Zagadka pułkownika Babinicza
Tyrmand, Zawisza i Kretowicz zgodnie twierdzą, iż poznali pułkownika Waldemara Babinicza, znanego w PRL-u pisarza, gdy pragnęli rozwinąć swoje działania konspiracyjne, ale też rozważali ucieczkę za granicę, np. do Szwecji. Ich starania zakończyły się jednak aresztowaniem. Szczegółowe relacje nie są już tak zgodne, a, jak się okazuje, zestawienie treści dotychczasowych wspomnień generuje nowe wątpliwości. Zawisza wspomina, że kontakt o kontakt zadbał Kornowicz. Babinicz:
pracował w redakcji rosyjskiego pisma „Nowaja Żyźń” (…) kierował „biurem podróży” (czy emigracji), otwartym przy ulicy Jasińskiego. Łysawy i barczysty (…) wąskie usta (…) niecodzienny osobnik (…) pracuje w wywiadzie, nie polskim wprawdzie, lecz „sprzymierzonym”, więc może wyrobić odpowiednie papiery (…) mieszkał w zaułku Skopówka.
Na początku kwietnia przyjaciele odwiedzili go tam po zaproszeniu na wystawne, niemal „wyreżyserowane” śniadanie. W spotkaniu brali udział nieznajomi wojskowi, co wzbudziło zaniepokojenie młodych konspiratorów.
Według Kornowicza, to nie dzięki niemu, a za sprawą Tyrmanda udało się nawiązać kontakt z Babiniczem. Wykonywanie dla niego zleceń trwało pół roku, od jesieni 1940 roku, do aresztowania wiosną 1941 i miały one różny charakter: od przewożenia paczek, po przerzut rodziny inżyniera lotniczego z terenu Kiszyniowa. Autor „Dziennika 1954” miał kraść z miejsca pracy materiały drukarskie, co akurat leży w sprzeczności ze świadectwem Zawiszy. Co ciekawe, nie sądzi on, by aresztowano ich potem z winy pułkownika, który, według jego przekonania, był przekonanym konspiratorem.
Najbardziej radykalnie sprawę postrzega sam Tyrmand, co ujął, wspominając Wilno na łamach paryskiej „Kultury”, w numerze 3/1967:
przyjął nas u siebie, poczęstował kawą i ciastem, a w dwa dni potem przyszli enkawudyści i wygruzili Leszka, mnie i kol. Kretowicza (Kornowicza – przyp. aut.) prosto na Łukiszki.
Kim był Waldemar Babinicz? Czy tylko publicystą, a po wojnie legendarnym na kielecczyźnie animatorem kultury? W czasie okupacji był już znany z łamów „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Kompromitujące Babinicza materiały opublikowała Siedlecka, powołując się na archiwa wydziału II MSW (AIPN MSW II 3078):
używał kilku nazwisk (…) w latach 1923-1925 podejrzewano go o szpiegostwo na niekorzyść Polski (…) w archiwaliach figuruje jako agent gestapo (…) w 1940 zdemaskowany przez władze radzieckie i przewerbowany.
Wiele lat później, już w Polsce Ludowej, Tyrmand spotkał Babinicza w Związku Literatów, co opisał następująco:
spojrzał na mnie przeciągle, ale mnie nie poznał, a przynajmniej nie dał po sobie poznać, że mnie poznał. Ja też go już nigdy nie poznałem.
W 1991 roku wdowa po Babiniczu – Helena napisała list do Urbanka, autora „Złego Tyrmanda”. Nazwała słowa Tyrmanda „oszczerczymi i zmyślonymi insynuacjami”. Stwierdziła, że mąż „nigdy go poważnie nie traktował”, a w Wilnie „nikt z nich go nie znał”, gdy zajmowali się placówką, dzięki której wojskowi uciekali przez Rygę i Szwecję do Anglii. Działalność ta skończyła się aresztowaniem Heleny Babiniczowej i skazaniem na 3 lata w zawieszeniu, podobnie jak Waldemara, oskarżonego o rozdawnictwo antynazistowskich ulotek.
