ARKADIUSZ IREK jest autorem zbioru wierszy "Ku liczbom niewymiernym". Jak wynika z życiorysu jest to książka debiutancka. Poeta - jak sam pisze - jest psychoastrologiem, miłośnikiem rzeczy wzruszających. Uprawia działkę w systemie angielskim, czyli daje zielsku poszaleć. Czytelnik ma zatem przyjemność obcowania z umysłem otwartym, obdarzonym takimi przymiotami, jak wiedza i wrażliwość. Taki zestaw budzi nadzieje. Tymczasem omawiany zbiór rozpoczyna się tekstem "Przebudzenie", rzeczą patetyczną i ciężkostrawną.
Przytoczę fragment:
W gołych słowach
Dla autora jest to zapewne wiersz prosty jak drut, będący czytelnym komunikatem. Podejrzewam, że tylko dla niego. Powiem otwarcie - wiem o czym w nim chodzi, ale czytelnik nie będzie wiedział. Nie będzie mu się chciało odczytywać aluzji, do czego ja jestem zmuszony. Rzecz w tym, że poeta dochodzi do sedna krętymi ścieżkami. To, co mógłby wyrazić wprost, ubiera w poetyckie fatałaszki. Te zaś już są porządnie znoszone, przez innych poetów, inne wiersze. Można i tak, tylko po co? Podobnie jest z "Klepsydrą" i kilkoma następnymi wierszami. Taki stan rzeczy nie wynika z braku talentu - co dalej udowodnię - ale z przeświadczenia, że tak powinien wyglądać poetycki pejzaż. Z autorskiej wizji na ten rodzaj sztuki. Wedle tej reguły wiersz winien być trochę hermetyczny, trochę tajemniczy i kulturowo poprawny. Powinien emanować skrótami sugerującymi elokwencję, żeby czytelnik otworzył gębę z wrażenia. Tymczasem szacunek u odbiorcy zdobywa się jego własnym językiem. Inaczej trafia się na mur i utrwala niesłuszną opinię, że poeci zadzierają nosa.
Piszę to wszystko na przekór sobie, gdyż cały zbiór uważam za udany. Żałuję zatem, że znalazły się w nim wiersze słabsze, jak choćby "Droga", których treść jest oczywista, a konkluzja to stereotyp. Arkadiusz Irek sprawdza się bowiem świetnie w tekstach na pozór infantylnych, które zgrabnie potrafią pogodzić wysokie tony z codziennością. Mam na myśli "Firankę" czy "Śrubokręt". Utwór "Spełnione marzenia" zaliczam do czołówki tego gatunku. Istotnym atrybutem poety jest ironia i dowcip. Artystom rzadko się zdarza, by raczyli zejść z piedestału. W tym miejscu polecam wiersz "Wenus", czy lekkie w swej wymowie "Zadanie domowe". Utwory te należy przeczytać w całości. Dlatego, dla ich dobra, nie zamieszczę fragmentów.
W każdym zbiorze wierszy można znaleźć rzeczy nietypowe. Coś, co odbiega od całokształtu, kłóci się z wypracowaną przez autora konwencją. Mówię w tym przypadku o zaskoczeniu pozytywnym, sporej dawce poezji, która dobrze rokuje. U Arkadiusza Irka takimi akcentami są wiersze "Jest nam" i "Gwiazdy". Jeśli wcześniej wspomniałem o talencie, to miałem w głowie właśnie powyższe teksty. Skrupulatne w swojej wymowie, oszczędne w poetyckim kroju. Piszący te słowa jest fanem roboty, małych, ale zdecydowanych kroków w stronę obranego celu.
Prawda
W nocie biograficznej autor pisze o sobie, że jest umiarkowanym cyklistą. Być może oznacza to, że wsiada na rower, ale nie pedałuje. Lub też - zgaduję - po stu przejechanych metrach pada ze zmęczenia na kierownicę i zasypia. Taka wstrzemięźliwość w ocenie własnych możliwości zasługuje na uznanie. Pod warunkiem, że za skromnością stoi upór. Życzę autorowi takiego właśnie uporu w poetyckim wyścigu.
Książkę polecam.
Arkadiusz Irek, Ku liczbom niewymiernym, Instytut Wydawniczy "Świadectwo", Bydgoszcz 2008, ss. 74.