Jeśli witać w Warszawie narzeczoną, to po polsku. Przed dworcem powóz zaprzężony w cztery wspaniałe, konie. Jeśli gościć, to w apartamentach hotelu Bristol, gdzie stawał mistrz Paderewski, mistrz Kossak i tylu innych. Nowa ojczyzna dźwigająca się z półtorawiekowej niewoli starała się podjąć piękną cudzoziemkę jak mogła najlepiej i jak mogła najuprzejmiej, stosownie do jej pozycji, urody, majątku, wyrobienia. A historia dopowiedziała prędko, że przyjmie ją także tym wszystkim czym traktować będzie ten kraj i tych ludzi, którzy tu mieszkają wystawiając ich na próby i na niebezpieczeństwa zupełnie nieznane w innych częściach po Wersalskiej Europy. Miało ją czekać życie wśród wielkich indywidualności, życie zapierające dech w piersiach, a u niektórych mrożące krew w żyłach.
Najpierw jej przyszły mąż odbył niebezpieczną, dyplomatyczną podróż na Krym w burzliwych czasach przewrotu bolszewickiego. Później Berlin zaraz po wstrząsach rewolucyjnych i pierwszych niespokojnych latach pokoju. Następnie placówka w Holandii, gdzie rozstrzygano międzynarodowe spory prawne, dalej Turcja energicznie europeizowana przez nowego przywódcę Kemala Paszę. Niebezpieczne podróże służbowe po ogarniętych rozruchami terenach Syrii, Iraku i Kurdystanu. Dramatyczne chwile rozgrywające się w Wiedniu przed Anschlussem z zamordowaniem kanclerza włącznie. I w niewiele miesięcy później wszystko co najgorsze - agresja hitlerowskich Niemiec na Polskę. Zawalenie się świata, w którym miała swój nowy dom.
Koniec tragicznej kampanii wrześniowej był szybszy niż ktokolwiek mógł się spodziewać, a dla niej stał się początkiem wielkich dni. Luciana Frassati-Gawrońska musiała teraz zdecydować się albo na bezpieczne, spokojne życie i zajęcie się wychowaniem swojej szóstki dzieci, z których żadne nie było jeszcze pełnoletnie, albo na wykorzystanie swoich znajomości, swojego nazwiska, a przede wszystkim swojej przebojowości i energii (te cechy odziedziczyły po niej dzieci), do niesienia pomocy ludziom i sprawom drugiej ojczyzny. Okazało się, że jest nie tylko patriotką Włoch, jest również patriotką Polski zdolną do wielkich poświęceń i jeszcze większego ryzyka. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, że dzieciom zapewniła polską a nie włoską opiekunkę.
Już w listopadzie 1939 roku jest w Warszawie. Pretekstem stało się załatwianie spraw majątkowych. W rzeczywistości wdała się w grę z gestapo w okupowanej Warszawie, aby wyrwać z więzień jak najwięcej Polaków. Zadaniem, które się udało było wywiezienie z Polski żony gen. Sikorskiego, choć nie uniknęła kłopotów i przeszkód, (jechała jako służąca pani Frassati). Ten sukces skłonił rząd emigracyjny do tego by prosić Lucianę o przewiezienie, tym razem nie z Polski, ale do Polski i to nie później niż do końca stycznia 1940 bardzo znacznych sum pieniędzy w przedwojennej walucie przeznaczonych na finansowanie działalności państwa podziemnego. Te polskie pieniądze, zarządzeniem władz niemieckich, musiały być ostemplowane, bo bez tego stawały się nieważne. Wyrusza więc ponownie do kraju w dwa miesiące po pierwszej wyprawie. Ryzyko kontroli na granicy było ogromne a niebezpieczeństwo osobiste jeszcze większe, ale się powiodło, pieniądze zostały przewiezione i ostemplowane. W drodze powrotnej jedzie z nią córka gen. Sikorskiego Zofia, ta która 3 lata później zginie wraz z ojcem w Gibraltarze. Pewnych rzeczy jednak nie udało się załatwić w Warszawie. Jej włoscy znajomi okazali się nieskuteczni, a niemieccy władcy stolicy, albo nie chcieli albo nie mogli spełnić próśb pięknej Włoszki. Najważniejszą rzeczą było zwolnienie krakowskich profesorów aresztowanych i umieszczonych w obozie koncentracyjnym. Drugą interwencją, którą starała się załatwić stało się zwolnienie z więzienia Bolesława Piaseckiego. Poznała go jeszcze przed wojną. Piaseckiemu groziła kara śmierci. W obu przypadkach trzeba było zwrócić się o pomoc do najwyższych czynników w państwie czyli Mussoliniego (dotarła do niego osobiście) i ministra spraw zagranicznych. Powodzeniem skończyła się też próba uwolnienia Radziwiłłów, tym razem z rąk NKWD.
