Archiwum

Ariana Nagórska - Realizm niedosłowny

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

         Mieszkający w Malborku prozaik Ryszard Filbrandt jest członkiem Związku Literatów Polskich (Oddział gdański). Urodzony w 1950 roku, debiutował dosyć późno, bo w roku 1990. Ma w dorobku powieści i zbiory opowiadań, zaznaczam jednak, że nie znam ich, oprócz ostatniej książki pt. Znaki przeciwne, którą właśnie zamierzam tu omówić. Na jego inne publikacje zwrócę uwagę dopiero w przyszłości, bo nie interesują mnie w tej chwili analizy porównawcze, lecz skupienie się właśnie na tej jednej, ciekawej książce.

         Tak to już bywa, że „wydawcy” wprost pchają się do autorów, by im książki wydawać, niezajmowanie się przy tym dystrybucją uważając za oczywistość (!). Tym samym dostępność książek do czytelnika jest znikoma (najłatwiej otrzymać wprost od autora). Zdając sobie z tego sprawę, muszę choć skrótowo fabułę streszczać, by uniknąć nadmiernej abstrakcji wywodu.

         W niewielkim (134 strony) zbiorze opowiadań mamy prozę z pozoru realistyczną, o tematyce współczesnej. Bardzo ważne, że tylko z pozoru, ponieważ to głównie różni godnego uwagi autora od setek prozaików umiejących tylko opisywać realia. Czystego opisu realiów nie uważam na ogół za sukces artystyczny (to umiejętność ćwiczona już w szkole podstawowej). Poza tym nasi „realiści” często mylą fabułę artystyczną z publicystyką (która faktycznie pozwala jaśniej i dosłowniej przedstawiać oraz oceniać realia).

       Ryszard Filbrandt, choć jest także dziennikarzem, swej prozy z publicystyką nie miesza. Nie stawia diagnoz, nie orzeka jednoznacznie, tylko SUGERUJE czytelnikowi różne kierunki refleksji. Prosty realizm „przełamuje” na różne sposoby, wprowadzając na przykład znienacka rozwiązania groteskowe, fantasy, science fiction, dygresje metafizyczne, elementy przypowieści. Naturalnie nie wszystko naraz, tylko w każdym opowiadaniu stosując inną strategię pisarską. Jest to twórczość bardzo klarowna, a nie konglomerat eksperymentów. „Realizm niedosłowny” to (stanowiący z mej strony komplement) termin, który sobie wymyśliłam na określenie tej prozy. Niedosłowność takiego realizmu najłatwiej zobrazować na przykładzie krótkiego opowiadania Działka 203. Dwoje starszych ludzi sadzi coś na działce, dogląda, pielęgnuje, aż tu pewnego dnia zastaje wszystko zniszczone, zdewastowane i na dodatek zanieczyszczone fekaliami. Niby realizm stuprocentowy, będący dziś smutnym doświadczeniem każdego działkowca. Tymczasem od pierwszych zdań wiemy, że nie chodzi tu o opis realiów, tylko o rodzaj przypowieści, ponieważ bohaterowie nie sadzą warzyw czy kwiatów, tylko przede wszystkim Nadzieję. Następnie „(…)

kolejno zasiali: Tolerancję, Sprawiedliwość, Solidarność, Miłość, Przyjaźń, Wyrozumiałość, Szacunek, Wiedzę, Przebaczenie, Honor, Uczciwość, Wierność, Pojednanie” (s.26). Gdy wszystko to zniszczono, decydują, że jednak będą siać od nowa. Bo nie wolno się poddać, ustępując niszczycielom tych wartości.

       Znaki przeciwne to tytuł jednego z opowiadań nadany też całej książce, co musi mieć kluczowe znaczenie. Czyżby kontrasty społeczne, skrajne różnice postaw i losów indywidualnych głównie interesowały autora? Owszem, jednak bardziej interesuje go, jaka nowa całość powstanie ze zderzenia przeciwieństw. W tytułowym opowiadaniu „znakami przeciwnymi” są sobowtóry: Adam Milioner i Adam Włóczęga. Fizyka zna zjawisko anihilacji (unicestwienia) materii w zetknięciu z materią o znaku przeciwnym (antymaterią). Fakt, że (na nasze szczęście) na Ziemi nie występuje antymateria, bariery dla wyobraźni pisarza stanowić nie musi. Gdy dwaj bohaterowie „o przeciwnych znakach” chcą podać sobie ręce, następuje huk, błysk i …jeden znika. Ale który? Pewne informacje wskazują, że milioner, inne zaś, że włóczęga. Moim zdaniem to wcale nie jest unicestwienie jednego z nich, tylko SYNTEZA, kontaminacja (zmieszanie się, skrzyżowanie dwóch przeciwieństw W NOWĄ JAKOŚĆ).

