Dawno nie czułem się tak szczęśliwy jak w tej chwili, że teraz w końcu przyszedł ten czas, że mogę choć trochę napisać o twórczości, wielkiego malarza francuskiego Henri Matisse`a. który przyszedł na świat w roku 1869, w Cateau-Cambresis - północna Francja, niedaleko granicy belgijskiej.
Jego rodzicami byli kupiec zbożowy i sprzedawczyni farb. A on miał być adwokatem. Nawet w tym kierunku poczynił pewne kroki, ponieważ przez pewien czas pracował w kancelarii prawniczej w której z nudów przepisywał " Bajki " La Fontaine`a. Może do końca życia by tak sobie umilał życie na tej ciepłej posadce gdyby nie to, że w pewnej chwili obudził się w nim duch dość buntowniczy, żeby zostać malarzem. A że z natury był to duch dość zdolny i pracowity, to na pewno wielkim malarzem. Do czego przystąpił z precyzją i starannością dociekliwego naukowca, chociaż wypadałoby powiedzieć pana adwokata. W szarym trzyrzędowym garniturze z nieodłącznym eleganckim kapeluszem na pełnej pomysłów głowie.
Wiadomo w tamtych czasach, w których Henri Matisse żył, to coś takiego w świecie mieszczan, którzy stawiali na pewną egzystencję, na pewny zarobek, to coś takiego jak marzenie o studiowaniu malarstwa, to było coś niesamowitego ! Dlatego jego rodzice wszystko robili, żeby go od tego nieszczęścia uchronić, nawet płacili mu po 100 franko miesięcznie. Lecz cóż z tego, nasz artysta był uparty i konsekwentny, cały czas mierzący bardzo wysoko dlatego po nauki wybrał się do Paryża. Gdzie nie tracił czasu, tylko jak mógł i gdzie mógł tak studiował. Pomimo początkowych trudności z którymi jak to przyszły adwokat dość sprytnie sobie poradził. Na początku malując przy wejściu do Akademii, a potem już w środku. Bo znalazła się taka bratnia dusza, która mu pomogła, a nawet zaprosiła go do swojej pracowni. W której kontakt z profesorem, to bardziej był to kontakt z przyjacielem z którym się poznaje tajniki sztuki i życia, niż się zmaga z jego przebrzmiałymi już poglądami na sztukę. Akurat tak było, jeżeli chodzi o poglądy na sztukę jego profesora, ale że on był dość otwartą i liberalną osobą, to nie przeszkadzał swojemu uczniowi w jego dalszym rozwoju twórczym. Gustave Moreau jak długo żył, tak długo pomagał swojemu uczniowi, żeby jego obrazy były pokazywane w Paryżu; ta pomoc, wiadomo wiązała się ze sprzedażą i z możliwością utrzymania własnej rodziny. Kiedy zabrakło profesora, to Henri Matisse musiał sam sobie radzić, ale że był prawdziwym szczęściarzem, to znalazły się osoby, które zachwyciły się jego twórczością.
Troszkę z tym pisaniem się rozpędziłem i już wyprzedzam pewne fakty. Koniecznie trzeba wspomnieć, że Henri Matisse tak na dobre zaistniał w świecie sztuki, kiedy pokazał swoje obrazy na wystawie fowistów w 1905 roku. Jego " Kobieta w kapeluszu " niesamowicie poruszyła krytyków, swoją żywością barw i czystością kolorów. Jak to się mówi : czegoś takiego jeszcze nie było ! Prawdziwa rewolucja. Wtedy wszystko, co można najgorszego powiedzieć o malarstwie Matisse`a w paryskich gazetach, to powiedziano. Ale jak się pojawiło rodzeństwo Stein ze swoimi milionami, to nawet te paryskie złośliwości mu pomogły w zrobieniu kariery. A potem był Siergiej Szczukin ze swoimi rublami w złocie. Zresztą Henri Matisse, nawet odwiedził Szczukina w Moskwie i tam już na miejscu, zachwycił się rosyjskimi ikonami ze swoimi uproszczeniami, ze swoją hieratycznością, żywością barw. Jeszcze wypada wspomnieć, że jeszcze troszkę wcześniej wystawę prac Heni Matisse`a zorganizował Ambroise Vollard, bardzo ważna postać w świecie sztuki, którego wspomnienia z czasów jak był marszandem w Paryżu, warto przeczytać, bo kogo on nie znał, to długa, bardzo dług lista, wspaniałych nazwisk; włącznie z Paulem Cezannem, którym przez całe życie Henri Matisse się zachwycał. Nawet kupił jego obraz " Trzy kąpiące się " z którym przez bardzo długi czas nie mógł się rozstać.