Późniejsze wyjazdy, a było ich w sumie siedem, w różnych sprawach, także i kościelnych, bo i Watykan korzystał z jej pomocy, odbywały się przez Berlin, gdzie można było otrzymać zezwolenie na wjazd do Generalnej Guberni. Tak się składało, że o pomoc w zdobyciu tego dokumentu zwracała się do admirała Canarisa, szefa wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Dotarcie do tak wysokiej figury nie było łatwe, ale stało się możliwe dzięki Nini, córce von Papena, byłego kanclerza, a wówczas ambasadora III Rzeszy w Turcji. Obie panie znały się i przyjaźniły jeszcze w przedwojennych czasach w Wiedniu. Czy rozmowa z szefem wywiadu wojskowego III Rzeszy dotyczyła tylko błahej dla niego sprawy uzyskania przepustki trudno dziś w to uwierzyć, znając linie działania Canarisa, ale pozostają tylko domysły.
Zaraz po wojnie dla Luciany najważniejszą sprawą, którą chciała koniecznie załatwić, stała się kwestia dopilnowanie przebiegu procesu beatyfikacyjnego jej brata Pier Giorgia zmarłego w 1925 roku in odore sanctitate. Uważała, że musi przed śmiercią doczekać końca tego procesu. Umiała przypomnieć Pier Gorgia kardynałowi Montini, będącemu już wówczas papieżem. W staraniach pomagała jej bardzo córka Wanda. Następnemu papieżowi Janowi Pawłowi II zależało na możliwie szybkim wyniesieniu na ołtarze osoby młodej i świeckiej, której życie mogło być wzorem i przykładem dla dzisiejszej młodzieży. I stało się to, o co modliła się Luciana: 20 maja 1990 roku Jan Paweł II ogłosił uroczyście w Rzymie, że jej brat Pier Giorgio zaliczony został w poczet błogosławionych Kościoła Rzymsko-katolickiego. Jego trumnę przeniesiono do katedry w Turynie, gdzie przechowywany jest również słynny Całun Turyński.
W całej Europie niszczonej kataklizmem wojennym było ciężko. Jak mówili polscy żołnierze z II Korpusu u ludności można było kupić jedynie wino. Młode pokolenie Gawrońskich nie siedziało z założonymi rękoma. Starsze dziewczyny Nella i Wanda, teraz mające już – 18 i 17 lat zaciągnęły się do wojska w II Korpusie. Skierowano je do służby medycznej. Jeszcze wcześniej ich ojciec Jan wraz ze starszym synem Alfem przedarli się przez linię frontu, co wyprawą bezpieczną na pewno nie było i dawny dyplomata władający oxfordzką angielszczyzną został przyjęty do armii brytyjskiej w stopniu majora, z przydziałem do oddziału komandosów, a więc do wojska używanego przede wszystkim do zadań specjalnych, a juniora jako zbyt młodego odesłano do Algieru.
