Teraz odwiesiwszy go na? Stasia od św. ZYTY powiedziałaby – SZTENDERZE, wybrała miejsce w wykuszu okiennym, gdzie pąsowym pluszem wybity fotelik dojrzała... okno było tak przestronne, że jedynie szyba odgradzała ją od kroczących – śpieszących chodnikiem ludzi – owych Ziemian? Nie do końca… nie…
Miała dużo czasu: dzwony kościelne, a i ratuszowe zegary, się rozdzwoniły; zapewne też i Poznańskie Koziołki z tej ratuszowej wieży właśnie – według Stasi! – WYLAZŁY... samo południe... dwunasta... nieznajomy miał się zjawić o trzynastej, toteż u, trochę jakby zaspanego, kelnera zamówiła – póki co – herbatę i teraz czekając, aż się w białym czajniczku zaparzy, zastanawiała się nad prawdą o tych zmiennokształtnych JASZCZURACH przybyłych z konstelacji DRAKO, które to – tajnie – sprawują nad nami – Ziemianami okrutną kontrolę.
Nie wiedząc, czegóż się może spodziewać po tym osobliwym spotkaniu z nieznajomym Wagnerowskim? na wszelki wypadek postanowiła zrekapitulować swoją wiedzę o tych Stworach; w tym pustym wnętrzu, w którym nikt się nią nie interesował, bo nawet kelner gdzieś zniknął zniesmaczony, że PANI EGUCKA zamówiła jedynie herbatę, a może zimowa aura zachęciła go do drzemki, w jakimś odległym kątku tej długachnej sali... dawne domostwa na miejskich rynkach zawsze przecież wąskie od frontu, bardzo dłuugie wnętrzem, niczym mroczne korytarze... Takie to były działki... to domostwo też miało taką zabudowę. Nawet to zmodernizowane, nowoczesne okno, przy którym teraz PANI EGUCKA siedziała wtulona w ciepłe pąsowe poduchy fotelowe, tę salę rozświetlały jedynie do połowy... jej odległy kraniec tonął w mroku tego pochmurnego grudniowego dnia.
Za oknem wirowały drobne płatki śniegu, w czajniczku parzyła się gorąca herbata, a jej stopy – z tymi zbyt długimi palcami, nareszcie obute były w wygodne, miękkie botinki z popielatego zamszu. PANI EGUCKA wyszukała je w jakimś sklepie ze starociami, ale były nieużywane; aż dziw, jakie były śliczne i wygodne... dawniej potrafiono szyć buty – pomyślała.
Mając zatem nareszcie wygodnie ułożone w nich stopy – tę, z dłuższym palcem też – mogła swobodnie rozmyślać, jednocześnie obserwując, konfrontując z rozmyślaniami istoty przechodzące za oknem, choć, prawdę mówiąc, to wyłanianie się ich z tej nasilającej się teraz zadymki, nie pozwalało ich określać JEDNOZNACZNIE – nie pozwalało wierzyć, że „ten świat to wszystko co istnieje” – takie głupkowate zdanie gdzieś kiedyś wyczytała, a mając TRZECIE OKO, temu zaprzeczała...
Bo PANI EGUCKA święcie wierzyła, że jeśli istnieją rzeczy, o których – według Stasi od św. ZYTY – się nie śniło tym FIŁOZOFOM, to SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW – wiara w nią, niekoniecznie musi cechować ludzi z WARIATKOWA... bo ta paranoja? Przecież nawet wiecznie zdziwieni – zadziwieni filozofowie nie potrafią odpowiedzieć na pytanie: SKĄD NA ZIEMI TYLE ZŁA? Któż to każdego dnia serwuje rdzennym Ziemianom tyle cierpień – bo nie tylko serwuje! – ale NAMNAŻA...
