Gwiezdne grządki SŁOWA
w zbiorze SONETÓW Stefana Pastuszewskiego
ZIARNA PŁONĄCE
Mijają lata, mijają piosenki – mijają wieki, ale nie SONETY! Zwłaszcza PETRARKOWE, teraz – jak raz – wpisane w PASTUSZEWSKOWE – pomyślałam, kiedy brałam do ręki – rozwierałam osobliwy tomik wyłącznie SONETAMI znaczony; Stefana Pastuszewskiego dzieło, nie tylko! Nie tylko – nie dajmy się zwieść – miłością do nieznanej nam z imienia NOWEJ LAURY (może jednak wiecznej swą kobiecością) uwiedzionego, ale także porażonego wielkością ponadczasową owego pierwowzoru niedoścignionego? CANZONIERY.
Bo jakiegoż talentu – pióra użyć nam trzeba, by w stronę tego wielkiego poety Odrodzenia pójść, w jego arkana wniknąć – je przeniknąć, odważnie po męsku w szranki z nim stanąć? raczej: przybliżyć go dzisiejszemu – zwłaszcza młodemu – czytelnikowi; nawet unowocześnić, ukazując wielką sztukę kombinacji 4 rymów w 14 linijkach (w przekładzie Jalu Kurka – 7 rymów w 14 linijkach; u Pastuszewskiego występuje też raczej ten luźniejszy układ współdźwięczności). Mistrzostwo wielkie.
Prawie po siedmiu wiekach Stefan Pastuszewski z cierpieniami PETRARKOWYMI pragnący się utożsamić, staje się wręcz spadkobiercą jego duchowości; te duchy bliźniacze, te bóle swoich serc rozdrapują, kontemplują... Po tylu wiekach się odnajdując, świadomością swej nieszczęsnej miłości oplątując, dowodzą, że choć Świat się zmienia, to świadomość ludzka najwolniej – CYBORGAMI bezdusznymi się nie stajemy. Na szczęście – jeszcze. Toteż Stefan Pastuszewski ŚWIADOMIE się daje prowadzić Petrarce.
W sonecie 211 VOGLIA MI SPRONA Petrarka głosi:
Żądza wciąż gna mnie, miłość mnie prowadzi...
Wsłuchany w te słowa Pastuszewski – niczym ODZEW na rzucone przez Petrarkę HASŁO (w którym się skupia całe jego cierpienie), odpowiada mu jak bratu w tym cierpieniu swoim sonetem: L’AMORE MI SPINGE SEMPRE IL EENE CONDUCE…
Miłość wciąż gna mnie, dobro mnie prowadzi...
Pastuszewski odrzuca żądzę, dając się uwieść miłości czystej – uwznioślonej, utożsamiając MIŁOŚĆ z DOBREM. Obaj poeci czują, że ten czas czyśćcowej boleści w który los ich wrzucił, choć niby ich pogrąża, ale przecież sublimuje – oczyszcza z grzesznej codzienności.
U Petrarki to:
Rok tysiąc trzysta dwadzieścia i siedem,
Dzień szósty kwietnia o rannej godzinie
wszedłem w labirynt, dotąd nie wyszedłem...
Zagubienie Petrarki utożsamia Pastuszewski ze swoim, próbując jednakże i siebie, i tego brata w niedoli ratować – z tego labiryntu, w którym się miota oswobodzić, pisząc:
Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt cztery
dziesiąty czerwca, gdy słońce w zenicie
wleciałem w górę, odrzuciłem stery...
Nasuwa się pytanie czy tak daleka droga, jaką przebył Pastuszewski w stronę Petrarki była potrzebna?
Dla polskiego czytelnika, zwłaszcza tego młodego, SONETY PETRARKI wraz z jego marzeniami o miłości czystej – białej miłości – to egzotyka; wręcz pewna metafora, której jakże słusznie, wychodzi naprzeciw autor ZIAREN PŁONĄCYCH, by do czytywania tamtego (znanego u nas raczej z nazwiska, niż z lektury), POETY nas przybliżyć.
Rzadko kiedy z tekstów, bo choć w Europie liczne przekłady zapoznawanie się z twórczością tego poety Odrodzenia ułatwiały (literatury cudzoziemskie mają przecież po kilka całkowitych przekładów jego twórczości), u nas aż do końca XIX wieku go nie było, o czym prawi Felicjan Faleński w przedmowie do swego przekładu Pieśni Petrarkowych pisząc: „U nas go do tej pory nie było, więc podjąłem tę robotę, skoro nikt drugi nie chciał, bom sądził, że się literaturze naszej słusznie należało...” i pisze dalej: „Na co kogo stać, to daje – lepszy tymczasem ten (przekład – przypisek E.S.D.) niźli żaden... Petrarka ledwie z nazwiska jest nam znany... Robiłem co mogłem – mogę zaś niezbyt wiele... Poprzedników niemal nie miałem, tak zapewne nieprędko mieć będę następców”… Miał rację: następcę znalazł był dopiero w osiemdziesiąt lat później po swoim dziele; tymi samymi motywami się kierując co F. Faleński, dokonał częściowego przekładu JALU KUREK, udostępniając nam sto dwa sonety ze zbioru lirycznych utworów Petrarki, nazywanego od wieków CANZONIERE, że wspomnę jeszcze o przekładzie w roku 2002 Agnieszki Kuciak... Trudno nie wspomnieć Adama Mickiewicza...