       Pyszałkami, jako najczęściej występującym typem homo sapiens, od lat interesuję się szczególnie, z satysfakcją więc zauważyłam, że i autor omawianych opowiadań pomysłowo drąży ten temat. Jeden z bohaterów opowiadania Balkon przedstawia się: „– Ja jestem Niebylejaki” (s.13). Szczyt groteski stanowi opowiadanie Wywiad, którego bohaterka nie tylko przedstawia się „(…) jestem Niebylekto”, ale też według swej relacji mieszka i pracuje w miejscach nie byle jakich, lecząc się oczywiście u nie byle jakiego lekarza. W dalszej części wywiadu następuje jakże typowe w kontaktach ludzi współczesnych chwalenie się całą rodzinką: „Mój mąż, proszę pana, też tutaj nie jest byle kim. A moja córka…ho, ho…proszę pana, ta dopiero jest nie byle kim. Wie pan, kto ją teraz zatrudnił? – Zapewne nie byle kto. – Tak jest, zgadza się. Skąd pan wie? Zna pan może moją córkę?” (s.115). Każdy tego typu chwalipięta to wielka próżnia, całkowicie zależna od uwagi otoczenia, bez której nie istnieje. Dama nie omieszka więc od razu zapytać, kiedy ukaże się z nią wywiad i w jakiej gazecie, na co dziennikarz odpowiada, że pracuje w nie byle jakiej gazecie, nie wiadomo więc, czy ten wywiad w ogóle się ukaże!

       Z kolei Kacper Wielki (bohater opowiadania o takim właśnie tytule), gdy zstąpił w chwale z apartamentu do swego luksusowego samochodu, został nagle obsiusiany przez małego pieska. Mówi o tym tylko jedno zdanie puenty i autor w ogóle nie informuje, czy bufon zaznał traumy zauważywszy ten fakt, czy też z wyżyn swego jestestwa go nie dostrzegł. Całe opowiadanie poświęcone jest przygotowaniom owego Kacpra do wyjścia i zaprezentowania się przed ludźmi właśnie jako Wielki. Odpowiedni wygląd uzyskuje dzięki kosmetykom, a pożądaną osobowość dzięki specyfikom. Doładowuje się też energetycznie, wpadając w trans za pomocą głośnej muzyki. Nim wyjdzie, ćwiczy przed lustrem różne miny, z których najbardziej podoba mi się ta: „(…) próbował upodobnić się do człowieka zamyślonego nad jakimś ważnym nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla świata problemem” (s.51).

       W nawiązującym do gatunku science fiction opowiadaniu Ucieczka, bohater trafia w czasy przyszłe, gdzie zostaje uwięziony przez dwoje operatorów komputerowych, zajmujących się robieniem książek. Nie są to pisarze, tylko osoby sprawnie operujące programami zawierającymi gotowe fabuły utworów, do przestawiania i zestawiania. „Przede wszystkim mamy to udogodnienie, że nie ma już setek, a nawet tysięcy literatów (…). My zaś, a jest nas zaledwie kilku przeszkolonych w tym kierunku informatyków, do każdej nowej publikacji wprowadzamy odpowiedni program. Tak, że książka pisze się później praktycznie sama (…)” (s.87). W którymś momencie pomysły maszynowo przetwarzane muszą się jednak wyczerpać, dlatego porwano i uwięziono bohatera z zewnątrz, by im coś nowego wymyślił. Ratunkiem okazuje się jedynie BEZMYŚLNOŚĆ, którą np. skutecznie udawał jego kolega i dzięki temu został uwolniony, jako nieprzydatny. W takiej rzeczywistości nie ma większego sukcesu i szczęścia w życiu, jak trafić do Ośrodka Opiekuńczego dla Odrzuconych. Prawdę mówiąc, już i dziś kto chce być wolny, powinien zadbać o odrzucenie go przez standardowo egzystującą społeczność.

