Album Bydgoski Igora Kantorowskiego to próba utrwalenia „chwili trwającej kilkanaście lat”, na którą autor w Bydgoszczy „przysiadł” (s.7). Przeżycia osobiste przeplatają się z opisami, definicjami i przeżyciami wielkiego miasta. Autor nie ukrywa swojej biografii: ślubu w kościele pw. św. Antoniego na Czyżkówku, zabaw z dwoma synami i córką, pracy w szkole w podbydgoskim Kotomierzu, zabaw sylwestrowych w Hotelu „Pod Orłem”, podczas których już jako „facet z dużego miasta” pilnował się, „aby nie dać komuś w mordę jak to bywało wcześniej (s.40),
wreszcie pielgrzymki pieszej na odległy, bo aż z Wyżyn, stadion piłkarski „Zawiszy”. Wiersze ilustrują fotografie z rodzinnych albumów, bo tych gniazd rodzinnych, w które wżenił się przybyły do Bydgoszczy z Płońska „facet, który miał jeszcze włosy nie mając brzucha” (s.50), było kilka: Kawałkowie, Porazińscy.
Chrzest, zabawy, dzieci w pokoju na trzecim piętrze bloku przy ul. Bałkańskiej 4. Choć autor pisze, że to zbiór wierszy „niemalże na własny użytek”, to jednak bardzo wiele w nim uniwersalności, co potwierdza tezę, że dobry poeta jest w stanie o wszystkim napisać dobre wiersze.
Zbiór Igora Kantorowskiego zawiera kilka znakomitych poetyckich definicji składników wielkiego miasta. Przybysz z małego Płońska wciąż dziwi się tramwajom, które są dla niego „niepojęte” (s.7) i nazywa je „wesołymi wisielcami na sznurze” (s.10).
Wielkomiejskość podkreślona jest pychą tramwajów, które dają „świadectwo rozciągłości” (s.9). Tak wbiły się one w świadomość poety, że kiedy powrócił do rodzinnego Płońska to, wychodząc wieczorem na balkon tęskni (s.16)
za odgłosem nocnych tramwajów
które w mieście nad Brdą
nocą woziły zaczarowanych pasażerów
wypełniając moją wyobraźnię
I znów poetycka definicja w formie równania:
Zaczarowany tramwaj = zaczarowana dorożka
A przecież na początku bał się tramwajów i dlatego kiedy tylko mógł, to chodził pieszo (s.35), a potem uczył się jazdy nimi (s.50), aż stały się to codziennym rytuałem (s. 45).
Interesująca jest poetycka definicja mieszkańców bloków, którzy wysiadają „z wind zjeżdżając z betonowego nieba” (s.9). A bloki to oczywiście „piramidy na drodze słońca szukającego horyzontu.” To „wielopiętrowe wieże Babel” (s.26), to „wielkoludy które nocą miały gdzieniegdzie poutykane światełka” (s. 32), to „betonowe skały” (s.32).
Poeta, a jakże, sporządza także definicję miasta jako takiego. Jest ono zagubionym okrętem (s. 33),
który zapodział się gdzieś
w czasie co omijał zegary
W dużym mieście każde wyjście z domu „jest swego rodzaju wyprawą a wszystko jest powielane „niczym w kalejdoskopie w którym wszystko przelatuje za szybko” (s.45).
Zbiór zawiera też opowieści wynikłe z bydgoskiej mitologii, jak ta o Panu Twardowskim, który rzeczywiście przebywał w grodzie nad Brdą. Był to medyk Wawrzyniec Twardowski (ok. 1515- ok.1573).
Bydgoscy kreatorzy „piękniejszej przestrzeni,” czyli właściciele pięciogwiazdkowego hotelu „Bohema” i kilku restauracji, Janusz i Joanna Franczakowie usytuowali na skraju miasta Karczmę Rzym, wystrojoną w rekwizyty, ale – co najważniejsze – cytaty z ballady „Pani Twardowska” Adama Mickiewicza. Wprawdzie ballada ta kończy się swoistym, choć nostalgicznym (księżyc, plamy, wieczny czyściec) happy endem, to jednak I. Kantorowski przerósł w tym optymizmie Mistrza.
