Czy człowiek, który cały wypełniony jest Bogiem, czyli dla którego wszystko jest dozwolone, ma w sobie potrzebę sądzenia? Zanim jednak by padło zbyt szybkie „tak" lub „nie" zapytam czym prędzej inaczej: skąd wzięły się u Jezusa słowa: „nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" zapisane w Ewangelii Łukasza, czy Ewangelii Mateusza w nieco zmienionej formie „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni" znaczące to samo? Odpowiedzi tu należy poszukiwać w samej jego postawie, w jego właściwościach jako istoty z krwi i kości obdarzonej duszą w sposób „nieomal doskonały". Dlaczego „nieomal"? Przecież Jezus jako postać historyczna narażał się na wszelkiego rodzaju pokusy, z których wychodził zwycięsko, ale które jednak nie były mu obce. Na tym polegało jego człowieczeństwo. Człowieczeństwo, tu ważne jest dodać, aby działało jako przykład. Stąd gdyby mówić o „całkowitej doskonałości", by się z nimi nie porał. Czyż nie? Swą „całkowitą doskonałość" uzyskuje właściwie dopiero w chwili śmierci, kiedy to wypowiada słowa: „Boże mój, Boże mój, jakże mnie uwielbiłeś!" Dopiero wtedy „stwierdza" o sobie jako istocie doskonałej. Nigdy wcześniej tak o sobie nie mówi, a wyżej stawia Ojca swego, Boga. Ale przecież słowa na krzyżu brzmiały inaczej: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" Wyjaśnia to Andrew Welburn w Początkach chrześcijaństwa i są to słowa na korzyść chrześcijaństwa, gdyż te przedstawione w Ewangelii Mateusza stanowiły dla teologów pewien problem i kłopot, bo mówią o opuszczeniu. Cytowałem te słowa Welburna w eseju Wszystko jest dozwolone i pozwolę sobie je powtórzyć, gdyż najbardziej celnie przedstawiają istotę rzeczy: „Autor Ewangelii Mateusza skierował swe spojrzenie na proces oddzielania się wewnętrznej natury Chrystusa Jezusa od owego boskiego pierwiastka, zawartego w naturze fizycznej. Słowa, które w starożytnych Misteriach wypowiadano zawsze, gdy duchowa natura człowieka wychodziła z jego ciała fizycznego, by móc widzieć w świecie duchowym, brzmiały: <Boże mój, Boże mój, jakże mnie uwielbiłeś!>. Autor Ewangelii Mateusza, którego uwaga skupiona była na ciele fizycznym, zmienia te słowa na: <Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?"
Teraz spójrzmy skąd wzięły się te słowa: „nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". Otóż jak pisze Jan Krasicki w eseju O darze wolności, w książce Po <śmierci Boga> „(...) Chrystus pragnie wyzwolić osobę ludzką spod panowania każdej zewnętrznej władzy i mocy, czy będzie to religia, kościół, naród, rasa, czy państwo. Przede wszystkim jednak chce On wyzwolić człowieka spod najokrutniejszego – i jakże trudnego do odkrycia – wewnętrznego zniewolenia przez samego siebie. Chrystus głosi Orędzie, że każdy jest <wolny>, ponieważ każdy z nas ma tego samego Ojca w niebie." Jezus będąc najbliżej Boga, poprzez samego siebie czuje, że władza sądzenia nie jest człowiekowi właściwie potrzebna. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, czym ona jest podyktowana, co stoi za sądzeniem przez człowieka o drugim człowieku. Że sądzenie właściwie niczym innym nie jest jak mniej, czy bardziej zakamuflowaną formą chęci dominacji jednego człowieka nad drugim. Jego źródłem jest zawsze to, co zawarte jest w człowieczym ego i co określa Grzech Pierworodny. I tu w zasadzie powinniśmy wymienić wszystkie złe pobudki i uczucia z zazdrością z jednej strony i pychą z drugiej na czele. Wszystko to, co powoduje, że czujemy się wobec drugich gorsi, albo też – lepsi.