Praca Roman pt. „Konspiracja…” paradoksalnie znów rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Okazuje się bowiem, że w Wilnie działał wówczas podpułkownik Kazimierz Bąbiński, pełniący funkcję kierownika Wydziału Piechoty i Wyszkolenia w Oddziale III Komendy Głównej ZWZ. 18 grudnia 1940 roku (według danych NKWD 25 stycznia 1941 roku) NKGP Wilno aresztowało jego żonę – Helenę (ur. w 1905 roku), pod zarzutem członkostwa w organizacji nacjonalistycznej, konspiracyjnej, zgodnie z artykułami: 58-11 (działalność zorganizowana), 58-10 (propaganda i agitacja) i 58-6 (szpiegostwo). W tej samej książce wspomina się o komórce egzekucyjnej ZWZ podlegającej kapitanowi Antoniemu Piotrowskiemu, która miała likwidować „zdrajców, agentów i konfidentów”, a jeden z wyroków padł na… Helenę Bąbińską.
Przy okazji sowieckich zarzutów i przyczyn aresztowania Heleny Bąbińskiej mowa jest też o wydawaniu fałszywych paszportów, otrzymywaniu pieniędzy od angielskiego posła w Kownie i kontakty z wywiadem Niemieckim. Przywołując jeszcze raz list Heleny Babiniczówny do Mariusza Urbanka z 1991 roku:
Babinicz miał przez kilkanaście miesięcy wozić dokumenty wystawiane przez biuro z Wilna do Kowna, gdzie działające jeszcze angielskie poselstwo przystawiało potrzebne pieczęcie.
Czy mamy więc do czynienia z niezwykłym zbiegiem okoliczności i uderzającym podobieństwem, nie tylko nazwisk, ale i konspiracyjnych zadań? Czy młodzi Polacy mogli nawiązać kontakt z nie tymi osobami, z którymi zamierzali współpracować? Jest to kolejna zagadka związana z wileńskimi losami Leopolda Tyrmanda, który prawdopodobnie proroczo – niestety – na wieść o śmierci Waldemara Babinicza napisał do Leszka Zawiszy: „czyli że się już nigdy nie dowiemy, jak to było naprawdę”.
Aresztowanie, ucieczka i wyjazd do Niemiec
Niezależnie od zagadki, czy to Babinicz zadenuncjował konspiratorów, zostali oni aresztowani. Szczegółowo opisuje to Zawisza na łamach „Ex Libris”. Sytuacja miała miejsce w nocy z 15 na 16 kwietnia 1941 roku; oddział złożony z cywili i uzbrojonych żołnierzy od godziny 4:00 do godziny 6:00 dokonywał rewizji pokojów Zawiszy i Tyrmanda.
Lista Aresztowanych przez wileńskie NKGP wzbudza domysły na temat formalnej strony aresztowania. Leszek Zawisza został aresztowany 16 kwietnia 1941 roku pod zarzutem agitacji antysowieckiej, zgodnie z artykułami 58-10 i 58-11 (sygnatura akt śledczych: CAW, t. 3851). Te same paragrafy obejmowały sprawę Leopolda Tyrmanda, którego jednak obwiniano za członkostwo w organizacji kontrrewolucyjnej. Problem w tym, że data aresztowania to… 17 lutego 1941 roku (sygnatury akt śledczych: LYA, 7385/3; CAW t. 3842). Ten rozdźwięk można jednak uzasadniać nieprzywiązaniem komunistycznych władz do skrupulatnego przestrzegania norm. Gdy w latach 60. Służba Bezpieczeństwa próbowała zweryfikować okupacyjny życiorys Tyrmanda, zwrócono się do centrali KGB. 30 października 1961 roku przyszła odpowiedź: został on aresztowany w kwietniu 1941 roku jako jeden z przywódców Związku Wolnych Polaków, odpowiedzialnych za druk „Za naszą i waszą wolność”. Tyrmand nie mógł więc być aresztowany w lutym, skoro materiały agenturalne KGB wspominają udział Tyrmanda w nielegalnych obradach związku w marcu 1941 roku. Dalszy trop się urywa – po wybuchu wojny ojczyźnianej Tyrmanda nie znaleziono wśród ewakuowanych więźniów. Pozostając przy datach – na inną, tj. 3 kwietnia 1941 roku, wskazuje Walicki. Być może ma ona związek z faktem, że „Na kanwie dnia” pojawiła się w „Prawdzie Komsomolskiej” po raz ostatni dnia 2 kwietnia, a aresztowanie Tyrmanda miało wpływ na redagowaną przez niego gazetę. Redaktor naczelny, Prokopowicz na próbę zdobycia informacji od swojego brata, zatrudnionego w prokuraturze, usłyszał: „Ty się lepiej w to nie mieszaj. To bardzo zła sprawa”.
