Wspaniała jest książka „Historia z konsekwencjami"! Zarówno ze względu na osobę autora, jak i na pozycję zajmowaną przez niego w życiu zawodowym, polityczno-społecznym. Nie można też nie docenić wkładu drugiej persony tego dialogu, czyli Michała Komara, kompetentnego i dociekliwego rozmówcy.
Terenem działania Krzysztofa Kozłowskiego były kolejno: Katolicki Uniwersytet Lubelski, „Tygodnik Powszechny", „Okrągły Stół" i wszystko co się wokół niego działo, później Senat (cztery kadencje) i po drodze już w wolnej Polsce, kierowanie Urzędem Ochrony Państwa (dawne, przekształcone SB) i wreszcie na wyraźne polecenie premiera Tadeusza Mazowieckiego został ministrem spraw wewnętrznych, a po upadku rządu powrót do „Tygodnika" i praca w parlamencie, w Komisji Konstytucyjnej, w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.
Jest to człowiek na pewno nieprzeciętnych zdolności, czym zresztą nie odbiegł od swoich przodków Kozłowskich i Strasburgerów ( patrz stosowne hasło w encyklopedii), którzy oprócz dowodów głębokiego patriotyzmu, walki w powstaniach, odznaczyli się też w nauce, w gospodarce, w polityce (premier, ministrowie przed wojną i po 1989, a nawet w rządzie emigracyjnym). Kuzyn Krzysztofa, Maciej Kozłowski, jest świetnym pisarzem politycznym, a jego książkę o wojnie z Ukraińcami o Lwów i Galicję Wschodnią uznano swego czasu za książkę roku. Oprócz tych zdolności trudno nie zwrócić uwagi na ogromne szczęście, jakie Krzysztofowi Kozłowskiemu dopisywało w życiu, choć nie bez znaczenia było też to, że potrafił dokonywać trafnych wyborów. Dzięki temu w komunistycznej Polsce był niemal zawsze na górze, mimo swojego ziemiańskiego pochodzenia, a nie zapominajmy, że reżim nie kochał ziemian. Reżim nie kochał też katolików, ani dzieci dawnych legionistów (tato i stryj Leon z I Brygady Józefa Piłsudskiego). Stąd z takim pochodzeniem nie miał czego szukać na uniwersytetach państwowych, więc podjął decyzję studiowania na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Musiał się wyróżniać, skoro po studiach znalazł pracę na wydziale filozoficznym macierzystej uczelni. Dodajmy, że obrony pracy magisterskiej dokonywał przed komisją, w której zasiadał ks. Karol Wojtyła, a później przez długie lata jako zastępca redaktora naczelnego „TP" bywał na ul. Franciszkańskiej u arcybiskupa-metropolity Karola Wojtyły, wreszcie jako redaktor i polityk, minister konstytucyjny wolnej Polski miał wstęp do papieża Jana Pawła II.
Przed wojną dwór ziemiański jego rodziców dzięki babci był ośrodkiem, jak to się mówiło, aktywności społecznej i kulturalnej w swojej okolicy. Ojciec poseł na Sejm przed 1939 r. wnosił niejako automatycznie problemy polityki krajowej. W czasie wojny Przybysławice stały się miejscem, w którym różni ludzie zagrożeni aresztowaniem przez Niemców szukali schronienia, ale to także miejsce częstych odwiedzin ze strony „leśnych gości", spod paru znaków politycznych, którzy z dworu zabierali bez ceregieli żywność.
Słusznie Krzysztof Kozłowski nazywa „Tygodnik Powszechny" niezależną wyspą w morzu socjalistycznej rzeczywistości politycznej. Jeszcze nim przeniósł się z KUL-u do redakcji „TP", zaproszony przez Jacka Woźniakowskiego, rozstrzygnięty został dylemat, jakim pismem ma być krakowski periodyk. A więc zaangażowanym w obronę kultury chrześcijańskiej, humanistycznej, przeciwstawiający się kulturze służebnej, opozycyjny wobec dominującej ideologii, drukujący prawdę w granicach dopuszczanych przez cenzurę lub świadomie decydujący się na ubóstwo tematyczne, uczący szacunku dla wspólnej, skomplikowanej przeszłości narodowej, no i oczywiście zaangażowany w problematykę kościelną z naciskiem na Kościół zmieniający się w nowych czasach. To było w tamtym okresie ogromnie dużo. I to było przez społeczeństwo dostrzegane i cenione. Żeby być prenumeratorem „Tygodnika" trzeba było, jak na członkostwo w klubie tenisowym Wimbledon, czekać w kolejce, aż ktoś z dotychczasowych prenumeratorów łaskawie umrze. W kioskach pismo było w zasadzie nie do zdobycia. Pióra zgromadzone to były pióra znakomite, ale jednak bardzo nieliczne. Pisanie w „Tygodniku" lub w innych czasopisma katolickich, jak „Więź", „Kierunki", „Słowo Powszechne", „Chrześcijanin w świecie" oznaczało koniec z możliwością pisania gdziekolwiek indziej lub z możliwością współpracy z radiem i telewizją. I to się nie zmieniło aż do końca, bo z wszystkich dogmatów komunizmu, które czas sfalsyfikował, z tego nie zrezygnowano nigdy. Walka z Kościołem i religią trwała aż do przełomu.
