Archiwum

Andrzej Dorobek - ACH, POJEDŹ DO WARAŻDIN...

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

l. Jest to jedno z możliwych tłumaczeń tytułu popularnego duetu z Hrabiny Maricy E. Kalmana. Niektórzy płocczanie znają go chyba nie najgorzej - dzięki miejscowej orkiestrze, wbrew „symfonicznemu" szyldowi tradycyjnie preferującej repertuar zwany lekkim - nie domyśliliby się jednak zapewne, że, na przekór węgierskiemu kolorytowi wspomnianej operetki, miejscowości pod tą nazwą trzeba, być może, szukać w Rumunii.
Na mapie tego kraju znajdziemy bowiem Oradeę, znaną ongiś jako Waradyn albo Waradyn Wielki (według najstarszej, łacińskiej nomenklatury „Magnovaradinum").
Jedziemy więc - nocnym, niezbyt komfortowym pociągiem Warszawa-Budapeszt i, przez dalsze cztery godziny, kolejnym, ze stolicy Węgier tuż za wschodnią granicę tego kraju - do Warażdinu czy do Waradynu? Sami mieszkańcy Oradei nie mają jasności w tej kwestii - zwłaszcza że oficjalna węgierska nazwa tego miasta to...Nagyvarad. Do Rumunii należy ono od 1920 roku, czyli od traktatu w Trianon, kiedy to Węgry, jako integralna część pokonanego w I wojnie światowej cesarstwa Habsburgów, utraciły na rzecz wschodniego sąsiada Siedmiogród i część położonego bardziej na południe Banatu. Do dziś zresztą w ponad 200-tysięcznej Oradei Węgrzy stanowią prawie jedną trzecią mieszkańców: w miejscach publicznych nierzadko widać dwujęzyczne napisy, zdarzają się też szkoły z węgierskim językiem wykładowym-
Z perspektywy polskich doświadczeń historycznych możnaby się zastanawiać, czy uczucia, jakie od prawie stu lat nurtują naszych „bratanków" znad Balatonu w kwestii utraconych siedmiogrodzkich „kresów wschodnich", nie są przypadkiem zbieżne z tradycyjnymi rodzimymi (re)sentymentami a propos Wileńszczyzny albo Ukrainy Zachodniej, przez wiele pokoleń Polaków uważanych za niezbywalną część Rzeczpospolitej. Że zaś, w sensie etnicznym, ani Transylwania (od zawsze obejmująca Siedmiogród) nie była rdzennie węgierska, ani Wielkie Księstwo Litewskie (ongiś obejmujące prawie całą Ukrainę) - polskie...
Podobnym myślom sprzyja dyskretny przekąs, z jakim dr Teodor Mateoc - wykładowca literatury amerykańskiej na Uniwersytecie w Oradei, mój serdeczny przyjaciel i absolutnie uroczy człowiek - wypowiada się o swych węgierskich współziomkach. Dr Ingrida Egle Żindżiuviene z kowieńskiego Uniwersytetu Księcia Witolda - podobnie jak autor tych słów goszcząca na konferencji „Teksty i konteksty kulturowe w świecie anglojęzycznym", zorganizowanej przez Katedrę Anglistyki
Wydziału Humanistycznego gościnnej uczelni Teodora między 19 a 21 marca 2009 roku - podkreśla ze swej strony pierwotną litewskość Wilna, wyrażając zarazem uznanie dla Vytautasa Landsbergisa, przez Polaków od pewnego czasu postrzeganego co najmniej kontrowersyjnie. Stwierdza też, że w sensie kształtu i urody krajobrazu miejskiego Oradea kojarzy się jej z Krakowem - podczas gdy ja ciągle mam wrażenie, że spaceruję... bez mała po Wilnie Siedmiogrodu Rzeka Criś (stąd „Kriszana", nazwa transylwańskiej krainy, której stolicą jest Oradea) przecina miejskie