Kornowicz wspomina, że jego aresztowania dokonano w nocy; przy okazji spotkania z przyjaciółmi na Łukiszkach miał widzieć ponadto absurdalną scenę:
sołdata dźwigającego ogromną walizę i ciężki kufer. Za nim wkroczył Tyrmand z przerzuconym przez ramię pledem i zielonym kapelusiku jaki nosili wszyscy trzej.
Zawisza kontruje tę wypowiedź dłuższym opisem przesłuchań, wspomina próby komunikacji między przyjaciółmi w celu ustalenia, wspólnej, bezpiecznej i nieszkodliwej wersji wydarzeń; na trwające trzy tygodnie przesłuchania składały się wyzwiska, fizyczna przemoc, próby dyskredytacji rzekomo „sypiących” przyjaciół. Dopiero po wyroku (8 lat poprawczego obozu pracy za przekroczenie 102 paragrafu litewskiej konstytucji) przewieziono ich na Łukiszki. Warto wspomnieć często przytaczaną wersję Tyrmanda, jakoby miał on otrzymać wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Kornowicz twierdzi, że spotkali się razem tylko na rozprawie, pod koniec maja, gdzie nie dając możliwości obrony osądzono konspiratorów i skazano na 8 lat więzienia. Analizując wspomniane wcześniej listy aresztowanych, nie znalazłem nikogo pod nazwiskiem Kretowicz ani Kornowicz. Obok wyroku 8 i 25 lat pozbawienia wolności, w literaturze można również odnaleźć dość zagadkowe „15 lat łagrów”.
22 czerwca 1941 roku rozpoczęła się operacja „Barbarossa”: dotychczasowy sojusznik ZSRR – III Rzesza - zaatakowała strefę sowieckich wpływów, nieoczekiwanie przynosząc wolność Tyrmandowi. Kornowicz wspomina bombardowanie, gdy tego samego dnia, w nocy czekały już ciężarówki wywożące więźniów na dworzec, z których część została rozstrzelana na miejscu. Nalot na trakcję kolejową rozbił radziecki konwój; Leopold i Andrzej uciekli, kryjąc się na osiedlu kolejarskim. Tyrmand bez powodzenia próbował zdobyć katolicką metrykę; przyjaciele rozdzielili się na zawsze – Kornowicz uciekł na tereny Białorusi, Tyrmand schronił się na wsi.
Niemcy bezwzględnie karali za kontakty z Żydami, istniało getto, więc gdy autor „Złego” stanął w progu domu Janiny Balukiewicz, jej ojciec „zareagował gwałtownie”. W lutym 1942 roku do miasta wrócił dawny znajomy z „Prawdy Komsomolskiej” – Remigiusz Szczęsnowicz, który udzielił koledze schronienia. Okazało się, że Tyrmand miał pod Wilnem znajomego komendanta posterunku białoruskiej policji, niejakiego Klimowicza, będącego współpracownikiem polskiego podziemia, a ten wyrobił mu nowy dokument tożsamości – paszport dla francuza, Leopolda de Tyrmanda. Walicki wspominał ponadto posiadaną przez niego legitymację studencką francuskiej uczelni.