Ta wierność imponderabiliom zaowocowała, jeśli chodzi o „Tygodnik Powszechny" wielkim zaufaniem społecznym. Na przeciwnym biegunie znalazł się PAX. Zaufania nie mógł zdobyć, bo oprócz zasług za dużo popełnił błędów politycznych, a ludzie pamiętali tę wielką, głośną daninę słów składanych systemowi. Z książki Krzysztofa Kozłowskiego przebija godna szacunku racjonalność w podejściu zarówno do przeszłości jak i teraźniejszości. Często odwołuje się do historii, a ściślej do błędów popełnianych przez Polaków. Czy zachowanie okrojonego państwa po II rozbiorze nie było lepszym punktem startu do nadchodzącej epoki napoleońskiej niż powstanie kościuszkowskie? Czy ewentualne negocjacje ks. Józefa Poniatowskiego z Aleksandrem I po odwrocie spod Moskwy nie byłyby korzystniejsze dla Polski niż trzymanie się Napoleona? Czy powstania narodowe w XIX wieku rzeczywiście przysłużyły się lepiej sprawie niepodległości niż spokojne, wytrwałe umacnianie polskości, rozwijanie oświaty na całym terytorium dawnej Rzeczpospolitej, troska o wzrost gospodarczy, słowem praca organiczna realizowana dopiero pod koniec wieku przez pozytywistów?
Redaktor „TP" docenia wkład dwóch powojennych pokoleń w polską rzeczywistość. Wyraża uznanie wielu dawnym marksistom, ale w przeciwieństwie do Stanisława Stommy czy Stefana Kisielewskiego należy do tych dziennikarzy z „Tygodnika", którzy nie znajdują żadnego pozytywnego słowa dla Bolesława Piaseckiego obecnego parokrotnie na kartach książki.
Żeby zatrzymać się tylko przy tej jednej sprawie, warto zauważyć, że to właśnie Piasecki robił wszystko, aby w kwietniu 1950 roku doszło do podpisania tak ważnego porozumienia Kościół-państwo. Znalezienie konsensusu było wyjątkowo trudne i permanentnie groziło całkowite zerwanie rozmów. W jakim stopniu to porozumienie zostało później dotrzymane? W jednym na pewno – Katolicki Uniwersytet Lubelski, kuźnia duchownej i świeckiej elity intelektualnej, rzecz tak ważna dla kraju, dla katolicyzmu, mógł przez ponad cztery najtrudniejsze dziesięciolecia działać nieprzerwanie. Czy to było coś zwykłego w ramach bloku? To była jedyna taka placówka od Władywostoku do Łaby. Skoro jesteśmy przy ludziach z PAX-u i ich ocenie to człowiekiem mającym wielki autorytet w środowiskach kombatanckich był Stanisław Karolkiewicz prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i przewodniczący Federacji Organizacji Kombatanckich, wybierany szereg razy na to stanowisko, a wcześniej przed emeryturą dyrektor naczelny paxowskiego koncernu gospodarczego. Inna postać ciesząca się uznaniem to długoletni prezes Związku Sybiraków Ryszard Reiff jeden z liderów PAX-u. Wilnianin Leon Brodowski szefujący Ogólnopolskiemu Klubowi Miłośników Litwy, członek Zarządu PAX-u przez ponad dwadzieścia lat, znacząco przyczynił się do wielkiej sprawy pogodzenia Litwinów z Polską szczególnie zwracając uwagę na intelektualistów.
Bardzo ciekawą częścią książki jest opisywany okres „Okrągłego Stołu" i tych miesięcy, które później nastąpiły. Jałowy jest spór czy ówczesna władza już na samym wstępie gotowa była do rezygnacji z rządów. Ważne, że zdecydowano się przystąpić do rozmów, że otwarto furtki ku przyszłości, ku zmianom. Życie okazało się bogatsze w rysujące się rozwiązania niż pierwotnie przewidywano. Sprawy kraju, sprawy Polski dla obu stron okazały się ważniejsze niż interes środowisk politycznych. Taka konkluzja nasuwa się przy wyważonych, trafnych uwagach Krzysztofa Kozłowskiego – uczestnika tych obrad. Cenna jest pamięć o tym, że to rząd lewicowy zrobił wszystko, aby wprowadzić Polskę do NATO i do Unii Europejskiej, a także zwrócenie uwagi na słuszną ostrożność Mazowieckiego, wielkiego reformatora rzeczywistości politycznej i gospodarczej. Premier trafnie ocenił co jest ważne, a z czym nie należy się spieszyć i w związku z tym pozostawił resorty siłowe w rękach PZPR, a problemu wycofania wojsk radzieckich w ogóle nie podnosił.
Na przykładzie losów politycznych Krzysztofa Kozłowskiego widać jak często złe, ale niestety zawinione przez człowieka okoliczności, eliminują bez sensu najlepszych, najzdolniejszych ludzi z ważnych stanowisk. Tak jakby zawsze w kraju istniał nadmiar talentów politycznych, a rozciągliwość elity jest rozciągliwością gumowego worka. Błędna decyzja ze strony Tadeusza Mazowieckiego rywalizowania o urząd prezydenta z Lechem Wałęsą, wówczas kiedy naród był jeszcze zauroczony przewodniczącym „Solidarności", doprowadziła nie tylko do porażki, ale spowodowała jeszcze upadek najlepszego rządu, z najlepszym premierem.
Krzysztof Kozłowski Michał Komar: Historia z konsekwencjami, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009, ss. 336
- Karol Pastuszewski
- "Akant" 2010, nr 3
Karol Pastuszewski - Okrągły Stół - Mazowiecki - Wałęsa
0
0