Czekałam każdego dnia
na sygnał
od strony świerczyny
Gwizdanie czułe
bogate w tony
melodie podsłuchane
pod ścianami okolicznych remiz
(na wstęp grosza nie było)
- A to Wiła wianki i wrzucała je
do falującej wody..
- a to O Maryjanno…
- Widziałem motyla rannego wśród drzew…
i wiele codziennych
Na wiosnę był czasem przystanek
i zmiana instrumentu
z trawki trzymanej między kciukami
rozlegały się Chwalcie łąki umajone…
Czarna szopa
rozwichrzonych włosów
mijała ogrody
w drodze do sklepu
z jajkiem czy dwoma
jak tam matka z siostrą uzbierały
Ojciec z białą grzywą włosów
(mówili Odmiyniec – wszyndzie bioły)
już nie żył
W 1953 odwiózł świnie do Przeworska
Słońce paliło
zdrożony napił się wody z kałuży
Po dwóch dniach już po chłopie
W jednoizbowej chatynce
przysiółka Potoki
zabrakło gospodarza
Zagwizdał Gienek żałośnie
i brnął przez lata
i gruźlicę płuc
do swojego ślubu
w czarnym garniturze
mojego ojca
Czy ubranie szczęśliwe
czy błogosławiąca dłoń kapłana
W żniwa biegaliśmy do niego
przez pola z kosami
i do całodziennego pogwizdywania
dołączał się rytmiczny stukot klepania
Żyje Gienek
bioły tero jak jego łojciec
Zachowuję jego obraz
i muzykowanie w myślach
przez dziesiątki lat
i setki kilometrów
14 listopada 2016 r.