       Na koniec zajmę się fabułami, których lektura dostarczyła mi najwięcej satysfakcji. Książka zawiera zbiór krótkich notatek, obrazków z życia i refleksji pod ogólnym tytułem Fiszki. Tam natrafiłam na groteskowy obrazek z życia literatów współczesnych. Na dziedziniec zamku zajeżdża limuzyna. Szofer uniżenie otwiera drzwiczki młodemu elegantowi. Ten stąpa po czerwonym dywanie, telewizja transmituje, klaszczący tłum wstaje z miejsc. To promocja „debiutanckiego tomiku wierszy młodego, znakomicie zapowiadającego się poety Tomasza Maksima” (s.40). W tym czasie pod bramą zamku rozmawiają dwaj starsi mężczyźni. Gdy ze zdumieniem dowiadują się od strażnika, że to promocja debiutanckiego tomiku, jeden z nich mówi do swego towarzysza: „– A ty, drogi przyjacielu, kiedy wreszcie zaprosisz mnie na taką imprezę, co? (…) Ile to już napisałeś książek? – Czternaście – odpowiedział krótko Drugi” (s.42). Dla mnie najważniejszy jest tu fakt, że autor naszkicował tylko pewien obrazek, całkowicie rezygnując z ujawnienia własnych poglądów, domniemań, interpretacji i ocen. Dzięki temu czytelnik im lepiej zna się na meandrach tzw. literackich promocji, im częściej takie imprezy obserwował, tym więcej postawić sobie musi pytań, całkowicie sprzecznych i bez szans na odpowiedź. Czy niemłody autor czternastu książek nie zaznał takiej promocji jak młody debiutant dlatego, że był po prostu grafomanem, czy też wręcz przeciwnie: był pisarzem zbyt dobrym, by zechciano go reklamować w czasach kultu badziewia? Czy za reklamą młodego ktoś stał, czy też wystarczyły jego własne pieniądze i operatywność? Nie można też przecież wykluczyć cudu, że młody rzeczywiście był wybitny i to zauważono (choć taki rodzaj promocji debiutu na każdy talent w dalszej perspektywie wpłynąć musi negatywnie i zablokować rozwój). Być może też obaj literaci, starszy i młody, byli równo zdolni (lub równo niezdolni), a o zróżnicowaniu ich sławy zadecydowały wyłącznie względy pozaartystyczne? Pytań, na które brak odpowiedzi, może być znacznie więcej, bo autor po to właśnie tak skrótowo zasugerował tę sytuację, by liczne pytania się nasuwały. Pewne pozostaje jedynie to, że wątpliwości nie ma tylko zmanipulowany tłum widzów. Ci nawet czytać poezji debiutanta nie potrzebują, klaszczą z radości na sam jego widok.

       Skrajną (a więc moją ulubioną) groteską, obrazującą zależność samooceny i poczucia własnego miejsca w świecie od byle jakich gadżetów zewnętrznych, jest opowiadanie Fartuch. Lekarz psychiatra zgadza się, by sprzątaczka pod jego nieobecność uporządkowała gabinet, proponując przy tym, by włożyła jego fartuch (bo jej własny nie zdążył wyschnąć po praniu). Kobieta jest zaszokowana: „Gdzieżbym śmiała. Jeszcze ktoś by pomyślał, że jestem nowym lekarzem. Cha, cha, cha…!” (s.29). W końcu jednak, gdy lekarz wyszedł, „ostrożnie, z wielkim namaszczeniem” założyła fartuch i… „Wszystko co ją otaczało, przybrało jakby inny wymiar” (s.30). Wkrótce zasiadła przy biurku, włożyła okulary lekarza i bez skrupułów zaczęła przeglądać zawartość szuflad. Gdy lekarz wrócił, potraktowała go jak pacjenta i na nic się zdały jego próby obrócenia sytuacji w żart. Kazała się uspokoić, podać nazwisko, opisać swe dolegliwości, a na okrzyk lekarza: „Ta baba po prostu zwariowała!” oraz próby uświadomienia jej, że jest tu sprzątaczką, zaczęła straszyć wezwaniem ochrony: „– Niech pan się liczy ze słowami. Pan jest w gabinecie lekarskim, a nie w knajpie, albo na boisku piłkarskim!” (s.32). Lekarz coraz bardziej czuł się jak wariat, stracił pewność siebie, zaczął odczuwać lęk, respekt, zmieszanie… Na szczęście weszła do gabinetu nieświadoma sytuacji sekretarka, prosząc lekarza do telefonu, a sprzątaczce każąc natychmiast zdjąć fartuch, bo go ubrudziła. Kobieta bez fartucha wycofuje się jak niepyszna, zabierając swe miotły.

         Proza o tematyce współczesnej często nuży moralizatorstwem lub jałowym narzekaniem. Na groteskową rzeczywistość patrzy się z tępą zgrozą, bez krzty humoru. Tymczasem narrator prozy Ryszarda Filbrandta daleki jest od takich postaw. Umie zachować dystans i krytycyzm, pesymistą wcale przy tym nie będąc. Wielokrotnie powtarza, że wszystko co niesie życie, jest darem, wartością, cennym doświadczeniem, byle tylko robić swoje, nie dając się wmanewrować przez otoczenie w egzystencję na niby, sztuczną, pustą, schematycznie zaprogramowaną. Kto umie dostrzegać absurdy, jest mniej podatny na wszelkie uwikłania.

       Proza tego autora nie dołuje czytelnika, ani też naiwnie nie próbuje go krzepić. Całkiem prostymi sposobami skłania do myślenia. A to wyjść może tylko na dobre!

 

Ryszard Filbrandt, Znaki przeciwne, Wydawnictwo Artline, Gdańsk 2013, ss. 134.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.