Na prośbę redakcji „Akantu" wyraziłem swoją opinię na temat powrotu barwy amarantowej na naszą flagę narodową i mam za swoje. W numerze 3/2011 odniosłem się krytycznie do tego pomysłu. Pan Tadeusz Zubiński zechciał w numerze 4/2011 wyrazić swoją opinię na temat mojego głosu i postawił mi kilka zarzutów. Zdziwiłem się i jeszcze raz przeczytałem mój tekst.
Nie wniósł on do dyskusji, według T. Zubińskiego, nic ożywczego. W porządku, przyjmuję zarzut –może tekst nie był „ożywczy", podałem w nim kilka suchych faktów i dat- dopadło mnie wcześniej wiosenne przesilenie. Jednak nie na tyle, aby zgodzić się z autorem tekstu „Amaranty trzymają się mocno" i niektórymi zarzutami jakie mi postawił. Mało tego, można powiedzieć, że sam w swoim tekście zrobił dokładnie to, co mi zarzuca, ale po kolei. Jak wspomniałem sięgnąłem ponownie do mojego artykułu z lutowego „Akantu". Nie mogę się doszukać, w którym to miejscu tak krytycznie odniosłem się do osoby T. Zubińskiego z „jawnym" wręcz „szyderstwem"!?. Pragnę zwrócić uwagę, że fragment „Kiedy kończy się granica rozsądku w powrocie to utraconej tradycji? jest pytaniem, które stawiam sam sobie w odniesieniu do własnych poglądów, co podkreśliłem kilka wierszy wcześniej: „Zacząłem również zastanawiać się (…), nad moim bezkrytycznym podejściem do powrotu do wszelkich tradycji, odbudowy tego, co przeminęło."
Zupełnie nie dostrzegam, w którym fragmencie tego tekstu wspominam o kondycji psychicznej T. Zubińskiego? Natomiast uczynił to właściwie on twierdząc, że jestem (czy też byłem pisząc swój tekst) zbyt rozemocjonowany („byłoby z pożytkiem dla R. Bergera gdyby(…)wyciszył własne emocje"). Otóż Szanowny Panie Tadeuszu - wręcz przeciwnie! Sprawa amarantu nie budzi we mnie najmniejszych emocji. Jestem zupełnie spokojny o to i pewny tego, że nie zapadnie w Polsce decyzja o tym, aby z biało- czerwonej zrobić biało-amarantową. Co do stanu mojej wiedzy, którą radzi mi Pan uzupełniać („i zadbał o stan swojej wiedzy"), to „z ręką na sercu" przyznaję, „żem głupi" w wielu sprawach i nawet tego nie kryłem: „Nie będąc jednak historykiem, spróbowałem prześledzić historię amarantu jako naszej barwy narodowej." Sięgnąłem więc do źródeł, bo pisząc o tym, że nie jestem historykiem przyznałem, że brakuje mi na ten temat wiadomości. To, na razie, tyle odniesień do mojego tekstu. Nie wiem czy polemicznych, nie ja nadaję te „nadtytuły", ale może trochę ożywczych dla niektórych czytelników, którzy pewnie lubią jak autorzy „dają sobie po razie"- tylko po co doszukiwać się między wierszami myśli i tez, których nie ma? A teraz powrócę na chwilę do sprawy amarantu. Nie wydaje mi się silnym argumentem (zastrzegam - może niesłusznie ale i niezłośliwie) na zmianę barw narodowych powoływanie się na to, że „takie państwa i narody, jak nasi sąsiedzi: Niemcy, Czesi, Rosjanie, Litwini, Białorusini…" itd. zmieniły swoje barwy. To jeszcze nie znaczy, że i my musimy nawet, jeżeli ma to historyczne uzasadnienie, silniejsze czy słabsze. Ponadto można przecież przytoczyć wiele państw, które tego nie uczyniły, albo pójść dalej i przywołać, jako przykład negatywny (chociaż wyprzedzam zarzut-również nienajlepszy) Libię i Białoruś, które to zrobiły. Ale ok, rozumiem, że sama techniczna zmiana barw nie jest czymś aż tak nadzwyczajnym, że nie można tego zrobić w imię jakichś tam racji.
Przypominam także, że pisałem o tym, że ja w zasadzie jestem zwolennikiem „odbudowy tego, co zniszczone, przywracania tego, co utraciliśmy poprzez zapomnienie lub narodową nonszalancję" i w to wpisuje się sprawa orła w koronie, co już pewnie tak jednoznacznie nie definiuje mój „typ patriotyzmu". Myślę, że moja społeczna działalność w „wyciąganiu" z zapomnienia paru postaci historycznych broni mnie lepiej od słów.
Podsumowując, tekst mój nie miał być niczym innym jak jedynie wyrażeniem własnego zdania na temat zmiany barwy na naszej fladze narodowej. Niczego więcej uczynić nie chciałem. Zarzuty, o ironio, stawiałem sam sobie (proszę dokładnie przeczytać mój tekst) i uznałem, że nawet jako niedouczony obywatel, wyrazić swoją opinię jakieś tam prawo mam. A że była niezgodna z poglądem autora tekstu „Polskie amaranty niechaj nam ożyją", to się po prostu zdarza! I jeżeli już autor zarzucił mi to, że diagnozowałem jego kondycję psychiczną, czego na pewno, jeszcze raz podkreślam, nie czyniłem, chociażby na szacunek jaki mam dla niego poprzez jego publikacje w bliskim nam obu „Świecie Inflant" (ta nasza wspólna pasja wskazuje na podobny typ patriotycznej wrażliwości) to niechaj teraz na ten zarzut zasłużę i diagnozę postawię. Zbyt duża wrażliwość na odmienne zdanie- reakcja zupełnie nieadekwatna to zdarzenia.
Zachęcam do dyskusji innych autorów, bo nasz dialog stanie się za chwilę nudny; a jeżeli drodzy zwolennicy amarantu macie rację to kciuki trzymam, ale jeżeli nie macie to…puszczam.