W bydgoskiej Karczmie Rzym diabła, który miał przyjechać po cyrograf, wyprzedza anioł, który na cyrografie przystawia pieczątki z napisem
„przedawnione” i przyjmuje spowiedź
od swawolnika zadając mu jako pokutę
zabawianie gości z Karczmie Rzym
pod Bydgoszczą bez możliwości
czmychnięcia na księżyc
Chciałoby się, panie Igorze, aby pan do tego „zakończenia” (s.12) dopisał środek i początek, a chyba Mistrz Adam też się ucieszy, że jest „wciąż żywy”, choć jego kontynuator pisze tylko wierszem białym. Czwarta osoba dramatu, anioł jest jak najbardziej na czasie, bo coraz więcej spotykam dziś pań zbierających figurki i malarskie wizerunki aniołów.
W tym uwspółcześnieniu legend autor „Takiego teatru” jest konsekwentny. W Karczmie Rzym zatęsknił „za latami kiedy czas nie był rosochatym strachem” i poprosił Mistrza Twardowskiego o adres czarta, który „za cyrograf pozwala wrócić dniom” (s.54). Po północy czart się pojawił i wróciły do poety piękne lata osiemdziesiąte…
Poezja I. Kantorowskiego jest optymistyczna, ciepła. W niej ludzie umarli to ci, którzy przenieśli się już (s.17)
za firanki w oknach
wychodzących na rozległe krajobrazy
niebieskich łąk,
a kiedy umarł Tadek (s.19)
śnieg się nie roztopił
tylko niespodziewanie rozkwitł
kwiat jaśminu sprzed lat
z ulicy Bałkańskiej w mieście nad Brdą
kiedy razem z Tadkiem
siadaliśmy na ławeczce
przed blokiem patrząc
na nasze dzieci
rozbiegane między piramidami bloków
Teść zapomniał, że
nad ranem
zawały najczęściej dosięgają mężczyzn
nawet w eleganckich samochodach (…)
a babcia zatęskniła nieodwołanie
za mężem (s.44).
W filozofii autora „Madonny codzienności” śmierć potrafi zbliżyć się do życia, „uściślić przestrzeń czasu”, a Bóg letnim popołudniem gładzi „czoła kamiennych krzyży” (s. 52). Nie ma umarłych, są tylko ludzie „którzy zdołali już zatrzymać swoje zegarki” (s.54).
Wiersze I. Kantorowskiego przeplata przejmująca nostalgia, tęsknota za światem „minionym”, a „może bardziej za dzieciństwem” (s.16). Nic też dziwnego, że to co obecne nie jest już tak piękne i dobre jak to „za czasów kiedy Polska rosła w siłę a ludzie stali w kolejkach” (s.21). Kupiecką ulicę Długą, gdzie właściciele sklepów, nie nadążali pakować towarów, co „dawały poczucie świata z lepszych krain” połknęły „krokodyle o pyskach odlanych w monumentalnych galeriach gdzie nie ma czego szukać bo wszystko stoi bezwstydnie” (s21).
Tak, raj zawsze jest utracony i choć mówi się o nim w czasie przeszłym, to jednak w tym zbiorze wierszy, jest bardzo blisko, jakby za ścianą…
A jednak to niesamowite napięcie egzystencjalne I. Kantorowski ubiera jakby w gawędę.
Słowa jego są spokojne, ciche, ale równocześnie mięsiste, dźwięczne. Właśnie takie, jakich prawdziwa poezja w nich zaklęta potrzebuje.
Igor Kantorowski, Album Bydgoski, Wydawnictwo Autorskie, Płońsk 2017, ss. 60.