Przez krótki okres, Tyrmand i Szczęsnowicz wykorzystywali znajomość języków obcych, radia i maszyny do pisania, redagując efemeryczne pismo o nakładzie dwudziestu sztuk. Zajęcie nie przynosiło dochodów, w przeciwieństwie do „doraźnego handlu”. Gdy niemiecki Arbeitsamt ogłosił nabór do prac wgłębi Rzeszy, Tyrmand bez wahania zgłosił się i bez trudu opuścił Wilno. Był koniec lutego 1942 roku i rozpoczynał się dla niego całkiem nowy, lecz równie tajemniczy okres życia.
Wileńskie tropy w prozie Tyrmanda
Leopold Tyrmand nie darzył swojej trudnej młodości sentymentem. Jak wynika ze wspomnień Zdzisława Najdera,
podczas wieczornych spotkań nigdy nie opowiadał im o swych przygodach wileńskich. W ogóle lata 1939-1945 był to czas, który w jego wspomnieniach nie istniał. Dużo opowiadał za to o roku spędzonym przed wojną w Paryżu w Ecole des Beaux Arts.
W twórczości felietonistycznej i diarystycznej znajdujemy zaledwie ślady, podobnie rzecz ma się z rodzinnymi wspomnieniami. Trzeciej żonie, Mary Ellen Fox, Tyrmand miał opowiadać o szmuglowaniu ulotek, z ironią wspominać o swojej roli szpiega w radzieckiej gazecie.
Wątek wileński znalazł jednak miejsce w beletrystyce Tyrmanda w dwóch dziełach: powieści „Filip” oraz niedokończonych „Wędrówkach i myślach porucznika Stukułki”. Z formalnego punktu widzenia należy przyjąć, że prozaik ma pełną dowolność w kreowaniu fikcyjnych postaci i zdarzeń. Nie zmienia to jednak faktu, że wątki zbieżne z życiorysem autora mogą być przez badaczy przytaczane. Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób wydawnictwo MG opisywało wspomniane pozycje:
jak większość prozy Tyrmanda i ta książka („Filip” – przyp. aut.) oparta jest na elementach biograficznych. Jest to opis losów człowieka nieprzeciętnego, którego młodość została naznaczona przez okupację, politykę i emigrację,
a także:
jak zwykle u Tyrmanda opowieść („Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” – przyp. aut.) pełna jest celnych obserwacji, anegdot i opowiastek romansowych. Jak zwykle też dostrzegamy w nich fragmenty jego biografii. Opowieść kończy się decyzją bohatera, by wyjechać do Niemiec. Wszak najciemniej jest pod latarnią.
Jeżeli pochylamy się nad „Filipem”, opublikowanym po raz pierwszy w 1961 roku, to wątek wileński zostaje wpleciony w akcję powieści, by przybliżyć czytelnikowi okoliczności, w których głównych bohater pojawił się – w charakterze dobrowolnego pracownika – na terenach III Rzeszy. Okazuje się, że tytułową postać mogło łączyć z Tyrmandem coś więcej niż perypetie we frankfurckim hotelu. Wojna zastała bohatera zbyt młodego do czynnej walki z Niemcami, mógł tylko kopać rowy. Do roku 1941 znajdował się na Litwie, „zaś nazbyt poważna walka z Szaulisami wydawała się przesadą”. Narrator dodaje ponadto refleksje na temat II Wojny Światowej, którą określa mianem „wojny na paszporty”. Wspomina, iż
ten rodzaj wojny odpowiadał mi wyjątkowo, mimo że krył w sobie pewien akcent małości i niehonorowego przemykania się pod donośnym przebiegiem historii (…) przemyślność i zdolność zaskoczenia przeciwnika stały wyżej od głupawej, tępej zasady walki z otwartą przyłbicą. Najważniejsze było zachowanie parytetu uczciwości wobec samego siebie, inne parytety moralne albo zdewaluowały się bez reszty, albo odstręczały swym prymitywizmem. (…) Obowiązkiem tego, kto się krył pod nie swoim nazwiskiem, było, w naszym przekonaniu, pozostać przyzwoitym człowiekiem w jednostkowych aktach i czynach, imię i kolor flagi zapisane w paszporcie przestawały być dla nas ważne.