Jak myślę o Henri Matissie, to ciągle coś nowego o nim mi się przypomina, a to z książek, a to ze wspomnień, które zapełniają moje Muzeum Wyobraźni, że z chęciom bym napisał coś więcej o jego kolorze i żonglowaniu nim w jego malarstwie. Ale profesor Maria Rzepińska tyle dobrego zrobiła dla historii koloru, że jak ktoś jest zainteresowany, to do jej książek pełen atencji odsyłam. Jakiś czas temu moja siostra Kasia dzwoniła do mnie z Paryża i opowiadała o pewnej wystawie o której tak ciekawie i barwnie opowiadała, że słuchałem i słuchałem, pełen zachwytu. Wtedy była, właśnie na kolejnej wystawie Henri Matisse`a, a która powstała ze zbiorów, znanego rosyjskiego kolekcjonera Abramowa Morozowa; myślała że tylko tam na chwilkę wejdzie i wyjdzie. Ale nic z tego, tak jak wszyscy weszła i ani myślała wychodzić. Tylko maszerował od jednego jego obrazu do drugiego. Zatrzymywała się i znowu szła. Najchętniej to by wcale z tej sali w której były jego obrazy nie wyszła. Jak zauważyła z innymi oglądającymi było tak samo. I o dziwo, co chwila na ich twarzach pojawiał się uśmiech, że tyle świetlistych, żywych kolorów jest wokół. Jak w najpiękniejszym królewskim ogrodzie.
I tutaj dla wszystkich, którzy nadal czytają mój esej o sztuce mam małą niespodziankę. Zdradzę mój mały sekret, mój wieczorny rytuał. Codziennie po godzinie 22-giej otwieram okno i spoglądam na drzewa, które rosną przed moim domem oświetlone lampą uliczną; a w tych drzewach w ich liściach jest tyle kolorów i gradacji walorowych jak w najlepszych rysunkach, coś wspaniałego. Myślę, że podobnie zachwycał się Henri Matisse jak otwierał okno w swoim domu lub w hotelu, w którym akurat się zatrzymał, a dużo podróżował. Między innymi do Tunezji, żeby tak jak i mój ulubiony malarz Eugeniusz Delacroix, odkryć feerię barw na drugim brzegu Morza Śródziemnego. Ja w Tunezji nie byłem, tylko w Egipcie, ale jest to podobna szerokość geograficzna. Szczególnie jak się wskakuje do wody w Hurghadzie, żeby obejrzeć rafy koralowe, chociaż u góry, też jest pięknie. Srebrzystość fal, dalej różne odzienie zieleni, fioletu, cała gama różnorodnych odcieni błękitu. Zachwyt tym czego nie ma, a co może być w oddali na pustyni; a co nam się wydaje, że pływa w powietrzu. Fatamorgana. Myślę, że podobnie jest z tymi obrazami Matisse`a, które namalował w Tunezji. Też są czymś ulotnym, czymś w pewnym sensie nieobecnym. Oglądamy jego obrazy i dla nas są to obrazy z zupełnie innego świata, które przychodzą do nas z bardzo daleka i pomimo, że je widzimy, cały czas nie dowierzamy, że one naprawdę istnieją. Swoim bogactwem barw, cały czas nas oczarowują. Na przykład buty czerwono-żółtawe na błękitnawym dywanie nie leżą na nim, one po prostu fruwają w błękicie nieba
A teraz, zrobiłem sobie małą przerwę, żeby popatrzeć na moją akację, którą od czasu do czasu podziwiam, a która rośnie na skraju mojego podwórku. Zapewne ? od stu lat. Coś pięknego, mamy początek jesieni, a w moim sercu wiosna, wiosna radosna. Tyle niesamowitych kolorów jest na liściach, wśród liści tej akacji, że trudno zliczyć. Rubinowa czerwień, jarząca się choć zgaszona czerwień, jeszcze trochę srebrzystej zieleni, ciepły beż, chłodny, cała gama różnych fioletów; a jak wyblakłe, stare złoto się mieni w blasku wyskakującego zza dachów słońca. Zaraz rzeźby z Beninu mi się przypominają, które widziałem w British Muzeum w Londynie, oraz w Berlinie Zachodnim. Tylko patrzeć i patrzeć jaki ten świat jest piękny, bez wychodzenia z domu. Chociaż wieczorem spacerek się przyda. Troszkę się rozmarzyłem, tak bardzo przyroda może inspirować i dawać nam tyle radości, każdego dnia.