Nawet teraz – z tego okna – PANI EGUCKA widziała, jak u wierzei – drzwi wiodących do FARY, stała postać kobieca NĘDZĄ, jak tą jej starą chustą okryta, z puszką po sardynkach w dłoni na datki, a tych niewiele zdobywała; a przecież była ZIEMIANKĄ – mieszkanką – właścicielką PLANETY ZIEMIA! Któż to zatem ją dóbr ziemskich pozbawiał? Któż za jej nędzą stał, z tej nędzy się natrząsał? Jeśli TEN KTOŚ jej coś tam czasem... ooo... jak ten mężczyzna? w czarnej dyplomatce... jejku! jaki wysoki! brzydka ziemisto–czarniawa cera, oczy czerwonawe – wszystko z tego okna można zoczyć… coś tam do tego pudełka po sardynkach wrzucił, to zapewne tylko dlatego, by nadal wegetowała, a wegetując – cierpiała dłużej... nie – nie! Zaraz nie umierała... tak szybko się nie umiera... najpierw trzeba się nacierpieć!!! On jej cierpień zatem tym datkiem namnażał – bo cierpieniem ZIEMIAN się sycił... PANI EGUCKA go rozpoznała... REPTILIANIN to – najeźdźca kosmiczny! Ale my w to nie wierzymy, że te SMOKI – ZMIENNOKSZTAŁTNE JASZCZURY zawładnęły naszym jestestwem – bo Ziemią.
PANI EGUCKA ponownie pojęła, że ten obraz ŚWIATA jaki dostrzegła – dostrzegała przez szybę okienną kawiarni COCORICO, nie jest obrazem świata realnego – tak jak się domyślała – był to obraz świata zmanipulowanego – przez kogo? Nareszcie zrozumiała… Naiwne spojrzenie na ludzi przesuwających się ulicą Świętosławską? Ot, ludzie – LUDZISKA zatroskani – powiedziałaby Stasia od św. ZYTY? To nie tak.
KTOŚ – znów zapytywała: KTO? udostępniał jej wiedzę o istotach, które pojawiały się na EKRANIE tego małego wycinka – odcinka ŻYCIA... na tej SZYBIE oplatanej śniegowymi płatkami...
REPTILIANIE… Z taką łatwością ich teraz rozpoznawała, od Ziemian odróżniała… Proszę! Właśnie przed szybą okienną się pojawiła – zjawiła szarawa postać zmęczonej kobiety... dźwigała siatkę; przez foliowe opakowanie widać było, że niesie w niej pięć wieprzowych kotletów – zapewne dla rodziny na obiad... drepcze na zmęczonych obolałych, bo nieco opuchniętych w kostkach nogach... a twarz? wypisane na niej same zgryzoty. Bieda też jej musiała doskwierać, bo te jej buciki! BUCISKA chyba rozczłapane… z nóg spadające, palcami stóp przytrzymywane! ZIEMIANKA… taak… WŁAŚCICIELKA? PLANETY ZIEMIA?
Ale tuż za nią – któż to za nią kroczy? O niee! Żaden Ziemianin – dwumetrowy JASZCZUR ZMIENNOKSZTAŁTNY. Na Ziemianina przerobiony – podrobiony. Krok sprężysty, mięciutkie, elastyczną podeszwą stopę pieszczące buty. Kupione zapewne w najdroższym magazynie, bo ta skóra! Nawet przez szybę PANI EGUCKA wyczuwała urokliwy zapach dobrze wyprawionej skóry; buty co dopiero wyjęte z pudełka, szeleszczącego delikatną białą bibułką. WYSOKI! – DWA metry z hakiem – zaszeptała Stasia od św. ZYTY, bo też te obrazy, dziejące się za szybą obserwowała była.
– Ależ! To niemożliwe! Co on robi?! – przeraziły się równocześnie obie – PANI EGUCKA i Stasia od św. ZYTY.
Co robił – zrobił? Wbił nienawistnie jaszczurze czerwone oczy w kotlety niesione w siateczce przez tę steraną kobietę, przyspieszył i niby... niby niechcący swą teczką – zapewne z laptopem, potrącił ją tak, że jej siatka z ręki wypadła, a mięsiwo potoczyło się na chodnik... nawet się nie obejrzał, kiedy je zgarniała, tylko przyspieszywszy kroku wyjął z kieszeni breloczek z kluczykami do samochodu i w stronę nieopodal się znajdującego parkingu pocwałował… nie zważając również i na to, ze przy okazji tego kluczyków dobywania, wypadło mu z kieszeni na ziemię parę zgniecionych papierków po jakichś smakołykach...
– Jaki złośliwy – ubolewała Stasia od św. ZYTY.
