Tchnienie, dotarło wiatrem od Wrocławia,
zapukało i skonało na progu mego serca,
które dla niepoznaki je nie poznało.
Oddało ostatnie tchnienie
w czasie pytań o referencje, oraz
od kogo i po co przychodzi.
Zamieszkało na wargach moich słów,
oczy, przykryły je mgłą zapomnienia.
Na palimpseście zatrzymało się na chwilę,
podlegając unicestwieniu,
odeszło za bielmo mej pamięci.
Szukając prapoczątków tchnienia,
odnalazłem je nie tam gdzie szukałem,
na bruku ulicy Zapomnienia,
zwanej przez niewtajemniczonych Kmiecą,
od kmiecia, bogatego gospodarza.
Zostawiło po sobie milczenie,
zmieniając adres zamieszkania.
Na głuchy szept jego sumienia, odpowiedziałem słowotokiem myśli, które z przypadku przychodząc, w niwecz obróciły wspomnienie.
Uciekając poza horyzont, tam,
gdzie pustka nicością się stała,
konając wśród zgiełku codzienności,
niezauważone przez nikogo
odchodząc, wydało ostatnie tchnienie,
ni to szept nadziei ni krzyk rozpaczy.
Zawiało, zasypało, ślad po nim zaginął,
upadając, zapomniałem czym ono było.
Zamieszkało gdzieś na bezdrożach
myśli, twego i mego wyobrażenia.
Miną czasy, miną ludzie, tchnienie
powróci szukając tych, co go szukali.
Odnajdzie adres zamieszkania
na cmentarzu, przedsionku Wieczności.