Tyle o przekładach, ale żeby aż o kontynuacji? Jednak stało się – choć w innym tonie – zapewne bardziej erotycznym, cóż! Nieodzowne dziecię swej epoki, gdzie religia SEX, nie miłość platoniczna, Stefan Pastuszewski tej próby wielkiej dokonał.
Wygląda nawet na to, że Pastuszewski nie tyle SWOJĄ Laurę opiewa, co listy do brata – poety wypisuje – śle, jego cierpieniami się sycąc, pociechy się domagając – doznając, gdy w tak daleką podróż w stronę ODRODZENIA wyrusza…
Wyrusza... bo przecież – jak już wspominałam – dla polskiego, zwłaszcza młodego czytelnika, CANZONIERE, Sonety Petrarki, z jego niespełnioną miłością do Laury, to dziś prawdziwa egzotyka (nie będę tego tematu rozwijała tu), podziwiać – należy, że poeta współczesny, swymi ZIARNAMI PŁONĄCYMI, jakoweś dawne wartości przywraca i tym kijem sonetowym mętną obecnie rzekę poezji opiewającej w większości SEX, próbuje zawracać...
Wróćmy jednak do Pastuszewskiego, w czas Petrarki wplątanego nie do końca. Nie byłby przecież ówże dzieckiem swej epoki, gdyby jedynie miłość platoniczną opiewał, od SEXU się odżegnując; porównać nam tu trzeba choćby jedną z metafor, którą poeci się posługują, ot, choćby SKRZYDŁA PTAKA – Petrarkę uwznioślają:
Jakiż łaskawy los, miłość najsłodsza
o skrzydła ptaka uproszę, bym wreszcie
uniósł się z ziemi i w Bogu odpoczął?
Pastuszewski zaś – to dziecię swej epoki – ku ziemskiej realizacji swych uczuć się kierując (przyznać trzeba, że tu metafora użyta kapitalnie!), pisze:
Nie ukojenia potrzebuję, Pani,
Ale szaleństwa. Trochę... jeszcze więcej...
kiedy już wszystko nie ma swoich granic,
Potrzeba rytmu skrzydeł. Zna go serce.
Obaj też, choć każdy na swój sposób, do CHRYSTUSA się odwołują – pociechy w cierpieniach szukając:
Był to dzień w którym przez mękę Chrystusa
słońce ściemniło swój blask z żalu za Nim,
Gdy niebacznego mnie zwiodła pokusa,
Gdy mnie twe oczy spętały o pani… (Petrarka)
Zaś Pastuszewski mu wtóruje:
Godzina pierwsza w kościele wybiła.
Ksiądz wszedł z Chrystusem, Ty siadłaś przy ścianie.
Mnie tam nie było, złego losu siła
W dal mnie uniosła, w wieczne uciekanie.
Ten dialog pomiędzy poetami trwa, nie bacząc na to, że dzielą ich wieki – można by mnożyć tak owe przykłady, ale po co? Może lepiej przeczytać – pogrążyć się w tę MIŁOŚĆ słowem, niby błękitną niebiańską wstęgą przepasaną – przeczytać Petrarkę, czytając Pastuszewskiego, jeśli już się tak zdarzyło, że wielkości ludzkich uczuć się nakładają – uzupełniają...
Rozmowa poetów trwa, w wieczność bezczasową wpisana...
Ta poezja – mnie tak bliska, bo słowami sonetów Petrarki MATKA moja – znakomita skrzypaczka – artystka, już w dzieciństwie mnie do snu kołysała... Toteż te słowa z należnym szacunkiem (teraz szacunku dla SZTUKI – Ludzi Sztuki, wciąż za mało), dwom Panom P. dedykuję, bo za piękno SŁOWA, jak za kromkę chleba dziękować nam trzeba.
I choć tam Petrarka sądził, że to jego łacińskie teksty do historii literatury wejdą – nie ta pisana językiem gminnym CANZONIERE – to jednak o tym co WIELKIE siła uczuć ludzkiego DUCHA decyduje – z nami pozostaje, gdy czasem i nam tej siły nie staje – gdy cierpimy – z powodu niespełnionej Miłości – też.
Jak DWAJ PANOWIE P.