1
Jesienny dzień początku listopada, szary i wietrzny. Na rowie obok drogi, którą mkną w dwie strony nieprzerwanym wartkim strumieniem samochody, mężczyzna w brązowej kurtce. Wsparty łokciami na kolanach od czasu do czasu pochyla twarz i odgryza z papieru przełożoną czymś bułkę. Żuje wolno, opuszcza oczy skupione na jedzeniu, obojętne na nieumiarkowaną prędkość, która podrywa z trawy pomarańczowe klonowe liście wokół jego nóg. Żółta nierówna czaszka z zakrywającą uszy obręczą ciemnych skręconych włosów odbija martwe światło zmierzchu.
2
Przy ruchliwej drodze, u wylotu wymoszczonej liśćmi ścieżki wiodącej w drżącą od jesiennego chłodu brzezinę, w minispódniczce, w wysokich sięgających kolan lakierowanych czerwonych butach dziewczyna o lekkim młodym ciele, o spłowiałych na słońcu pszenicznych włosach. W uszach duże żółte koła kolczyków z naczepionymi na nich świecidełkami. Kwiaty chabrowych oczu jakby dopiero co zerwane w zbożu i włożone w tą jasną, delikatną twarz. Wyzywający karmin szminki na miękkich ledwo rozwartych ustach i papieros w palcach o łagodnych perłowych łuskach paznokci, które jeszcze niedawno trzymały pióro.
3
Poboczem drogi, asfaltem z mokrymi plamami, po niedawnym deszczu idzie staruszka, starcze łachmany, starcze zwykłe pończochy na suchych nogach, udręczone oczy. Chustka w wyblakłe piwonie zsunęła się jej z głowy i mocny wiatr z północy, z morza rozwiewa długie siwe włosy, szarpie je na wszystkie strony. Niesie w opuszczonych rękach pęk przywiędłych liliowych kwiatków i doniczkę z białym astrem w foliowej torbie. Samochody prą ze świstem, a Kidy nadjeżdża tir, pod którego potężną wielotonową mocą drży ziemia, schodzi pod drzewo, opiera się o jego szorstki twardy pień. Dzień gaśnie, na horyzoncie pod lasem różowe pasemko, na zakręcie drogi w zmierzwionej trawie ledwo widoczny przekrzywiony czarny krzyżyk.