Z każdym krokiem
przekracza granicę.
Odległość niknie. Wiatr
ciska się bezczelnie między mnie
a skały, do których się tulę.
Uderza najdrobniejszą szczeliną,
zniekształca twarz, rozpycha łokciami,
a wszystko po to, by
wyszarpać łańcuchy
i strącić ze skały.
Rozjuszony zazdrośnik natury.
Dopiero w górze
na niewielkiej połaci,
przepływa przeze mnie jak prąd.
Z każdym porywem uprzytamnia,
stawia twardo na nogach,
które wcześniej były jak z waty
i mimowolnie drżały
w luźnych nogawkach moich spodni.
Teraz już sam przenosi moje stopy,
jedna po drugiej dając znać,
że obietnica szczytu prawie zdobyta. Wiatr,
zostawia Przełęcz, chwyta ponownie Tatr
i wpina mnie odważnie w skały.
Oby do szczytu.