– ZŁOŚLIWY? Raczej ZAPOBIEGLIWY Stasiu! Te JASZCZURY z konstelacji DRAKO, złą energią się karmiąc, czerpią ją od ludzi i zwierząt – ŻYWYCH zwierząt – które przecież drugi POZIOM zapełniają – tam pozostawają, toteż te podrobione na osoby ludzkie stwory, mięsa nam spożywać wzbraniają – rozumiesz Stasiu? – na TRZECIM i DRUGIM poziomie tylko mogą grasować – z żyjących tam ludzi i zwierząt tę złą energię czerpać.
– Ponieważ uwięzione na poziomie CZWARTYM, złażą na niższe, bo muszą ŻREĆ tą energię od nas i od naszych zwierząt – nawet od mojej kozy.
– Ahaaa – kombinowała dalej Stasia od św. ZYTY – to dlatego ten... Nooo, ten „twój” – jak go zwiesz – JASZCZUR – wyrzucił papierki – śmiecie na ulicę... taki ochłap podrzucił ziemiańskim biednym ŚMIECIARZOM, by choć taką nędzną robotą się parali – mieli i dłużej nieco, tak cierpiąc od swej NĘDZY, egzystowali, żarcia im dostarczali – dodała zniesmaczona.
– Tak, kochana Stasiu, świat TEORII SPISKOWYCH to nieustanna walka DOBRA ze ZŁEM; te rywalizujące ze sobą siły, przeciwstawiające sobie CHAOS i PORZĄDEK w ściśle określonym celu... nooo, to przejęcie władzy nad ŚWIATEM trzeciego poziomu, prowadzą nieustanną – właśnie! WALKĘ!
– Jejku, to prawda! Jak się tak przyjrzeć życiu ZIEMIAN od pokoleń, to ta ich HISTORIA odwieczną walką – dodała naraz, bardzo uczenie, Stasia od św. ZYTY; w tych nowych przestrzeniach, w których teraz przebywała, MĄDROŚCIĄ ABSOLUTU przeniknięta – nasycona.
Śnieżyca znów obrazy w okiennej TELEWIZJERNI jakowejś? Zamazywała, Stasia od św. ZYTY w inne regiony odpłynęła... a PANI EGUCKA czekała – na CO? Prawdę mówiąc: nie wiedziała; wiedzieć nie mogła, bo przebywające na ziemi istoty ludzkie i nieludzkie – nieprzewidywalne! Zdolne do wszystkiego: do DOBREGO i do ZŁEGO – ubolewała...
Cała pociecha – uciecha w tym naparze herbacianym w czajniczku – westchnęła i nalawszy sobie tej mocnej mikstury do porcelanowej filiżanki – to była tym razem herbata rosyjska – wspaniała! SANKT PETERSBURG się nazywała, dopiła łyk, delektując się jej smakiem, wolniusieńko naczynko odstawiła na stolik... Te OBRAZY ŚWIATA... jak to niektórzy badacze nazywali? WIELKIE NARRACJE! Określane mianem TEORII SPISKOWYCH... dlaczego tak skrzętnie do lamusa bywały odsyłane? A to przez europejskie oświecenie – demontaż metafizyki; a to przez psychoanalizę... ba! Fizykę kwantową... to one spoistość i przejrzystość materialnego i psychicznego WSZECHŚWIATA – UNIWERSUM, nam zburzyły; tymczasem SPISKOWA TEORIA DZIEJÓW? odporna na argumenty empiryczne niejako wspólna z myśleniem religijnym, bo oparta na WIERZE w NIEWIDOCZNE, a jednak swym niezmiennym porządkiem REALNE choć skrywane pod skorupą tego, co poznawalne za pomocą zmysłów... ach, ta tęsknota za METAFIZYCZNYM pojmowaniem UNIWERSUM – rozmyślała PANI EGUCKA… ten mocny napar – wiadomo CZAJ SANKT PETERSBURG swoje robił… Rozważała... ponownie spojrzała w okno? Raczej TELEWIZJER jakowyś? by znów to kontrolowanie – okrutną władzę JASZCZURÓW ZMIENNOKSZTAŁTNYCH przybyłych z konstelacji DRAKO ujrzeć? Tym razem: nie – śnieżyca naraz bredzić przestała, myślenie PANI EGUUK1EJ też? wszystko znowu do tej NORMALNOŚCI wracało? Zmierzało? Tak: ŚMIECIARZ w żółtej kamizelce odblaskowej zmiatał porzucone – wyrzucone papierki po wyszukanych smakołykach, sycących obrzydliwego REPTILIANINA, na długą szuflę zmiatał, do czarnego worka dyndającego na stelażu na kółkach wrzucał; na swój FASFUDOWY obiad zarobić musiał; nawet sobie podśpiewywał – przez uchylony lufcik dobiegały słowa takiej piosenki, jakby ten śmieciarz też wszystko ZROZUMIAŁ tę swoją rolę, służby dla JASZCZURÓW... Jakby się ze swą MĘKĄ dnia codziennego godził...