O ile poczucie „jestem gorszy" motywuje uczucie zazdrości, co jednak jest powodem w przypadku „jestem lepszy"? Pycha właśnie. Wrażenie, że wie się lepiej. To ona powoduje, że z władzą sądzenia nie chcemy się rozstać. Oczywiście można tu mnożyć przykłady wobec których nie powinno się przechodzić obojętnie, gdyż w sposób jawny są amoralne. Co wobec tego czynić? Jaką przyjąć postawę? Czyż nie powinienem napomnieć drugiego człowieka widząc, że czyni źle? Sytuacja wydaje się być nie do rozwiązania. Bo z jednej strony widzimy jawne zło, któremu należy się przeciwstawić, z drugiej natomiast mamy prawo posądzać siebie o pychę, gdyż nie mamy pewności, że właśnie nią nie jesteśmy motywowani. Czyżby więc Jezus tego nie przewidział? Bo i przecież słowa o „belce" i „źdźble" w oku niczego tak do końca tu nie rozwiązują. Tu trzeba zajrzeć bardziej w głąb, a poprzez to dokonać prostego w swej istocie odkrycia, że tego rodzaju pretensje do władzy sądzenia nie pojawiają się wtedy, gdy mamy na przykład bezbronnych przed złem uchronić, lecz gdy właśnie czujemy się „lepsi" albo „gorsi". Tam, gdzie nasze działanie byłoby potrzebne stajemy na straży tolerancji i zasady nie wtrącania się do cudzych spraw. Wtedy to nas nie dotyczy i z chęcią mówimy: nie będę sądził, chociaż właśnie wtedy nie o sądzenie tak naprawdę chodzi, a o reakcję na dziejące się zło. Sprawa jednak dalej wydaje się płynna i motywy postępowania nie do końca jasne. Może bowiem być tak, że reakcja na dziejące się zło nie jest w swej istocie bezinteresowna, a jest podyktowana ogólnym poczuciem „lepszości" w stosunku do innych ludzi. To sytuacja wydaje się jednak bardzo mało prawdopodobna, gdyż uczucie pychy zniewala i uderza przede wszystkim w samego zainteresowanego, przez co nie wyzwala dobra. Z zatrutego źródła nie popłynie krystaliczny, nie zatruty strumień. Tak więc tak naprawdę „nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni" nie dotyczy takich relacji międzyludzkich, które mają być odpowiedzią na czynione zło. Na nie odpowiadać należy i dzieje się to poza zasadą sądzenia. „Na co natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, zrób to według swojej możności (...)" pisze Kaznodzieja Salomon. A zatem wykonaj działanie bez namysłu, gdyż po prostu tak. Sądzenie natomiast jest wynikiem pewnych spekulacji myślowych, a myśli są zawsze aniołami śmierci. Tak też można teraz bez trudu dojść do wniosku, że sądzenie drugiego człowieka ze swej natury jest złem. Sądzić bowiem to wskazywać na winę lub jej brak. Jak to – powie ten czy ów zagorzały chrześcijanin – mam nie napomnieć brata swego, jeżeli widzę, iż czyni źle? Zapytam: a skąd wiesz, że źle czyni? Skąd wiesz jaka jest jego droga do Boga? Dlaczego twoja droga ma być drogą jego?
Jezus Chrystus wypowiadając słowa o władzy sądzenia nie tyle jej się sprzeciwia, co pokazuje konsekwencje tego zła, które sądzenie czyni. Bo nie jest ono odpowiedzią na poczynione zło, lecz złem ze swej istoty. Ortodoksyjni chrześcijanie z pewnością się ze mną nie zgodzą i w dalszym ciągu będą napominać bardziej za plecami, a rzadziej jawnie swych bliźnich wykazując swe oburzenie na takie, czy inne ludzkie postępowanie. I mogą mieć za sobą nawet Kościół. No cóż, nie mnie o tym sądzić. Może i ja tu się jakoś mylę? Natomiast chcę tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej łatwości ludzkiego sądzenia. Wynika on z prostego przełożenia praw urzędowego sądu, który ma za zadanie orzec o winie lub niewinności oskarżonego, na relacje międzyludzkie. Trudno powiedzieć, aby instytucje sądownicze były czymś złym, myślimy. Są ze swej istoty dobre, bez nich trudno jest wyobrazić sobie dzisiejszy świat, jakkolwiek byśmy mieli do nich zastrzeżenia. Skoro one są ze swej istoty dobre, również i nasza osobista władza sądzenia złem nie jest, uważamy. Trzeba powiedzieć jednak jasno, że sądy urzędowe są w ludzkim świecie nie dobrem, lecz złem koniecznym, a to zasadnicza różnica. Być może dopiero to zrozumienie pozwoli nam na właściwe uświadomienie sobie istoty sądzenia. Nie należy szukać wytrychu dla swych działań, w Prawdzie: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni", w imię Boga. Chrześcijaństwo w swej czystej postaci nie orzeka o winie, bo i nie budzi jego poczucia.