Jana Gawrońskiego poznałem w Warszawie na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy przychodziłem do jego dwupokojowego mieszkania na Placu Zamkowym by załatwiać sprawy redakcyjne, gdyż publikował swoje artykuły na łamach Kierunków. To małe mieszkanko dostał od premiera Cyrankiewicza za zabrany przez państwo pałacyk na ulicy Szustra. Najczęściej zastawałem go, gdy pół leżał pół siedział na tapczanie z małą maszyną do pisania na kolanach. W tym powojennym okresie, kiedy stalinizm już się skończył, a o rozpadzie obozu komunistycznego nikt nawet nie marzył takim ludziom jak on zaczęto pozwalać na swobodne przyjeżdżanie i wyjeżdżanie z Polski. Stąd każdego roku mógł część czasu spędzać w kraju a część we Włoszech, w Rzymie. Tutaj, chyba w Warszawie, napisał swoje doskonałe książki i następnie wydał je w PAX-ie i jedną w PIW-ie. Dziwne, ale prawdziwe, że na to pisarstwo znalazł czas i ochotę właśnie w wieku dobrze dojrzałym, a nie zrobił tego wcześniej. Precyzyjnie powiedziałem: w wieku dojrzałym, bo wysoki, szczupły, prosto się trzymający pan nigdy nie był starcem przygniecionym przez wiek. Jedne z tych książek dotyczyły lat pracy na placówkach dyplomatycznych, inne refleksji związanych z antykiem Rzymu i Grecji, a jeszcze inna opisuje wybitnych ludzi, z którymi się spotykał i których obserwował z bliska: Churchill, Kemal Pasza, Hitler, kanclerz Austrii Dollfuss, Schuschnigg, a z artystów i uczonych Paderewski, Toscanini, Kiepura, Huberman, Einstein, Planck.
Można trafić na osoby, z którymi nawiązuje się kontakt łatwo i prowadzi pasjonujące dyskusje. Do takich on należał. Czy tylko jako jedyny w rodzinie? Odpowiedź otrzymałem kilkanaście lat później przy spotkaniu z Jasiem Gawrońskim, dziennikarzem, parlamentarzystą, euro deputowanym, najmłodszym synem Jana.
Na razie podziwiałem erudycję starszego pana, jego wiedzę, znakomitą pamięć, przekonywujące uwagi na temat sytuacji politycznej zarówno tej minionej jak i aktualnej, a przede wszystkim jego bezpośredniość, bez żadnej wyniosłości mimo, że to był prawdziwy arystokrata, zarówno z ducha jak i z urodzenia, minister pełnomocny, dziedzic majątku na Litwie i na Wołyniu, spokrewniony blisko z Lubomirskim i Zamoyskimi i trochę dalej z Czartoryskimi i Radziwiłłami.
Umarł w Rzymie, a pochowany został w Warszawie. Nie mogłem nie być na jego pogrzebie w zimie 1983-roku. Włoska trumna w kolorze mahoniu, trochę inna w kształcie niż polskie. Tłum ludzi. Grobowiec książąt Lubomirskich na Powąskach. Tam pochowana została jego matka Helena. Wśród zgromadzonych rozpoznałem tylko Alfa, znanego mi przelotnie z wizyt w Kierunkach, choć dowiedziałem się później, że cała szóstka jego dzieci była obecna.
Jasia Gawrońskiego poznałem w Crans Montana w Szwajcarii. Przez dwa dni startowaliśmy w Międzynarodowych Mistrzostwach Narciarskich Dziennikarzy (bieg płaski i slalom). Kilkanaście lat temu on wygrał te zawody, był najlepszy w gronie 120 zawodników. O tym sukcesie mówił z dumą starszy pan Gawroński, też jeżdżący na nartach. Tym razem Jaś był trochę niżej w tabeli (jako polityk nie miał chyba tyle czasu na ten sport, poza tym lata robią swoje), a ja uplasowałem się jedno czy dwa miejsca za nim, bo nasze góry są jednak niższe niż włoskie, ale polskiej ekipie wstydu nie przyniosłem.
