Wszystko ze mnie wyparowało
I nadzieja i miłość
Wiary nie miałem nigdy
Parzę na starą matkę
Odwiedzam groby przyjaciół
Patrzę w lustro
Jestem w głębokiej żałobie
Po własnej młodości
Trzydzieści lat uprawiałem poezję
Ale gleba we mnie coraz mniej
Urodzajna
Przez listki moich wierszy
Prześwituje
Światło
Już nie jestem poetą
Bywam
Zazdroszczę Kamilowi
Ma dwadzieścia lat
Nieśmiertelne ciało
W każdą sobotę przechadza się
Z dziewczyną
Brzegiem Motławy
A kiedy do niego dzwonię
Żeby podrzucił mi słowo
Do nowego wiersza
Śmieje się