Zbliżają się wakacje i urlopy, więc tych, co cenią sobie rodzimy krajobraz gorąco namawiam - odwiedźcie POWIAT EŁCKI. I to koniecznie z poetyckimi przewodnikami małżeństwa Pieńkowskich, jego ciekawych mieszkańców, ukorzenionych na Mazurach, zamieszkałych w Malinówce Wielkiej i wrastających w nią.
Ona – Małgorzata Dorota – w swym wierszu „Carpe diem” tak ją opisuje: „Wieś wąską wstęgą bruku/ Spada w dół/ W zielonym gąszczu dzikiego wina / Pod dachówką / Z czapą mchu / Wiekowa czerwień cegły / Dom z kogutkiem / Komin z czarownicą / Ściana z pruskiej cegły/ Kamienny spękany mur”… „Jaskółkami cięty ciężar powietrza / Rozedrgany trzmieliną i pszczołą / Ma słodycz lipy / I zapach gorącego siana”.
W swym zatytułowanym wyznaniem Życie mi smakuje tomie wierszy da czytelnikom poznać smak purpurowych czereśni i cierpkiej jarzębiny, jabłka, rosy, poczuć sprężystość mchu, „W nozdrzach wiatr o zapachu zieleni” i „ Powietrze rozedrgane / Sierpniowym żarem” co „Pachnie skoszonym chlebem / I ostrym potem mężczyzn”; usłyszeć jak „Drą dzioby od samego rana / Chórem i solo / W trelach i pasażach” mazurskie ptaki, kwilenie wystraszonych piskląt, stękanie topniejącego jeziora, dudnienie pękającego lodu; dotknąć „trawy bosą stopą”, lepkości pierwszych mleczy, miękkości puchu piskląt… odczuć wraz z poetką i ptactwem przerażenie i ból ścinanego drzewa, co „Z ciężkim westchnieniem / Padło na ziemię” czy konającego we wnykach wilka.
Zobaczyć wszystkie barwy i odcienie mazurskiej ziemi od złocistości słońca i zbóż, poprzez srebrzystość tafli wód do bieli śniegu splamionego krwią.
Ta poezja przemawia wszystkimi zmysłami
Posługuje się głównie opisem, obrazem; to obraz realistyczny, słabo zmetaforyzowany, stąd może pełnić funkcję przewodnika po opisywanej ziemi.
Nie jest on infantylny, pozbawiony stron ciemnych i choć poetka zastanawia się „Jak zatrzymać w czasie / Urodę mazurskiego landszaftu / Z giętką szyją łabędzia”, to przecież odsłania w nim znaki przemijania, bo „Po omszałej zieleni / Przesuwa się czas” a powierniczka grusza: „…sękata koślawa / Patrzy cierpliwie / Na krzywe bruzdy / Ziemi rodzącej kamienie…”. Sad w wierszu pod tym tytułem to zdziczałe grusze, pochyłe jabłonie, śliwki robaczywki, dorodne pokrzywy i skobel co „Na próchnie bramy / Wsłuchuje się w melodię okiennicy / Zawisłej zranionym ramieniem / Na ostatnim gwoździu ostatniej ściany”. Poetka akceptuje ten porządek bez buntu, nawet, gdy pisze: „I nagle / Nicość / Znowu los otwieram pusty / Oszukało mnie życie”.
To poezja z ducha romantyczna, z wyraźnie zarysowanym podmiotem lirycznym; liryka opisowa, rzadziej refleksyjna („W dłoni”) Swój stosunek do opisywanej rzeczywistości autorka, podmiot czynności twórczych, wyraża poprzez semantyczną warstwę języka, bywa jednak, że swe emocje wyraża wprost – „Nawet rdzawe krople / zastygłej śmierci / Nieostrożnego czyżyka /Nie płoszą naszego zachwytu” („O świcie”), często jest to bezpośredni okrzyk: „Jak ja kocham bociany” („Powroty”) albo „Kochaliśmy czereśnie / Dziecięcą miłością”. Rzadko (np. w wierszu „Sad”) pojawia się tylko sygnał emocji „Pod powiekami snu / Wciąż pulsuje opuszczony sad”, zamykający wiersz pointą.
