Przez cały dzień
Z balkonu
Obserwowałem życie
W kwitnącym zielsku
I swoje
Jak się z roku na rok
Bezwiednie
Toczyło
I to pomiędzy blokami
I to na ulicy
A także
To którego nie widziałem
Ale które istniało
Bo świadczyły o tym odgłosy
Kłótni
Westchnień
Miłosnych okrzyków
Rozbijanych naczyń
I trzaskających drzwi
Wydobywały się z czeluści mieszkań
Przez otwarte okna osłonięte
Białymi firankami
Było wszędzie
Gdziekolwiek spojrzałem
Straszne
I piękne
Widziałem jak kończyło się w zębach lisa
Którego dokarmiałem
Przez całą zimę
I słyszałem jak się zaczyna
W mieszkaniu numer siedemdziesiąt siedem