centrum równie malowniczo jak Wilia. Bogactwo świątyń wydaje się niemal porównywalne - od najliczniejszych tu prawosławnych, z wyjątkowym w Europie kościołem wyposażonym w zegar astronomiczny pokazujący fazy księżyca od lat ponad dwustu, przez monumentalną katedrę rzymskokatolicką najbardziej okazały zabytek rumuńskiego baroku, po późnodziewiętnastowieczną nader wdzięczną w sensie proporcji synagogę. Rozplanowanie miejskiego centrum, z imponującą ulicą Republiki w funkcji swoistej osi, żywo przypomina wileńską Starówkę, a niska zabudowa niektórych uliczek w bok od owej osi kojarzy się poniekąd z dawną dzielnicą żydowską litewskiej metropolii.
Są też oczywiście różnice: patrz niejednolita zabudowa ulicy Republiki, pono najpiękniejszej w Transylwanii, albo centralnego placu miasta, gdzie obok stylowego neoklasycyzmu (budynek teatru) czy imponującej secesji (Pałac Pod Czarnym Orłem) nazbyt często pojawiają się upiory architektonicznej zgrzebności z czasów „realnego socjalizmu". Wiele atrakcyjnych turystycznie i atrakcyjnych widokowo obiektów - vide zwłaszcza monumentalny klasycystyczny pałac biskupi z otaczającym parkiem i galerią chronologicznie uszeregowanych popiersi znanych postaci z rumuńskiej historii (na czele z krwiożerczym wojewodą Vladem Tepesem, w popularnej mitologii funkcjonującym jako Dracula) - znajduje się obecnie w stanie względnie bliskim dewastacji (niczym wileńska Starówka we wczesnym okresie posowieckim). Miejscowe muzeum, usunięte ponad trzy lata temu ze wspomnianej właśnie rezydencji w sytuacji niemal identycznej jak nieco wcześniej płockie, przez cały ten czas nie ma gdzie eksponować swych bogatych zbiorów - na szczęście jednak polsko-litewskie koneksje Oradei na tym się nie kończą.
W 1412 roku w tutejszej fortecy, zbudowanej na niespotykanym pono w tej części Europy planie pięciokąta, przez dwa tygodnie przebywał Władysław Jagiełło, pielgrzymując do grobu Karola Władysława I Świętego, urodzonego w Polsce króla Węgier. Nieco później, w tymże stuleciu, biskupem Oradei został światły, bywały w świecie Jan Vitez, który przy pomocy Grzegorza z Sanoka i Marcina Bylicy, pionierów renesansowego humanizmu w państwie Jagiellonów, uczynił z niej ważne centrum kulturalno-naukowe. Najmocniejszy polski akcent w lokalnej historii wiąże się jednak z osobą Kazimierza Rulikowskiego, którego imię nosi jeden z miejskich cmentarzy. Z inskrypcji na nagrobnym obelisku w językach polskim i rumuńskim wynika, że był to oficer, który porzucił służbę w armii carskiej, aby walczyć na tych ziemiach podczas Wiosny Ludów - nie wiadomo tylko, z kim dokładnie, jako że w 1848 roku przeciwnikami Rumunów potrafili być zarówno Austriacy, jak i Węgrzy, tradycyjni antagoniści Habsburgów. W tej sytuacji stwierdzenie, że Rulikowski „oddał życie za wolność waszą i naszą" pobrzmiewa po trosze komunistycznym pustosłowiem, które u schyłku rządów N. Ceausescu było w Rumunii nieomal wszechwładne. I może warto tylko dodać, że w latach 1960-tych był to przywódca bez mała kochany przez naród -niczym, w drugiej połowie dekady poprzedniej, Władysław Gomułka.