Autorka pointuje sporadycznie, a szkoda, bo czasem wystarczyłoby zmienić konstrukcję wiersza, by wydobyć pointę., np „Ciągnę los…” (incipit) lub w wierszu o kołowrotku „Jeszcze” wyeksponować wersy: „Tak… piękny… jeszcze mojej prababci // Dlaczego trzymacie taki grat” i mocniej zaakcentować kontrast stosunku do przemijania przedstawionego świata. Tylko w wierszu o psie znajdziemy zakończenie suspensem.
W tomie przeważają wiersze wolne, zdaniowe, zdarzają się wśród nich trzy wersowe („Tahitanka”) lub dwu wersowe strofy bezrymowe („Jabłko”) czasem z nieregularnymi („Kamienie”) lub sporadycznymi rymami („Magda”).
Wiersze „Wędrówka”, „Czas” i „Zima” posiadają częściowo formę sonetu, lecz nie przestrzegającą w pełni reguł gatunku. Autorka zachowuje wymogi układu stroficznego i zasadę narracyjno-opisowej tematyki strof cztero wersowych a refleksyjno-filozoficzną lub liryczną – obu tercyn, ale łamie zasadę symetrii strof, bo nie odpowiadają sobie pod względem składniowo – intonacyjnym i metrycznym. Widać to w łamaniu rytmu, które nie jest uzasadnione funkcjonalnie, nie wnosi nowych znaczeń. A szkoda!
W „Wędrówce” spotykamy wersy 11 i 10 zgłoskowe rozmieszczone zupełnie przypadkowo z średniówką umieszczaną po 5. sylabie, a w 4 wersach po czwartej, w „Czasie” przeważają wersy bezśredniówkowe o rozpiętości długości od 7 do 11. W „Zimie” występują aż 3 długości wersów, od 10-12-zgłoskowców z średniówkami po 5.,6. i 7. sylabie. Lepiej jest z układem rymów. Mimo tych niedoskonałości, dla wielu uszu pewnie niesłyszalnych, wiersz brzmi rytmicznie, potoczyście dzięki jednakowej (4) ilości zestrojów akcentowych w wersach.
M.D. Pieńkowska posługuje się językiem dostępnym szerokiemu spektrum czytelników. Poetyckość jej języka ukrywa się w doborze słów, czasem przez nią tworzonych, (np. szroniście, śmiechliwie), głównie epitetów ujawniających emocje, personifikacji (zranione ramię okiennicy, gałązka lękliwa, dachy czerwienią wstydliwe…) czy powtórzeń. Niestety nie zawsze pełnią one zamierzone funkcje, rozszerzając lub zmieniając znaczenia użytych zwrotów jak powtórzenie słowa ostatni w przypadku cytowanego powyżej poetyckiego opisu ruiny w wierszu „Sad”. Jeżeli wielokrotne użycie aż w ośmiu wierszach motywu klangoru żurawi da się usprawiedliwić specyfiką przyrody opisywanego terenu, to powtórzeń niepełniących żadnych funkcji – „gałąź sękata 2 x w wierszu „Grusza”; i „śni cmentarne sny” w wierszu „Jeszcze” – już nie.
W ostatnim wierszu tomu „Magistra vitae” z radością witam sygnał zmiany.- nieśmiałą próbę nowego formowania wypowiedzi, wskazującego na poszukiwanie sposobów obnażania skonwencjonalizowania języka.
Porażonym miejskim hałasem autorka oferuje ciszę i muzykę przyrody, z trudem oddychającym smogiem, jędrne powietrze pachnące żywicą, znerwicowanym spokój i rześki chłód jezior.
Możesz to czytelniku mieć i czuć leżąc w trawie z tomikiem Małgorzaty Pieńkowskiej nawet bez wyjazdu na Mazury lub w zimie w fotelu przy płomyku świecy. Jeśli jeszcze nie nauczyłeś się cieszyć trwającą chwilą, autorka, która mówi o sobie: „Sączę rozkosz chwili / Do dna” zarazi cię swym apetytem na życie, odsłoni wartość bliskości z naturą oraz empatii wobec ludzi i zwierząt.