„Bo ŻYCIE takie jest psia brać
że trzeba je za mordę brać
i RIFIFIFI
uwielbiam DRAKĘ...”
PANI EGUCKA zerwawszy się z fotela, podbiegła do uchylonego lufcika, szczelnie go zamknęła – zacisnęła – docisnęła! KTO wymyślił TAKI tekst? No, nie! UWIELBIAM DRAKĘ – koniec świata?! Ależ – tylko naszego, tu, teraz, bo my z tego TRZECIEGO... do CZWARTEGO, tam: ooo – nie! Nie UWIĘZIENI! Całe UNIWERSUM dla nas!
UNIWERSUM – WSZECHŚWIAT? dla NAS – tu wyniszczanych ZIEMIAN? ależ tak! ABSOLUT tam już na nas czeka – już... już... taak! Tak to było; był rok 1977... VOYAGER 1 – GOLDEN REKORD... dwa pozłacane dyski uniosły do przestrzeni? nie nam określać: jakiej?! Dźwięki, odgłosy ziemskiej natury, muzykę Jana Sebastiana BACHA, Wolfganga Amadeusza MOZARTA,.. innych wielkich twórców też... pozdrowienia w 56 językach PLANETY ZIEMIA, ale też OŚWIADCZENIE Kurta Waldheima, Sekretarza Generalnego ONZ – PANI EGUCKA je szybko z INTERNETU komórkowego wygrzebała i dopiero teraz – kiedy już o REPTILIANACH co nieco wiedziała, pojęła jego głęboki sens!!! Czytała zatem:
Jako Sekretarz Generalny ONZ, organizacji, która zrzesza 147 krajów i jest przedstawicielem prawie wszystkich narodów naszej planety, przesyłam powitanie w imieniu wszystkich mieszkańców Ziemi. Opuściliśmy nasz układ słoneczny… – PANI EGUCKA przerwała odczytywanie, zadziwiona... on WIEDZIAŁ! Musiał wiedzieć, że teraz niebawem CZWARTY poziom zapełnimy... co dalej? JEST:
…w kierunku wszechświata szukając tylko pokoju i przyjaźni… – Jeśli tak to ujął, to jako członek byłego CONSORTIUM, które służyło ORION UNION w czas drugiej wojny światowej, przejrzał REPTILIAN na wylot! Wiedział, że nastał czas, kiedy to planeta ZIEMIA domem nam być przestanie, wolności tutaj nie uświadczymy – uświadczamy przecież! My wzniesiemy się w górę; REPTILIANIE pozbawieni naszej energii na poziomie TRZECIM – bo tam nas już nie będzie, spadną na poziom drugi, gdzie bez naszej opieki, zwierzęta będą dogorywały; nareszcie stoczą się na poziom pierwszy, gdzie już tylko kamienie – KAMIENIEM się STANĄ… ale co dalej? Co dalej… Żeby uczyć, jeżeli będziemy do tego powołani – ciekawe KOGO? – lub być nauczanym, jeżeli będziemy mieć to szczęście… Ciekawe, ciekawe, czegóż UNIWERSUM nas nauczy?... Zdajemy sobie z tego sprawę, że jesteśmy tylko maleńką cząstką ogromnego wszechświata, który nas otacza i dlatego pełni nadziei i pokory wykonujemy ten krok… Wędrowanie w zaświaty… odkrywanie nowych przestrzeni – zachwyciła się PANI EGUCKA…
– No, rozsądnie mówisz nareszcie, PANI EGUCKA, bo znowu się spotkamy – ucieszyła się Stasia od św. ZYTY.