Negatywne skutki sądzenia (wzbudzanie poczucia winy) są jak obosieczny miecz, uderzając w sądzonego tkwią również swym ostrzem w tym, który to czyni; choć z pozoru wydaje się , że nie. Jakże to? Skoro według mnie – mówimy - wskazuję na złe postępowanie drugiej osoby, tym samym ja muszę wiedzieć lepiej i moje postępowanie w tym względzie nie budzi zastrzeżeń. Moje racje mogę nawet potwierdzić odpowiednimi cytatami z Biblii. To daje mi pewność. Otóż ta pewność jest najbardziej łudząca. Postępowanie według doktryn. Brak wiedzy o tym, że życia ludzkiego nie można podporządkować żadnym nakazom i doktrynom. One mogą być jako swego rodzaju drogowskazy w drodze, lecz drogę jaką się wybierze można wyznaczyć tylko poprzez własne intuicje, wsłuchując się w swojego daimoniona. Ona może kluczyć i w danej sytuacji nie być Dobra w znaczeniu Boga, lecz widać tędy miałem właśnie iść. „<Jedz to lub nie jedz tego – jak sobie życzysz>" Prawo? „Ono może nauczać, co jest dobre, a co złe. Jednak nie odsuwa ono człowieka od tego co złe i nie utwierdza w tym co dobre. Ono zgotowało zgubę tym, którzy z niego zjedli. Bowiem kiedy nakazało" <Jedz to i nie jedz tamtego>, stało się początkiem śmierci." czytamy w Ewangelii Filipa o Grzechu Pierworodnym. Dlatego też sądzenie, które musi się opierać na przestrzeganych Prawach, bo o sądzeniu na podstawie własnego widzi mi się nie wspomnę, uderza także w tego który sądzi, gdyż, chcąc nie chcąc, zakłada, że sam Grzechu Pierworodnego jakimś cudem jest pozbawiony. Belką w oku jest sam proces sądzenia. To, że sądzący nie poznaje w sobie poczucia winy nie oznacza, że jest w tym momencie jej pozbawiony. W głębi duszy, myślę, że ją z siebie wypiera lub chcąc żyć dokładnie zgodnie z Prawem przyjmuje ja jako dobry omen.
Na wstępie zapytałem: czy człowiek, który cały wypełniony jest Bogiem, czyli dla którego wszystko jest dozwolone, ma w sobie potrzebę sądzenia? Dopiero teraz, gdy zostało unaocznione, że sądzenie jest niczym innym jak wzbudzaniem poczucia winy, a jego motywy kryją się w zazdrości lub pysze można przejść do odpowiedzi. Nim to jednak, może jeszcze dwa słowa o motywie zazdrości, bo nie opisałem go wcześniej, uwagę kierując głównie na pychę. Poczucie bycia „gorszym" (nie wnikając czym powodowane, bo nie to jest tematem), rodzi zazdrość likwidacji której dopatrujemy się we władzy sądzenia. Sądząc stawiamy się tym samym wyżej od osoby sądzonej, uważamy i niejako automatycznie stajemy się pyszni. Ten, kto czuje się „gorszy" wcale pychy nie jest pozbawiony, może ona nie być tylko tak jaskrawo widoczna.
Człowiek cały wypełniony Bogiem. Przede wszystkim należy zauważyć, że takich ludzi nie ma i nie będzie, nawet jeśli pomyślimy o tych, których ogłoszono świętymi. Bo cóż to oznacza „cały wypełniony Bogiem"? Jego, czyli Boga, imitację. Ale chwila, jak czytamy w Ewangelii Mateusza: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje." Tylko, że „imitować" to nie to samo co „naśladować". Jak pisze Jan Krasicki w Po <śmierci Boga>: „Można bowiem naśladować – w znaczeniu <imitować> - tylko coś, na czym zatrzymuje się ludzki wzrok, na czym można się oprzeć, co jest statyczne i nieruchome. Taką naturę ma <idol>, który łudząc zniweczeniem <dystansu> (J.-L. Marion), w istocie zatrzymuje na sobie. Ikona, którą, jest Chrystus, jest Oknem, jest Drogą." Po tym zauważeniu będziemy rozumieć człowieka ujętego w postawionym pytaniu właśnie tak, jako podążanie Drogą. I tu przychodzi na myśl zdarzenie, kiedy to historyczny Chrystus w jerozolimskiej świątyni, uzbrojony w bicz wyrzucał z niej przekupniów, gromił faryzeuszy, rozrzucał pieniądze i łamał stoły, ostrzegał przed otchłanią, gdzie „będzie płacz i zgrzytanie zębów". To był, by tak powiedzieć, początek Jego „końca". Źródło, z którego droga na Golgotę, ukrzyżowanie i śmierć. Ten kluczowy w chrześcijaństwie przykład jasno pokazuje, jakie są następstwa władzy sądzenia. Stąd od tego „wystąpienia" w świątyni Jezus łatwo przewiduje kolejno mające nastąpić zdarzenia. A to tylko potwierdza Prawdę „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni". Zatem Droga, można powiedzieć, „nie ustrzegła się" sądzenia. Lecz wbrew tu rodzącym się pozorom: czy była to nie konsekwencja i oznaka słabości? Czy pojawiła się u Chrystusa potrzeba sądzenia? Nie. Wszystko cokolwiek On czynił zaświadczał własnym przykładem, zatem i ta Prawda musiała być udokumentowana.
- Janusz Orlikowski
- "Akant" 2014, nr 6
Janusz Orlikowski - Nie sądźcie...
0
0