Wypatrywałem listu z nieba,
że jesteś, pamiętasz, czekasz.
Wcześniejszy anons na łączach
w przestrzeni - gdzie nieskończoność
z skończonością się brata - potwierdził
spotkanie w Wigilię rocznicy dnia,
gdy przed laty, bitny generał
wypowiedział wojnę Narodowi swemu.
Niesiony nadzieją, co umiera ostatnia,
stawiłem się oczekując na światłość
niesioną oddechem twoim.
Ta zrodzona na bezdrożach warg,
które obudzone z letargu szepnęły:
tu sacrum z profanum się potyka.
Zagubiony w przestrzeni i czasie,
który nie czasem moje życie uczynił,
drżałem myślą zlęknioną czy anons
materią a nie fantomem się stanie.
To co miało nastąpić, stanęło zaskoczone
czekając na przyzwolenie.
Tyś zajęta remontem doczesności,
zapomniałaś o poezji i wieczności.
Jak podrzutek, błąkając się po ulicach
miasta, które w szaty Lwowa
oraz Zakładu Ossolineum się przystroiło,
choć twierdzą wcześniej było,
odszedłem zabierając ze sobą niedoczekanie,
które zamierając na moich oczach,
nie doczekawszy się spełnienia,
tchnieniem ostatnim się pożegnało.
Zostawiłem na bruku miasta
swą obecność, co smugą smutku...
zakwiliło, niczym dziecko zapłakało,
nie utulone w żalu westchnąwszy,
w kamień miasta się zamieniło.