Na bankiecie kończącym zawody Jaś zabrał mnie do włoskiego stolika ujmując od razu swoją bezpośredniością i łatwością w nawiązywaniu kontaktu. Tak jak to było z jego ojcem. Wiedział, że nie jestem z prasy rządowej, ani partyjnej, lecz z PAX-u, z Kierunków drukujących artykuły Jana, a wcześniej w Dziś i Jutro brata Alfa. Uroczystość była długa. Przegadaliśmy tego wieczora chyba ze dwie godziny. Nie chodziło tylko o znajomych, o Rostworowskiego, Przewłockiego, Piaseckiego, Kubiaka. Jaś był politykiem włoskim, dziennikarzem wyczulonym na problematykę polską, towarzyszył swojej drugiej ojczyźnie jako korespondent prasy włoskiej przy wszystkich najważniejszych momentach powojennej historii, 12 lat pracował w Ameryce, był w Moskwie, dwukrotnie papież Jan Paweł II udzielił mu osobiście wywiadu, czego nie doświadczył nawet Jerzy Turowicz, a tym bardziej jakikolwiek inny dziennikarz. Takie wyróżnienie mogło spotkać tylko osobę naprawdę rzetelną w swoim fachu, świetnie przygotowaną merytorycznie do rozmowy z Papieżem i godną zaufania jeśli chodzi o przekaz tego co powiedział następca św. Piotra. Ten drugi obszerny wywiad stanowiący swojego rodzaju sensację zakupiło sto redakcji na całym świecie. Jaś jako eurodeputowany wystąpił też z wnioskiem w parlamencie o zgłoszenie kandydatury Lecha Wałęsy do pokojowej nagrody Nobla. I ten wniosek został przyjęty i - jak wiemy - Wałęsa tę prestiżową nagrodę dostał. Jaś starał się też niezmiennie o to, aby Polska została przyjęta do Unii, co długo, jeśli się pamięta tamte czasy, nie było kwestią przesądzoną.
Autorzy tej doskonałej książki o polsko-włoskiej rodzinie Gawrońskich Krystyna Kalinowska i Jacek Moskwa zastanawiają się na ile ta szóstka: Nella, Wanda, Alf, Giovanna, Maria Grazia i Jaś czuje się teraz po tylu latach od zakończenia wojny Polakami, a na ile Włochami. To odmierzanie nie jest najważniejsze, zwłaszcza na co dzień, gdy nic się nie dzieje. Ale zdarzają się momenty, kiedy historia mówi: Sprawdzam! I wtedy wszystko jest jasne. Polska nigdy nie była dla tej szóstki czymś odległym, chłodnym, obojętnym, choć wrośli zawodowo, oni i ich dorosłe dzieci, w sprawy polityczne, gospodarcze, kulturalne, rodzinne Włoch, Europy, świata jak Ameryka, Wietnam, Chiny. Taka jest i bywa obecna rzeczywistość dla aktywnych, przedsiębiorczych jednostek, przy czym wspaniałe jest to, że zachowali bliskie więzy rodzinne. Każde z nich, co jakiś czas jest w Polsce. Od lat odwiedzają Warszawę, Kraków, Zakopane czy Mazury, ich dzieci spotykają się przy okazji ze swoimi kuzynami, stąd minister konstytucyjny w rządzie to dla nich po prostu Kostek, znany od lat młodzieńczych. Na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie ma przyjechać Wanda, przywożąc relikwie błogosławionego Pier Giorgio.
Ale zdarzają się sytuacje odwrotne, gdy nie trzeba pomagać, gdy można być dumnym, że ma się polskie korzenie jak wówczas w pamiętnym dniu, kiedy Polak został wybrany na papieża po 400 latach nieprzerwanej supremacji włoskiej, albo kiedy stało się wiadome w całej Europie, że to właśnie Polska jako pierwsza w świecie odważyła się zerwać z systemem komunistycznym pokazując innym, bardziej lękliwym, że to jest możliwe, albo gdy Polak stał się laureatem pokojowej nagrody Nobla, czy dwukrotnie (za naszej pamięci) nagrodę literacką zdobywali Miłosz i Szymborska.
