Zdzisław Pruss wydał nowy zbiór wierszy pt.: „ Przedostatnia sylaba". Podobne tytuły, sugerujące rychły kres twórczości, spotykam u wielu autorów w słusznym wieku. Ci jednak tak naprawdę, na jakikolwiek kres wcale nie mają chęci. Wręcz przeciwnie, są energiczni, intelektualnie wydolni, talentem i poetyckim warsztatem prześcigają młodszych.
Są , wbrew deklaracjom, w szczytowej formie. Tak jak autor „Przedostatniej sylaby". Zatem ów metaforyczny tytuł, sugerujący prywatne dno, ja między bajki wkładam. Z tym większą przyjemnością, że prezentowane teksty wróżą dalszy rozwój. Choćby z tej prostej przyczyny, że poruszają się w przestrzeni skromnej, wokół spraw paradoksalnie błahych, które jednak w opisie wymagają diabelskiego trudu. Na taki trud, na taką uważność, stać jedynie tych poetów, którzy czerpią z bagażu doświadczeń, nie z turystycznego plecaka. W wierszu „Jest jak było", czytamy :
znów rzeki wylały
a dilerzy wpadli
długi weekend jak zawsze tragiczny
/…/
autokar się przewrócił
psycholodzy w drodze
Jagnę znów wypędzili ze wsi
A Kargul z Pawlakiem
Podchodzą do płota
a więc jest jak jest
i jest jak było
uspokojony wyłączam telewizor
i zabieram się
do śniadania
Poeta (rocznik 1942) odnosi wrażenie, jakby wszystko już widział. Karuzela zdarzeń, zataczała przed nim swoje magiczne kręgi, już wiele razy. Dlatego, niektóre dni przypominają mu telewizyjne powtórki. Nudzi go jednowymiarowy świat, ze swymi pseudo problemami. Ich powtarzalność i jałowość są dla artysty policzkiem. Dlatego skupia się na świecie literatury, rzeczywistości poetyckiej, która nie przestaje zaskakiwać, choćby na poziomie języka. Może być obiektem bezustannej eksploracji. Właśnie w tej przestrzeni odnajduje dla siebie miejsce do pracy. Daje się zatem uwieść intelektualnej przygodzie, czego dowodzą wiersze „Wyraz", „Gladiole w gondoli", czy wreszcie „A". Jego analityczny umysł, znajomość literackiego warsztatu, owocują utworami dowcipnymi („Początkowe litery", „Słony żart"), których lekkość nie eliminuje pierwiastka poznawczego. Przeciwnie, czyni go bardziej czytelnym, dostępniejszym. Niektóre z tych wierszy, są po prostu gramatycznymi rozprawkami, które podkreślają znaczenie i wartość, choćby pojedynczej litery. W czasach powszechnego bełkotu, chaotycznych tyrad, to lekcja istotna. W „Istocie rzeczy" czytamy:
istota rzeczy
nie musi być sednem sprawy
ani jądrem problemu
/…/
istota rzeczy ma
wyższe aspiracje
/…/
istota rzeczy
lubi się przemieszczać
zwodzić bałamucić
/…/
istota rzeczy
wszystkim gra na nosie
/…/
Obok tych lingwistycznych form, lotnych i pouczających, znajdziemy teksty bardziej osobiste. Chociaż odniosłem wrażenie, że autor niechętnie zapuszcza się w te rejony. A jeśli już, to własny autoportret przyprawia ironią. Ma do siebie samego wyraźny dystans. Takie spojrzenie wyjątkowo przypadło mi do gustu. To coś więcej niż życiowa dojrzałość, to rodzaj filozofii, która nakazuje, łatwy w pielęgnacji egocentryzm, zastąpić rozsądną pokorą. Ale w tym zbiorze są dwa wiersze wyjątkowe. To literacki parnas. To „Marta Mirska" i „Dzięcioł". Ten drugi porażą oszczędnością w dokumentowaniu tragedii. Nie ma w nim, choćby jednej zbędnej litery. Przytaczam go w całości:
gdy rak zabrał mu
krtań razem z
głosem
rozmawiał
stukając palcem
w słuchawkę telefonu
jeden stuk-to było tak
dwa-to było nie
trzy-trudno powiedzieć
nie wiem
nie mam zdania
koledzy mówili
on stukał
matka płakała w kącie
Nie sposób wymienić wszystkich dobrych wierszy z „Przedostatniej sylaby". Czytelnikowi, prócz wcześniej wyróżnionych, polecam jeszcze „Jogging" i „Jakże banalne zakończenie". Autor tego zbioru jest w świetnej formie. Nawet wątki tragiczne i ostateczne realizuje w sposób niestandardowy, ku chwale rozumu, nie żałoby. Trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że właśnie taki zamysł przyświecał tej udanej publikacji.
Książkę polecam.
Zdzisław Pruss: „Przedostatnia sylaba", Galeria Autorska Jan Kaja, Jacek Soliński, Bydgoszcz 2010, s.62
.
- Ludwik Filip Czech
- "Akant" 2010, nr 9
Ludwik Filip Czech - Słony żart
0
0