Bohater preparuje paszport, a świadomy swoich lingwistycznych umiejętności, wpisuje w rubryce dotyczącej narodowości „Francuz”. To nie koniec zbieżności; z urodzenia Warszawianin na pytanie o zawód odpowiada sobie: „Rok spędzony tuż przed wojną na architekturze, uprawnia mnie już do wielu tytułów”. Filip zdaje sobie sprawę, że
stary paszport trzeba spalić, jest obciążony tym, co się wyczyniało w Wilnie, a potem więzieniem, jest odnotowany w najmniej potrzebnych kartotekach, na przykład w kancelarii więziennej na Łukiszkach.
Z nową tożsamością udaje się do biura Arbeitsamtu przy ulicy Dominikańskiej w Wilnie, zaopatrzony wcześniej w tyrolski kapelusz. Wkrótce bez problemów opuszcza miasto.
Z nieco innej perspektywy Wilno pojawia się na kartach niedokończonej powieści „Wędrówki i myśli porucznika Stukułki”, choć i w tym utworze wspomniany wątek znajduje swój finał w decyzji o dobrowolnej pracy w sercu III Rzeszy. Wojenne losy głównego bohatera, które zdążył opisać Tyrmand przed rezygnacją z kontynuowania pracy nad dziełem, skupiają się wokół przegranej wojny obronnej 1939 roku i późniejszej działalności konspiracyjnej Jana Franciszka Stukułki. Żołnierz trafia do Wilna w dość przypadkowy sposób – uciekając z jenieckiego transportu do pociągu towarowego – i dopatruje się w tym „ręki Opatrzności”. Podobnie jak Tyrmand, Stukułka zapisuje się na listę podopiecznych Polskiego Komitetu Pomocy Uchodźcom i początkowo spędza dużo czasu w kawiarniach. Wkrótce bohater rozpoczyna romans z Litwinką, prowadzi długie dyskusje na temat konfliktów między Polakami i Litwinami na tle narodowościowym, a przy okazji polskiej mszy, zostaje pobity przez litewskich policjantów. Intrygującą postacią dzieła wydaje się być publicysta Józef Codzienny, który tak charakteryzuje swoją pracę w okupowanym mieście:
ja w życiu mogę już tylko zabierać głos (…) rozkoszować się własnymi myślami (…) jestem dziennikarzem i publicystą z urodzenia, powołania, temperamentu, kariery oraz intymnych instynktów (…) jestem sprzedajny jak większość mądrych dziennikarzy, lecz sprzedaję się za prawo głoszenia własnych sądów, jak to czynią tylko bardzo dobrzy i wysoce moralni dziennikarze (…) nie potrafię stworzyć koncepcji, według której polska racja stanu wymagałaby oparcia się o państwowość litewską, zaś, jak ci zapewne wiadomo, wysoko gatunkowy publicysta zawsze powinien występować w imię racji stanu.
Gdy bohaterowie ponownie spotykają się, tym razem na ulicach Warszawy, Codzienny wyjaśnia powód zadowolenia ze swojej postawy:
prawdziwym powołaniem publicysty jest zwalczać punkty widzenia, najtrudniej przy tym zwalczać cudze, najłatwiej zaś swoje własne. Każdy prawdziwie mądry publicysta musi mieć w zanadrzu odpowiednio celny i potężny dobór argumentów dla uzasadnienia kilku chociażby najbardziej ze sobą sprzecznych tez.
Stukułka odpowiada:
można cię, rzecz jasna, potępić, można łatwo dowieść, że jesteś politycznym kondotierem, lecz przecież nie o to chodzi. Osiągnąłeś spokój w pracy, jakkolwiek brzmi to paradoksalnie w związku z otaczającymi nas warunkami.
Gdy główny bohater znalazł się w Wilnie, natknął się na plakaty zachęcające do pracy w Rzeszy. Swoją decyzję pieczętuje słowami:
nic nie sprawia takiej satysfakcji, jak realizacja własnych zamiarów przy pomocy wroga.