*
Inaczej Waldemar Paweł o tym samym nazwisku.
On swym „Przewodnikiem innym niż wszystkie” namówi czytelników na „Osobiste wycieczki przez Powiat Ełcki”.
„Innym”, bo zaopatrzonym nie tylko w mapy powiatu ełckiego i jego 52 wsi przyporządkowanym czterem ełckim gminom, ale także w starannie dobrane ilustracje i w limeryki o ich mieszkańcach. Wszystko to pomysłowo zakomponowane jako całość, wydane solidnie - w kolorze, na dobrym papierze i w twardych okładkach, co dla podróżujących ma przecież duże znaczenie. Niestety bez miejsca i roku wydania. Począwszy od tekstu – poprzez fotografie, opracowanie map, opracowanie graficzne – wszystko przygotował własnoręcznie autor. To efekt jego głębokiego związku z małą ojczyzną, po której przez lata wędrował i rejestrował zdarzenia związane z ludźmi i miejscami. Mimo zastrzeżeń autora, „Osobiste wycieczki …” w tytule należy brać pod uwagę w obu znaczeniach.
Istotę inności, osobności jego przewodnika stanowi to, że jest on równocześnie zbiorem wierszy o określonym regułami gatunku zwanym od nazwy irlandzkiego miasta limerykiem. Jedna z tych reguł jest użycie nazwy miejscowości, co sensownie wykorzystał autor w swym pomyśle na przewodnik. Limeryk wzorcowy to krótki, żartobliwy, będący anegdotą utwór zbudowany z 5 wersów o ustalonym układzie rymów i wymogach dotyczących konstrukcji całości: bohater i miejsce akcji, zarys konfliktu, w trzecim i czwartym wersie zasadnicza akcja a w ostatnim nieoczekiwane rozwiązanie nasycone typowym dla anglików pure nonsensem. Wywodzi się z folkloru, więc doskonale pasuje do opisu poszczególnych wsi.
Zajrzyjmy wraz z W.P. Pieńkowskim do kilku.
Możemy udać się tam na – stwarzającą okazję do bliskości z naturą - pieszą wycieczkę lub bez fizycznego wysiłku podążać za propozycjami autora z jego oryginalnym przewodnikiem w dłoni.
Wybieram Ramoty.
„Student, na wczasach będąc w Ramotach,
Pomagał swym gospodarzom w omłotach.
A że miał sprawne ręce,
To spódnice dziewczęce
Ze snopkami w powietrze miotał.”
Jedną z cech limeryku wyniesioną z folkloru jest pikanteria dowcipu, czasem sięgająca niecenzuralności. Mistrzem polskiego limeryku „plugawego” (tak sam go nazywał) był w Polsce Maciej Słomczyński. Dowcip Waldemara Pieńkowskiego daleki jest od niecenzuralności. Najodważniejszy znajdujemy w Królowej Woli. Brzmi tak:
„Zdolny muzyk z Królowej Woli
Na klarnecie po weselach pitolił.
A niejednej panience
Kład instrument swój w ręce
I do ust też wziąć czasem pozwolił”.
W swym przewodniku autor zachowuje umiarkowanie. Gdy chciał być grzeczny w limeryku o Laśmiadach, wyszło blado:
„Pewien znany filmowiec w Laśmiadach
Wydał książkę o wykwintnych obiadach:
Jak zrobić kluseczki śląskie,
I jak przygotować gąskę,
Która potem do schrupania się nada”.
A że znam te Laśmiady, zapewniam, że filmowiec potrafi te obiady jeść, co najwyżej opisać, ale o przyrządzaniu rączej nie ma pojęcia. Była to domena wspaniałej artystki żony.
To niecodzienny przewodnik. Warto docenić jego oryginalność.
Namawiam do sięgnięcia po obie książki małżeństwa Małgorzaty Doroty i Waldemara Pawła Pieńkowskich, bo warto.
Małgorzata Dorota Pieńkowska, Życie mi smakuje, Sejan, bz. m. i r. wyd.
Waldemar Paweł Pieńkowski, Osobiste wycieczki przez powiat ełcki. Przewodnik inny niż wszystkie, GRYFIX Kondrat Sp.1, bz m. i r. wyd.