Droga mleczna prowadzi teraz do domu,
lukrowane parapety do zapomnienia.
Kolce klamki łaskoczą dłoń po kryjomu.
Patrzę: lepią bałwana beztroskie wspomnienia.
Gdzieś pod niebnym sufitem okopcony klosz
grzecznie słucha wróbli i karmi je promieniami;
zakatarzonych, kasłających kominów gąszcz
denerwuje z wolna obłoki weneckimi minami.
Patrząc na oddech wiem, że żyję -
maluję duszę kolejnymi tchnieniami.
Smutne: usta wciąż obgadują tą złą zimę.
Milknę. Dużo odgarniania jest przed nami.
Vis-ŕ-vis czas śpiący rumieniec powije,
zakryty przez Matkę szalem i rękawiczkami.