Jacek Mroczek wydał swoją pierwszą, poetycką książkę "Wszystkie rzeczy". Autor jest psychologiem, dziennikarzem, specjalistą od kontaktów z mediami. Publikował w prasie literackiej, pisywał dla dzieci. Jego najnowszą książkę otwiera wiersz poświęcony córce "Jeśli umrzesz". To świadectwo ojcowskiej miłości, która zawładnęła nie tylko sercem, ale i wyobraźnią. Hipotetyczna śmierć dziecka staje się tutaj pretekstem dla dramatycznych spekulacji, źródłem refleksji nad potęgą uczuć.
Ale stawia również wyraźny akcent nad pozostałymi utworami tego zbioru. Więzy rodzinne są w nich szczególnie wyróżnione, to synonimy mostów nad przepaściami, poręczy na stromych, górskich szlakach. Ich rola jest tym większa, im mniej przyjazna jest otaczająca je rzeczywistość. A tą "zalewa fala podłości" i ludzie z "kamieniami nieprawości" w życiorysach /"Musiałem polubić życie na uboczu"/. Bohater z niepokojem konstatuje dzisiejszość, śledzi ją z dystansu. Łypie nieufnym okiem na jej "mętne zakola". Nie znajdując z nią porozumienia, wybiera życie bez koneksji, na uboczu. Jest współczesnym rozbitkiem, który z perspektywy swojej samotni patrzy na wzburzone morze ludzi i obyczajów. Bez nadziei na rychłą zmianę pogody. We wspomnianym wierszu czytamy:
musiałem polubić życie na uboczu
wykopać rów przepastny strach
narzucić
nowe koryto strumieniowi
odgrodzić nim było i jest
bez pomostu promu i wymiany myśli
/.../
gdy przyszła wiosna
siadałem na brzegu wodospadu życiorysów
patrząc na kamienie nieprawości
patykiem znaczyłem upływ czasu
/.../
jak daleko jak blisko
jest fala podłości
/.../
Ta ponura dzisiejszość wydaje się płynąc własnym korytem. Zawsze z dala od poety, zawsze w przeciwnym kierunku. Jej fetyszem jest wkraczająca w naszą prywatność komputeryzacja /"Fan pagina"/, poluzowany gorset obyczajowym norm /"Kobiety którym jedzie z japy"/, wreszcie wszechobecny świat polityki /"Gdyby tylko"/. Ten ostatni jest maszynką do mielenia wszelkich autorytetów, wylęgarnią papierowych tożsamości, areną jałowych sporów i potyczek. Tutaj prym wiodą "ludzie z pinesek i plakatów", moralni kastraci, twórcy bezideowych partii i rządów. Te sztuczne formy ludzkiej egzystencji trudno poecie obejść, zignorować. Są bowiem częścią miejskiego tłumu, jego kołem zamachowym, żywą maszynerią. To forpoczta współczesnych mód i trendów, tym rychlejsza, im bardziej ponaglana kompleksami. W "Śniadaniu w Warszawie" mamy obraz polskiej metropolii, gdzie na tle taniego blichtru elektryczne drzwi "przelewają ludzką zupę". Konkluzja tego wiersza jest ironiczna i gorzka, ma jednak swój głębszy, dramatyczny wymiar. Przytoczę fragment:
jem
ociężałe olejem pankejki
kawa w styropianie
w tle muzyka pop
i mitsubishi
promuje nastoletnia kukiełka
dwa garnitury
dzwonią wytrwale
do potencjalnych klientów
/.../
elektrycznie sterowane drzwi
przelewają obok
ludzką zupę
jestem jednym z warzyw
Sztuka i jej okolice zdają się być naturalnym azylem dla skonfundowanego poety. Zwłaszcza dla takiego, który nad osiedlowy gwar przedkłada kameralność. Który wraca niechętnie z prowincji w betonowy szablon miasta /"Lipie"/. Osobność Mroczka jest jednak permanentna - nawet w gronie artystów czuje się obco. Wytyka im powierzchowność, snobizm, zabawną teatralność. Tutaj pierwsze skrzypce grają pozory, sztubacka pewność siebie, przekonanie o własnym prestiżu i ważności. To przekładaniec z megalomanii, fobii i kompleksów. Autor, o ile to możliwe, wycofuje się z tych relacji. Są bowiem pokłosiem tego świata, którego dyskretnie unika. Pozostaje mu więc trzeźwe spojrzenie, garść spisanych wierszem krytycznych ocen, wreszcie wiara w słuszność własnej postawy. Odmiennej od tej, zaprezentowanej w wierszu "Literaci współcześni":
Spotykają się w muzeach
poprzerabianych przez słowa
na zakurzone świątynie
Siadają w kręgu
wysyłają do siebie myśli
papierowe
Potem puchną
ich profile
na portalach
społecznościowych
Od nadmiernych wrzodów
obecności
W tomiku "Wszystkie rzeczy" nie zabrakło wierszy osobistych, pozbawionych społecznego tła. Autor zebrał się na odwagę i stanął przed czytelnikiem bez poetyckich rekwizytów. Wydobył na światło dzienne najistotniejsze dla siebie refleksje i emocje. Mam na myśli utwory - "jest jeszcze jedna nie załatwiona sprawa", "Dziś ma się odbyć koniec świata", "Krem z Andrzeja", "Nie szukaj mnie za dziesięć lat" i kilka innych. Te wiersze są po prostu dobre, mają jasny, wiarygodny przekaz. Czyta się je z przyjemnością, nie są wykalkulowane, powstały z potrzeby serca, nie dla poklasku. Są rodzajem intymnej spowiedzi, której nie dotyczy ani pokuta, ani rozgrzeszenie. Jak czytamy w biografii autora - "książka zawiera utwory, które powstawały w ciągu dwudziestu mniej więcej lat". Można tylko zgadywać, że te wymienione powstały stosunkowo niedawno. Ich stylistyczny umiar przywołuje w myślach artystę dojrzałego, który porzuciwszy fikołki i fajerwerki zmierza konsekwentnie ku sednu. Te wiersze są ozdobą "Wszystkich rzeczy". Przytoczę w całości "Nie szukaj mnie za dziesięć lat":
Nie szukaj mnie za dziesięć lat
Gdy
Będę już starym człowiekiem
Oczy krople wosku na twarzy
Zaschną
W kamienny postument zmęczenia
Za dziesięć lat
Moimi ruchami będą kierować
Polimery plastiki i żółte tabletki
Skrzypiąc
Przejdę do drugiego pokoju
Nazywając to podróżą Magellana
Jacek Mroczek, Wszystkie rzeczy, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016, str. 64.