2. Głównym celem mojej wizyty w tym ze wszech miar interesującym mieście jest, jako się rzekło, udział w seminarium na najbardziej okazałym z tutejszych uniwersytetów. Spośród pomniejszych, prywatnych wymienić trzeba przede wszystkim Chrześcijański Uniwersytet Partium, gdzie od dwóch lat, w maju, odbywają się konferencje pod obiecującym tytułem „Europa Środkowa a kraje anglojęzyczne" - i doprawdy szkoda, że, otrzymawszy propozycję uczestnictwa w tegorocznej na mniej więcej miesiąc przed jej rozpoczęciem, zmuszony jestem odmówić.
Uniwersytet główny, inaugurujący w tym roku cykl seminariów „Kulturowe teksty i konteksty...", działa bardziej profesjonalnie: propozycje uczestnictwa rozsyłane są z bodaj półrocznym wyprzedzeniem, a tematy i streszczenia referatów eksponowane w internecie na przynajmniej dwa miesiące ante factum. Bo też jest to jedna z największych i najbardziej prestiżowych uczelni rumuńskich: 35 tysięcy studentów, ponad 1200 wykładowców, współpraca z 214 szkołami szczebla akademickiego z 31 krajów, 4 kolegia i aż 18 wydziałów: od wychowania fizycznego czy technologii wyrobów tekstylnych i skórzanych [sic!] przez prawo, historię albo sztuki piękne po teologię prawosławną. Studenci tej ostatniej mają do dyspozycji uroczy drewniany kościółek z XVII wieku, przeniesiony na teren rozległego kampusu kilka lat temu - uniwersytet powstał bowiem dopiero w 1990 roku na bazie kolegium oferującego wykształcenie wyższe na poziomie licencjackim.
Uwidocznia się tu intrygująca, jakkolwiek niekompletna analogia do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Płocku: powstała ona mniej więcej dziesięć latnóźniej na podobnej bazie, choć jej status uniwersytecki to wciąż jeszcze kwestia bliżej niejokreślonej przyszłości. Szkołę tę reprezentuję na rzeczonej konferencji poniekąd także w intencji zacieśnienia stosunków między dwoma uczelniami - Wydział Humanistyczny Uniwersytetu w Oradei, współpracujący obecnie z bodaj trzema polskimi szkołami szczebla akademickiego, wydaje się bowiem wyraźnie zainteresowany rozszerzeniem tej współpracy właśnie o płocką PWSZ (mimo mało zachęcających doświadczeń z PWSZ włocławską).
Spotkanie naukowe, w którym uczestniczę, zostało pomyślane doprawdy ambitnie: dwa dni gęsto wypełnione prelekcjami w siedmiu sekcjach tematycznych (między innymi literatura Wielkiej Brytanii i krajów Wspólnoty Brytyjskiej, literatura USA, kulturoznawstwo brytyjskie i amerykańskie, lingwistyka oraz metodyka nauczania języka angielskiego), prezentowanymi przez około stu wykładowców (między innymi z USA, Grecji, Egiptu, Turcji, Nigerii, Ukrainy, Mołdawii i, przede wszystkim, Rumunii). Że jednak, powtórzmy, jest to pierwsza edycja tego seminarium, a początki, jak głosi jedna z mądrości banalnych, na ogól bywają trudne, obsada prelegencka okazuje się  odczuwalnie  skromniejsza  i  zasadniczo  rumuńska:  z  krajów  śródziemnomorskich i pozaeuropejskich nie dociera nikt, a obowiązek reprezentowania Słowiańszczyzny spada wyłącznie na autora niniejszych słów. Mimo wszystko jednak organizacja jest sprawna, a atmosfera -prawdziwie serdeczna.
Mój wkład w to udane w sumie przedsięwzięcie to prelekcja „Amerykański  Mit z perspektywy psychologicznej, od E. A. Poe' go do H. S. Thompsona", wygłoszona w sekcji „Literatura USA" Ta stanowiąca odrośl obszernej dysertacji na temat wątków psychodelicznych w angloamerykańskiej literaturze i kulturze popularnej po II wojnie światowej, przygotowywanej właśnie dla Instytutu Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Teksty wszystkich wystąpień mają się ukazać drukiem do końca bieżącego roku w specjalnym wydawnictwie poseminaryjnym - Uniwersytet w Oradei prowadzi bowiem regularną dokumentację swej działalności naukowej, głównie w postaci rocznika „Confluente". Otrzymuję nawet propozycję członkostwa w radzie naukowej tego wydawnictwa, a prof. Pia Branzeu (interesujący wykład na temat intertekstualności semiotycznej w kontekście renesansowych koncepcji magii, inaugurujący drugi dzień konferencji), zaprasza mnie wstępnie do udziału w przyszłorocznej edycji prestiżowego seminarium anglistycznego odbywającego się od dłuższego czasu na Uniwersytecie w Timiśoarze (w kręgach nieakademickich kojarzonej głównie jako miejsce kontrowersyjnej egzekucji N. Ceausescu w grudniu 1989 roku). Zważywszy na wszystkie te okoliczności - i na własne samopoczucie - mogę tylko przyklasnąć włoskim humanistom, którzy jeszcze w XV stuleciu określili Oradeę mianem „civitas felix" („miasto szczęśliwe").
Jest oczywiście szansa, by jakiś procent owej szczęśliwości udzielił się także Płockowi - jeśli wspomniana już idea współpracy między dwoma wiadomymi uczelniami stanie się faktem. Poza tym jednak warto zwrócić uwagę, że Oradea ma 11 miast partnerskich, a wśród nich na przykład francuskie Reims, włoską Mantuę i ukraiński Iwano-Frankowsk (do końca II wojny światowej znany jaklo Stanisławów). Podobne towarzystwo nie uchybiałoby zapewne dawnej siedzibie książąt piastowskich...

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.