Ale cóż, trzeba wrócić do rzeczywistości, która jak w obrazach Henri Matisse`a bywa rzeczywistością, nierzeczywistą. Czego po raz pierwszy doświadczyłem jak schodami ruchomymi w Centrum Pompidou w Paryżu wjechałem na jedno piętro, a potem na drugie piętro, żeby po chwili wejść do jasno oświetlonej sali, całej białej jak śnieg. W tym czasie już dachy Paryża powolutku pogrążały się w granatowym półmroku, kończącego się dnia. A tu taka niespodzianka, olbrzymi obraz pojawił się przede mną na głównej ścianie. Był to obraz, wiadomo Henri Matisse`a " Smutek króla " z roku 1952. Chociaż tytuł smutny, to w moim sercu zagościła wielka radość. Tyle roztańczonych kolorów było w tym obrazie. Raz żółty kolor na czerwonym tle, a raz na zielonkawym, potem ten sam kolor przeskakuje na granatowy do tego biel i delikatna szarość. I ten strój króla z jasno zielonkawymi akcentami na czarnej jego szacie. A obok niego, zapewne ? królowa za jego plecami postać cała w zieleni, już przewracająca się ! bo jak król jest smutny, to przecież cały dwór jest smutny. Król gra na instrumencie, który wygląda jak gitara, ale trzyma ją jak violę da gamba. Piszę obraz, ale to była taka wielka wycinanka. Po prostu przed tym Henri Matisse`a pokolorował papier temperą, a potem powycinał w nim różne kształty, wzory, które jego pomocnicy poprzyklejali do płaszczyzny obrazu. Patrzyłem i patrzyłem. Chociaż, tuż obok stała piękna rzeźba Constantina Brancusiego " Ptak w kosmosie ".
Pewnego dnia spoglądam w okienko mojego smartfona : cóż też mi siostra Kasia przysłała ? a tam nic takiego, ale jakie to było urokliwe. I kto by pomyślał, że coś takiego można zobaczyć w Nicei. Ale przecież ten obrazek, to zdjęcie które mi moja siostra Kasia przysłała pasuje do tego miejsca, bo przecież ostatnie lata swojego życia Henri Matisse spędził, właśnie w Nicei. Gdzie, co tu mówić wszystko sprzyja, żeby tworzyć piękne obrazy. Klimat łagodny, śródziemnomorski, ładna okolica, przepiękna architektura na miarę człowieka nie za duża, ale też nie za mała, miła dla oka. A jakie jedzonko, to marzenie. W każdym razie tak mnie zapewniała siostra, która z Nicei nie mogła wyjechać, najlepiej zostałaby tam na zawsze jak ja w mojej pełnej światła i koloru Florencji w której malarstwo i poezja sama się tworzy. W każdym jak dla mnie. A cóż było na tym zdjęci ? malutki, biały kościółek ze szpiczastą wieżyczką na którą w środku nocy ktoś ? rzucił obrazek przedstawiający Matkę Boską całą w bielach i w królewskich błękitach. Nagle mały obrazek, który każdy może sobie kupić w przykościelnym sklepiku, stał się wielkim obrazem na całą fasadę, tego niewielkiego kościółka. A wszystko to dzięki rzutnikowi, który może powiększyć mały obraz do olbrzymich rozmiarów. Nie trzeba było kupować farby na tony, nie trzeba było przywozić białego marmuru z Carrary. Po prosty wystarczyło rozjaśnić ciemną noc światłem nie z tego świata, można powiedzieć boskim światłem i już co chwila zatrzymują się samochody pędzące do Paryża, żeby zachwycić się tą ulotną chwilką, która może pozostać na zawsze w naszym Muzeum Wyobraźni, a o którym tak pięknie pisał Andre Malraux.
