Już na wstępie pokłócę się z S. Pastuszewskim [Socjologizowanie o literaturze, Akant 2016, nr 9, s. 3-4]
Bo to nie historia choruje na schizofrenię, a wszystko wokół. Historia, chce czy nie chce, rzetelnie segreguje i na swoje półki układa. To jak ułoży ciało Literatury na półeczkach Pani Historia, zależy od tego, kto będzie układał książki na tychże półkach. Jak świat światem, ta prawda jest niepodważalna.
A przeskakując bliżej sedna sprawy – bliżej drażliwości newralgicznych miejsc – kto jest poetą, pisarzem, a kto pałętającym się od drzwi do drzwi pisarczykiem, poeciną – pokaże czas. Nie za rok czy dwa lata, ale jak to nie raz bywało, że w kilkadziesiąt lat po śmierci, poeci i pisarze dopiero zaczynali swoja obecność w narodzie. Za życia nie było dla nich miejsca przy stole, nie sięgali do pięt tym, którzy kroili tort i przypinali broszki w klapy, bo nie byli krewnymi, powinowatymi, dobrymi znajomymi tego czy tamtego dygnitarza.
Dzisiejszy poeta musi być albo cholernie przystojny i pociągający, wtedy szybko znajdzie kogoś, kto pchnie sprawy tam gdzie trzeba, albo majętny – wtedy na ogół „nie ma sprawy". Z poetkami nie inaczej, tylko słowo „przystojny" zamienia się na „młoda i ponętna". I nikt mi nie powie, że jestem w błędzie.
To, że tworzą się koła, stowarzyszenia, sekcje i inne związki ludzi trzymających pióro, wcale nie jest złem. Raczej jest wynikiem natury człowieka i odpowiedzią na dawno zrodzony rozłam pomiędzy piszącymi, rozłam z przyczyn nie literackich a politycznych. O zgrozo! Rozłam trwający do dnia dzisiejszego. A przecież ci maluczcy, zwyczajni skrobipiórzy, tak samo pięknie rozmawiają z kwitnącą jabłonią, a czasem i piękniej niż niejeden pisarz z SPP czy ZLP. Dlaczego nie są zrzeszeni w tych ważnych, najważniejszych kołach? Dlaczego musieli zakładać swoje regionalne kółka?
Nie wypada o tym mówić?
A może warto, może czas najwyższy przełamać wszelakie bariery, otrząsnąć się ze skorupy nienawiści jednych wobec drugich, wykorzystać narybek z wniesionym potencjałem i niekoniecznie lepić na wzór i podobieństwo Mickiewiczów czy Herbertów.
Świat się kręci, wody rzek wciąż płyną do mórz i oceanów, z nieba lecą nowe deszcze, to i treści nie powinny być na czyjeś kopyto, pod czyjeś dyktando. To, że trochę lasu się zmarnuje, to naturalne. Ale nie powinno tak być, że nad jednym się rwie szaty, iż wydaje biedaczyna za własne pieniądze, a drugiemu przypisuje się minus za fakt sfinansowania nakładu własną złotówką, dopowiadając, że nikt go nie chce wydawać. Tak u nas jest, niestety. Walka na każdym kroku.
Spotykam się bardzo często z powiedzonkiem, że przecież nie każdy musi wydawać, wystarczy że prezentuje w internecie.
Dopowiadam wtedy:
– I jeszcze lepiej, gdy kupuje wasze książki.
To, że literatura dzisiaj nie pełni funkcji wychowawczej, jest moim zdaniem winą dwóch wielkich Związków. Dziwna stagnacja, prezentowanie zachwytu nad motylkami, jabłuszkiem, a broń Boże, jeżeli ktoś chce ugryźć temat patriotyczny. Holokaust - tak, wiecznie modny, ale jak ktoś mówi i pisze o polskości, to już jest cienias.
Dociekliwy czytelnik zapyta, co dalej, gdzie jest ta właściwa ścieżka. A może spojrzeć na inne zawody i wyciągnąć wnioski? Może warto połączyć siły w jedno wielkie kolisko z oddziałami w poszczególnych regionach kraju i wprowadzić stopniowanie: literat-kandydat, literat-stażysta, młodszy-literat, literat i coś w tym rodzaju w górę. Bez zawiści, bez szyderstwa jedni z drugich a dla dobra literatury. Już widzę puchnące konto od składek członkowskich i losowanie – czyj teraz tekst pójdzie do druku.