Ktoś powiedział, że najwspanialszym dziełem kardynała Mazariniego był Ludwik XIV, którego on wychował i przygotował do służby państwowej. To samo można powiedzieć touts proportions gardées o Lucianie i Janie Gawrońskich. Mieli wielkie osobiste zasługi, dokonali w życiu wspaniałych rzeczy, ale ich najwspanialszym dziełem była szóstka dzieci – cztery dziewczyny i dwóch chłopaków. Każdy z tej szóstki jest w swoim rodzaju znakomity. Przy córkach trzeba jeszcze dodać rzecz szczególnie ważną – wszystkie cztery wyrosły na bardzo piękne dziewczyny cieszące się wielkim powodzeniem.
Wanda, starsza siostra Jasia po ogłoszeniu stanu wojennego stała się swoistą, bo pozarządową ambasadorką spraw polskich na terenie Włoch. Korzystając ze swojej pozycji udała się do Ministra Poczt i załatwiła zwolnienie z opłat wszystkich paczek z pomocą humanitarną wysyłanych do Polski. Ale większą sprawą stało się zorganizowanie Centrum Spotkań i Studiów Europejskich, które postawiło sobie za cel niesienie pomocy stypendialnej i kwaterunkowej osobom przybywającym do Rzymu, a nie mogących liczyć na pomoc państwa. W wśród tych osób był i Jerzy Turowicz i Bronisław Geremek i Janusz Kłoczowski z KUL-u i liczne grono osób młodszych i starszych. Centrum wspierało placówki naukowe w kraju literaturą i prasą fachową niedostępną z braku dewiz. Jeszcze wcześniej powstał problem transmitowania do Polski uroczystości inaugurujących pontyfikat Jana Pawła II. Nasza telewizja nie miała na to pieniędzy. Poprzez wizytę u resortowego ministra, udało się Wandzie załatwić prawo do nieodpłatnej transmisji. Pamiętamy, z jakim wzruszeniem miliony ludzi w kraju mogło przeżywać to historyczne wydarzenie.
Nella wraz z markizą Molly Salisbur pięciokrotnie jeździła do Polski z ciężarówkami wypełnionymi lekarstwami i darami dla szpitali i chorych. Jej młodsza siostra Maria Grazia, księżna Salviati (weszła do jednej z najstarszych rodzin arystokratycznych we Włoszech), opiekująca się szpitalem dziecięcym podarowanym Kościołowi przez Salviatich, dbała i dba, aby było w nim miejsce dla dzieci z Polski. Alf jest najbardziej związany z Polską, zarówno faktem mieszkania w kraju, doktoratem zrobionym w Warszawie, wykładami filozofii w Krakowie, jak i książkami wydanymi w „Znaku”.
Wspaniały, pełen fantazji, był pomysł Nelli, uczczenia 500-lecia rodziny Gawrońskich. Otóż zwróciła ona uwagę, że jeśli się zsumuje wiek sześciorga rodzeństwa to da to razem 500 lat w roku 2014. W pałacu Migliarino księstwa Salviatich (Maria Grazia) odbyło się wielkie przyjęcie na 180 osób, Prezydent Państwa przysłał przez syna list gratulacyjny, przybył też zaprzyjaźniony z rodziną kardynał i mnóstwo znamienitych gości.
Jakże niesprawiedliwe i krzywdzące były w PRL uogólnienia dotyczące polskich rodów historycznych. Przykładów jest dużo. W Poznaniu odbudowano w latach pięćdziesiątych Bibliotekę rangi ponadregionalnej, nie mogła ona jednak wrócić do nazwy przedwojennej Biblioteka Raczyńskich, (fundatorzy), bo to arystokraci. W najbardziej poczytnym tygodniku ilustrowanym Przekrój istniała przez lata rubryka rysunkowa, gdzie negatywną postacią, wyśmiewaną i wydrwiwaną był August Bęc-Walski, ziemianin, obszarnik, przykład egoizmu, tępoty i wstecznictwa. Tak miał się utrwalać w świadomości społecznej obraz tej klasy. Dobrze, że dostaliśmy książkę będącą zaprzeczeniem uproszczonych opinii.
Krystyna Kalinowska, Jacek Moskwa, Frassati Gawrońscy. Włosko-polski romans, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2015, ss.528.