Dedykuję Kazimierzowi Wiśniakowi,
który swe serce podarował Lanckoronie
Zobaczyłem cię Lanckorońsko Góro
z drugiej strony, od zapiecka.
Naburmuszona pretensjonalnością,
szokująca gniewnym, intrygującym
a zagadkowym obliczem,
okazałaś się zaprzeczeniem samej siebie.
Od północy i zachodu,
nasrożona lasem nieprzystępna Pani,
przeglądająca się swym wdziękom
w srebrzystej toni Cedronu,
od południa i wschodu łagodna otwartą
przestrzenią, modelowym pejzażem
dla szukających wytchnienia i oddechu,
za goniącym postęp człowiekiem.
Dokonałaś metamorfozy oblicza
swego wyrazu, utraciłaś ostrość
i zadziorność, stając się sielską przystanią
dla miasteczka Lanckorony,
tej imienniczki i towarzyszki od
niepamiętnych czasów średniowiecza.
Ukwiecona dachami domostw
krytych drewnianą łuską gontów,
oraz bielejących wejrzeń ich ścian,
pod ojcowskim spojrzeniem i pasterską
troską Św. Jana Chrzciciela, przygarniasz
do siebie pospołu swoich i obcych,
przybyszów z dalekich stron.
Dymy z gorejących żarem serc,
chlebów pieczonych ich ciepłem,
rozpostarły biały welon nad twą koroną,
tak, iż Anioł Lanckoroński zastygł,
znieruchomiał i zasnął, mówiąc do siebie,
chwilo trwaj do przebudzenia
w grudniowy dzień roku,
gdy wychodzę na ulice miasteczka.