Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj nie wie się,
czy dobrze jest, czy może jest, może jest już źle (…)
Z piosenki Jerzego Połomskiego
Dowiedziałam się z samego centrum organizacyjnego, że 55. Konkurs Poetycki o Laur Czerwonej Róży rozstrzygnęły „trzy młode dziewczyny, na szczęście spoza Gdańska”. Tak jakby w malowniczym Gdańsku nie było dziewczyn! Rozumiem jednak asekurację organizatorów, jako że nikt nie jest prorokiem między swymi. Jak trafi do jury Kasia, to będą dopytywać, dlaczego nie Basia? Zaproszą Monikę, to się narażą, że pominęli Angelikę. Dziewczyn nieznanych przynajmniej z nikim nie porównywano. Organizatorzy wierszy nie piszą ani nie czytają, a trzy dziewczyny były ponoć piszące. Jakiemuś piszącemu więc (tu zdecydowanie widzę wpływ płci męskiej) musiały (oczywiście swą twórczością) dobrze zrobić, skoro je organizatorom do jury polecił.
Prawdę mówiąc, nie dało się nawet stwierdzić, czy to jeszcze dziewczyny, czy już może kobiety, bo żadna z jurorek na ogłoszenie werdyktu nie przyjechała. Nie dali zarobić dziewczynom miejscowym, to zaszczytu oglądania „ogólnopolskich” nikt z publiczności nie dostąpił.
Aby nie być posądzoną o antyfeminizm, wyraźnie zaznaczam, że gdyby jurorami zostali trzej chłopcy, rozrywkę miałabym IDENTYCZNĄ. A niby dlaczego? Czyżbym uznawała tylko składy jurorskie przypominające Kluby Seniora? Zdecydowanie nie! Jeśli przewidziano trzyosobowe jury, młodych powinna reprezentować JEDNA osoba (płeć obojętna), kolejny juror powinien być w sile wieku, a trzeciego warto by namówić nestora z jakimś przynajmniej nazwiskiem! Siłą tego akurat konkursu, dzięki której przetrwał dziesięciolecia, było właśnie to, że nie ograniczał się nigdy ani do debiutantów, ani do amatorów niezrzeszonych w związkach twórczych, ani do jakiejkolwiek pięciominutowej młodzieżówy (bo młodym KAŻDY jest przez pięć minut i jak mu te pięć minut za długo trwa, to młodsi go nauczą znać się na zegarku!). Młodzi powinni być w jury, ale tylko MIĘDZY INNYMI. Czołowi poeci, którzy kiedyś byli laureatami „Czerwonej Róży”, wcale jeszcze wszyscy nie wymarli. Organizatorzy mieliby całkiem niemały wybór prestiżowych kandydatów do jury, gdyby choć trochę poezji czytali. Skoro już jednak (być może dla odjęcia sobie lat) wybrali takie ostre dryfowanie ku dziewczęcości pozagdańskiej, pozostaje tylko marzyć, by na przyszły rok, gwoli sprawiedliwości, wybrali naprawdę młodych chłopaków z Gdańska (około czterdziestoletnich jako widz sobie nie życzę, bo to nie jest młodzież!).
Trzy anonimowe dziewczyny całkiem sprytnie zwróciły uwagę na SIEBIE i SWE nie byle jakie wymagania, nie przyznając nagrody głównej. Zasugerować chyba pragnęły, że SAME piszą lepiej nawet od laureatów! Najważniejsze jednak, że młoda laureatka najwyższej z przyznanych nagród otrzymała (dzięki sponsorom) przynajmniej takie stypendium, że bez problemu będzie mogła za nie wydać książkę. Wygląda na to, że zyskała więcej niż każda z trzech dziewczyn oceniających i to by mi się podobało (jeśli jest domniemaniem trafnym).
Podsumowanie z aspektem historycznym. W głębokim PRL-u pewien satyryk napisał fraszkę pt. „Skarga brzucha na przemoc ducha”. Brzmiała ona: Straszne nam dzisiaj nastały czasy: więcej w nich książek, niżeli kiełbasy! Na gali rozstrzygnięcia „Czerwonej Róży” było na szczęście na odwrót. Kiełbasy (i licznych potraw od kiełbasy smaczniejszych) na bankiecie nie zabrakło, nie zdążyła natomiast wyjść drukiem niewielka książeczka prezentująca wiersze laureatów. Kilka tygodni po rozstrzygnięciu konkursu książeczki tej nie było nadal. Jeśli więc kiedyś tam wreszcie się ukaże, trafi do mnie jako musztarda po obiedzie. Mam jedynie nadzieję, że dzięki werdyktowi trzech dziewczyn będzie to musztarda miodowa-delikatesowa. Jak cały ten felieton.