Przed chwilą już ukończyłem esej o Matissie, nawet postawiłem wielką kropkę nad " i ", a tu jeszcze coś ? mi się przypomniało, bez czego tego wszystkiego by nie było. Każdy początkujący malarz myśli : wezmę pędzel do ręki i zaraz zacznę malować jak Peter Paul Rubens. Najlepiej od razu wielkie płótna na całą ścianę. A do tego, niestety jeszcze długa droga. Bo kolor, to nie wszystko, jeszcze jest rysunek i to dobry rysunek. Pamiętam ten dzień jak stałem przed jedną z wielu informacji na temat Rembrandta van Rijn w jego domu w Amsterdamie i po kilka razy czytałem z niedowierzaniem, że on wykonał w swoim życiu kilka tysięcy rysunków. Podobnie było na wystawie obrazów Vincenta van Gogha, też kilka tysięcy rysunków. Nie muszę sprawdzać, ale obawiam się, że u Matisse`a było podobnie. Tym bardziej, że potrafił wykonać po trzydzieści rysunków i więcej na ten sam temat. Na koniec uzyskując efekt tak niewymuszony, a zarazem lekki, że nawet przez głowę by nie przemknęła myśl, że choć trochę się przy tym namęczył. Ta droga go nie tylko zaprowadziła ku świetnemu malarstwu, pełnemu trafnych uproszeń, ale także ku grafice w której tworząc całą serię odalisek w pełni się spełnił jako rysownik.
Henri Matisse również zajmował się rzeźbą. Co na pewno wzbogaciło jego spostrzeganie bryły w przestrzeni. Przecież, wolnostojącą rzeźbę oglądamy ze wszystkich stron. A sztuka, to jest nie byle jaka, bo rzeźba z każdej strony musi się zgadzać. A do tego jeszcze dochodzi problem jej wyważenia, ciężaru. Żeby jak będzie stała na postumencie nie wywróciła się. Taka rzeźba na szczycie katedry w Mediolanie, to już nie papierowa zabawka z którą mocny wiatr może zabawić się jak tylko zechce. Mnie w jego rzeźbach najbardziej zajmuje, jak on rozwiązuje problem wyważenie różnych elementów postaci w przestrzeni. Do takich rzeźb należy, bez wątpienia " Wielki akt siedzący " z 1925 roku. Z własnego doświadczenia wiem, że dobrze mieć kilka rzeźb na wystawie malarstwa, ponieważ pustą przestrzeń w dużym pomieszczeniu, trzeba czymś zapełnić. A także dlatego, że jeżeli mamy kolorowe obrazy, to rzeźby które w zasadzie są bez koloru zrównoważą nam, to co pokazujemy na ścianach. Ach ! już... - jak o tym mówię - to zaraz z chęciom zabrałbym się za tworzenie rzeźby. Co może ? kiedyś ? nastąpi. Najlepiej w Toskanii, bo u nas taki klimat, że trzeba uważać na paluszki. Coś o tym wiem, bo jak robiłem odlewy w gipsie do takich dwumetrowych rzeźb i to w grudniu, to do dzisiaj coś ? tam ? czuję w tym drugim paluszku od lewej ręki. Ale i tak jak lubiłem rzeźbę, tak nadal ją lubię. Najlepiej taką monumentalną na miarę Michała Anioła lub Augusta Rodin, to jest dopiero coś !
Cały czas Ja i Ja jak Witold Gombrowicz, ale dlaczego ? Henri Matisse nie ma przemówić swoim własnym głosem ? Co miałoby mi w tym przeszkodzić ? I tak, też zrobię, ale głównie dla młodych malarzy, którzy w jego bardzo klarownej wypowiedzi, poznają cały jego proces twórczy. Warto wczytać się dokładnie w każde jego słowo za którymi stoi sześćdziesiąt lat jego pracy twórczej. " Istnieją konieczne wzajemne relacje tonów, pod ich dyktandem zmieniam jakąś formę lub przekształcam całą kompozycję. Pracuję dopóty, dopóki nie uzyskam tych wzajemnych proporcji we wszystkich częściach płótna. Wreszcie nadchodzi moment, kiedy znajduję ostateczny stosunek wszystkich partii obrazu i odtąd nic już nie mogę w nim zmienić, chyba namalować go jeszcze raz, całkiem od nowa ". I jeszcze jedna jego wypowiedź " Dążę do równowagi i czystości, do sztuki, która nie sieje trwogi ani zamętu : aby strudzony, znękany i osaczony człowiek mógł przed moimi obrazami zaznać odrobiny ciszy i spokoju ".
Cały czas cena za obrazy, rysunki i grafiki Henri Matisse`a rośnie. Również sprzedają się jego rzeźby. W 2018 roku w Nowym Jorku sprzedano jego obraz " Odaliska z magnoliami " za 80,75 mln dolarów.