Kamienna ręka ponad ulicą od miasta.
Palce świętego tak zanurzone w ruchu
jak dziecka, kiedy zaczyna uczyć się rzeki
i wydobywa pianę, muzykę nurtu,
grając na harfie, nie wiedząc, czym jest harfa.
Ta ręka nie chce zatrzymać okazji, ani
przez szparę w szybie wciskać dyskretnie ulotki.
Zresztą i tak ledwo go widać zza reklam:
nie tu się staje, przynajmniej w naszej części
Kosmosu z mapą, plecakiem, tabliczką z kartonu.
Na tym nadgarstku orzeł podobno przysiadał,
tutaj się karmią skowronki, wrony i wróble.
Stąd dyryguje szumem traw i gałęzi.
Ścieżki podejścia wyznacza samolotom
i kołującym, żółtym skrzydłom liści.
Gdyby przeczytać jej stałą mowę na migi,
do przedniej szyby mogłaby się uśmiechnąć
dziewczyna w fiacie, bo lepiej będzie niż myśli;
chłopak na stacji wydałby wszystkie drobne,
oddzwonił, nie brał zbyt wiele benzyny na drogę.
Można, rzecz jasna, napisać o czym innym.
I patrzeć tylko na światła - kiedy zielone.
Dodając gazu minąć ją o niej nie wiedząc.
O mocnej ręce świętego wyciągniętej,
by witać się ze światem, ludźmi w korkach.