Naraz zjawił się kelner i przerwał dociekania PANI EGUCKIEJ – zbierał ze stolika puste naczynia; zbliżała się TRZYNASTA i z korytarza ulicy wynurzyła się sylwetka – postać! to musiał być ten doktor Wagnerowski – pan ARKADIUSZ nieznany.
Ujrzawszy go PANI EGUCKA natychmiast pojęła – TRZECIM OKIEM przejrzała, że to marketingowiec od GARÓW jakiejś oszukańczej generacji nie był, ale też i żaden niebezpieczny REPTILIANIN z okrutnej organizacji – okrutnej dla rdzennych Ziemian – ORION UNION; nie był to również sprzedajny Ziemianin, służalczo poddany JASZCZUROM z tak zwanego CONSORTIUM.
Owo CONSORTIUM pełniło przecież bardzo ważną rolę w utwierdzaniu władztwa ZMIENNOKSZTAŁTNYCH; PANI EGUCKA czytała – czytywała, że są i takie grupy REPTILIAN, które nigdy nie wychodzą spod powierzchni Ziemi, a przy pomocy Ziemian zorganizowanych w CONSORTIUM, pracują nas owymi ciałami dla siebie, ponieważ ich własne – z jakichś tajnych powodów już ich nie satysfakcjonują – tworząc owe POJEMNIKI na DUSZĘ.
Nawet wykradają LUDZKIE EMBRIONY! Taak... teraz dopiero PANI EGUCKA zrozumiała, dlaczego tak niebezpieczną metodą, jest metoda zapładniania IN VITRO – przecież produkując DODATKOWO ludzkie EMBRIONY podajemy je, niejako „NA TACY” gotowe – REPTILIANOM, bo ci już stworzyli ZBIORNIK; grupują – gromadzą w nich składniki, które – też o tym PANI EGUCKA czytała – mają być używane do stworzenia NOWEJ RASY, toteż eksperymenty, mające określić konieczne zmiany w DNA, dokonują na ciałach – O RETY – jęknęła Stasia od św. ZYTY – zaginionych dzieci!!! I nie tylko – Stasiu – ponieważ żywią się wyłącznie ZŁĄ ENERGIĄ, porywają też ZIEMIAN, by poddając ich torturom i cierpieniom aż do śmierci ich ciała fizycznego, tworzyć dla siebie jak największy TRANSFER ENERGETYCZNY, bo paliwem dla tych ISTOT – pozwalającym im działać – był EKSTREMALNY STRACH I ZŁOŚĆ… – PANI EGUCKA zatem z wielką uwagą się w tę szybę kawiarnianego okna COCORICO wpatrywała;… niee... skonstatowała – to nie żaden z tych JASZCZURÓW SMOKOWATYCH się zbliżał – przybliżał... uprowadzić ją zamierzał dla jakichś niecnych celów swoich; widać było wyraźnie, wzrostem im nie dorównuje (oni: te 2,4 m (!) przecież)... taka – już z daleka widoczna JASNA skóra... nieee, łuskami nie pokryta; a czaszka? stożkowata też nie – mimo zimna, głowa u niego odkryta, bo twarz okalały gęste jasne włosy, sięgające ramion (!), niczym anielskie? a dłonie...? TRÓJPALCZASTE ze SZPONAMI? SKĄD!!! Widoczne z daleka... też jasne, szlachetnie, subtelne... niesie w nich zielone etui z KROKODYLEJ!!! TAK!!! KROKODYLEJ skóry – pewnie w nim owa KSIĘGA bo PANI EGUCKA do jej lektury zachęcana? SKŁANIANA raczej może nawet MORALNIE przymuszana!!! OGONA nie widać? Ten nieraz chowający się w ciele, więc to żaden dowód... no, ale SZCZĘKA? O, nie! Do przodu nie wysunięta – raczej to subtelny, delikatny podbródek INTELEKTUALISTY – nieumięśnionego ASTENIKA...
Zatem: nie ORION UNION, nie CONSORTIUM, nie ZIEMIANIN w nędze przez JASZCZURY wypchany… ANIOŁ też nie, choć trochę i na ANIELSKĄ POSTAĆ kreowany – zwłaszcza ta fryzura. To był Ziemianin nadający na FALACH TETA! Może to z nim spotkanie, wyjaśni PANI EGUCKIEJ kolejną zagadkę, prowadzącą do odkrycia TAJEMNICY ISTNIENIA, której jeszcze nikt nie odkrył…