osiedlowego klubu literackiego (gdzie na ogół adorują się wzajemnie i dowartościowują twórczo miernoty lub przeciętniacy) da się zwykle wskazać kilka osób, których twórczość wyróżniała się na standardowym tle.
W „Akancie" bez trudu mogę wskazać całą grupę poetów (o skrajnie RÓŻNYCH na szczęście propozycjach poetyckich), na których talent zawsze można liczyć: Grażyna Wojcieszko, Edmund Pietryk, Wojciech Kawiński, Jerzy Utkin, Tadeusz Zawadowski. Jest oczywiste, że wiersze jednych lubię bardziej, a innych mniej, nie ma to jednak żadnego związku z powątpiewaniem w talent kogokolwiek z tej grupy.
Zdecydowanie jednak nie lubię iść jako czytelniczka poezji po najmniejszej linii oporu, czyli skupiać się wyłącznie na tych, co do których od lat wiadomo, że piszą dobre wiersze. Zaskoczenie jest dla mnie o wiele bardziej rajcujące niż stuprocentowo trafne przewidywanie. Mówiąc dosadnie, pragnę dostać czytelniczego kopa! Już dawno namierzyłam w „Akancie" takich dwoje poetyckich wystrzałowców, i choćby nawet redakcja głównie wieszczów i noblistów publikowała, najpierw będę szukać nazwisk moich dwojga ulubieńców.
I. Czytam sobie w 2012 roku „Akant" październikowy i na str. 24 trafiam na laureatów jakiegoś tam konkursu „O cisową gałązkę". Jest nagroda główna (owa gałązka) oraz sześć wyróżnień (ciekawe, czy dostali choćby po 100 złotych). Przy lekturze głównej laureatki odczuwam nawet przyjemność, lecz natychmiast zostaje ona przytłumiona rozkosznym ziewaniem przy lekturze wyróżnień. Aż tu z nagła jeden z wyróżnionych tak mi dowalił wierszem przez łeb, że mi się ziewać odechciało. – Masz, facet, u mnie Grand Prix w tym konkursie, nazwisko twoje sobie zapisuję i zaraz w pocie czoła przerzucę cały rocznik 2012 w poszukiwaniu jakichś innych twoich wierszy. Wcale nie czekam lepszych od tego, który znam, boś i tak machina poetycka na właściwych obrotach. Wytrwałe wertowanie „Akantów" nic nie dało. Później dopiero (gdy ukazał się numer 13) okazało się, że tylko ten jeden wiersz opublikował. W roku 2013 od stycznia do kwietnia nic. – Naiwniak nie wie, jaki ma talent, to i mu ten talent zgnije! Ledwie zdążyłam to pomyśleć, facet jednym gestem udowadnia, że doskonale wie, iż wiersz z konkursu „O gałązkę…" zasługuje na więcej niż wyróżnienie na prowincji. Walcząc nim w Bydgoszczy „O wieniec Akantu" otrzymuje tym razem pierwszą nagrodę („Akant" majowy 2013, s. 26). Sama za ów ciągle ten sam wiersz pt. Poker aż dwa razy duchowo przyznałam mu Grand Prix. To Karol Graczyk z Deszczna (woj. lubuskie). Przeglądając najlepszy „Akant" w jego dziejach (czyli jubileuszowy dwusetny, poświęcony głównie poezji, w którym nie zabrakło nikogo z mistrzów), pomyślałam sobie, że za rok ten Graczyk, jak zdąży napisać wiersze tak dobre jak Poker, też może już należeć do mistrzów. I w tym momencie w owym majowym numerze dwa równie dobre jego autorstwa znajduję na stronach 39 i 42. Jeden z nich kończy puenta: „Dzisiaj już nic mnie nie czeka. Zegar bije poniżej pasa." Jeśli już nawiązywać do zegarów, to przede wszystkim zegarmistrzowska precyzja w wyrażaniu najbardziej unikatowych stanów i obserwacji bije czytelnika po oczach (nie da się zauważyć ani jednego zbędnego słowa, ani też takiego, które dałoby się zastąpić jakimś trafniejszym). W tej maszynerii językowej nie widać wahnięć od założonego celu nawet o milimetr! Krystalicznie klarowny przekaz słowami czegoś, co nawet w samych myślach niełatwo się krystalizuje.
II. Na drugim biegunie mych olśnień kobieta z wyobraźnią jak reaktor. Na wszystkie strony iskrzy obiecująco i nieprzewidywalnie: w prozie, poezji, nawet w recenzjach. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że z takim potencjałem najlepsza powinna być w poezji, tymczasem nieporównywalnym z nikim zjawiskiem jest właśnie w prozie! Gdy tylko raczy (od czasu do czasu) cokolwiek w „Akancie" opublikować, od niej zaczynam lekturę (nawet przed Graczykiem). Nie umiem sobie wprost wyobrazić, by Graczyk potrafił napisać nieudany wiersz. Moja faworytka potrafi nie tylko nieudany, ale też taki, w którym frazy genialne przeplatają się z bredzeniem (Bogu świeczkę i diabłu ogarek po równo!). Używając terminologii sportowej, można by powiedzieć, że już od startu pełnym gazem mknie po bandzie, więc i co rusz wypadnie z toru, natychmiast jednak z szybkością światła nadrabiając stratę. Zawsze niebezpiecznie ekstremalna – stąd i mój podziw. Gdy ruszającemu we wszystkie strony naraz tak utalentowanemu ryzykantowi w końcu wiersz w pełni się uda – niewielu nawet sławniejszych może mu dorównać. Na taki wiersz mojej ulubienicy pt. Twój obcy trafiłam wreszcie w „Akancie" sierpniowym z 2012 roku (s. 11). Od tamtej pory do sierpnia 2013 ani zdania wierszem na łamach nie zaprezentowała (zapewne sposobi reaktor do jakiejś większej eksplozji). Nadmienić pragnę, że dwa jej pozostałe wiersze na wymienionej stronie (choć już nie AŻ takie, jak ten strzał w dziesięć dziesiątek) uwagę i tak przykuwają. W jednym z nich autorka pisze: „Jest tylko cisza Obstawiasz nie tego konia/ Nie tę wolność Nie ten step Nie ten tabun". Obstawiam bez wahań tysiąc jej tabunów na wirującym stepie. Na temat twórczości Ewy Klajman-Gomolińskiej ciszy z mej strony nie będzie!
- Ariana Nagórska
- "Akant" 2013, nr 10
Ariana Nagórska - czytelnik optymista
0
0