- Krzysztof Rogucki
- "Akant" 2009, nr 12
Krzysztof Rogucki - 4 VI 1989 - data, która dzieli
0
0
Wybory zakończyły przygniatającym sukcesem Komitetu Obywatelskiego i klęską obozu władzy (PZPR z satelitami): opozycji przypadło 161 mandatów poselskich, 99 na 100 możliwych w Senacie, ale największą sensacją było zdobycie mandatu poselskiego tylko przez dwóch posłów (byli to Mikołaj Kozakiewicz i Adam Zieliński) z 35-osobowej listy krajowej.
Sytuacja była o tyle skomplikowana, że 33 mandaty nie zostały obsadzone, a nie istniała prawna możliwość uzupełnienia wakatów, zatem przewaga strony koalicyjno-rządowej zmalało do 51%. PZPR nie uzyskała legitymizacji dla swej władzy, wynik wyborów przyspieszył erozję jej struktur, a pilną sprawę dla powstrzymania tego procesu stanowiło obsadzenie urzędu prezydenta i premiera. Upokorzeni i przestraszeni komuniści już 8 czerwca 1989 r. wymusili na nie mniej przestraszonych wynikami wyborów opozycjonistach zmianę ordynację wyborczej do Sejmu. Dekret Rady Państwa z 12 czerwca, który umożliwił obsadzenie 33 mandatów listy krajowej, przypieczętował to bezprawie.
Czy komuniści mogli odpowiedzieć siłowo, wprowadzając na przykład stan wojenny? Wydaje się, że było to mało prawdopodobne z kilku powodów. Po pierwsze, ewentualne rozwiązanie siłowe pchało „konstruktywną opozycję" na pozycję opozycji skrajnej; po drugie, to posunięcie podminowywało pozycję Gorbaczowa, co stawiało Jaruzelskiego w roli awanturnika i destruktora przyjaznych stosunków Wschód-Zachód; po trzecie, Sowieci wyraźnie dawali do zrozumienia, że interesują ich wpływy w Europie Środkowo-Wschodniej, a niekoniecznie rządy partii komunistycznych w krajach satelickich; po czwarte, proces uwłaszczania nomenklatury zaszedł tak daleko, że ideologiczne uzasadnienie „przewrotu twardogłowych" mijałoby się z rzeczywistością1. O tym, że nikt brał poważnie możliwości wprowadzenia stanu wojennego (wyjątkowego), przekonuje wypowiedź Jacka Kuronia, reprezentatywna dla całej opozycji: „Gdyby oni teraz wprowadzili stan wojenny, to wszyscy zaczęliby się śmiać".
Nokaut wyborczy stawiał pod znakiem zapytania uzgodniony przy „Okrągłym Stole" wybór Jaruzelskiego na urząd prezydenta, a to był kluczowy element całej konstrukcji podziału władzy między PZPR a „Solidarnością". Niespodziewany bunt posłów z SD i ZSL sprawił, że Jaruzelski mógł być wybrany tylko głosami Komitetu Obywatelskiego, który ukonstytuował się w nowym Sejmie jako Obywatelski Klub Parlamentarny (OKP). Jaruzelski odegrał swoją rolę w teatrze politycznym, a ważnymi aktami w tej sztuce politycznej było poparcie dla niego wyrażone przez prezydenta USA G. Busha i ambasadora Davisa2 oraz przejściowa „rezygnacja" i „wysunięcie" kandydatury Kiszczaka. 19 lipca 1989 r. generał Wojciech Jaruzelski został wybrany prezydentem Polski. Wybrany jednym głosem ponad wymagane quorum i to za sprawą parlamentarzystów OKP. Siedmiu z nich oddało nieważne głosy (m.in. A. Stelmachowski, A. Wielowiejski), jedenastu innych nie przyszło na głosowanie (m.in. M. Jurek, H. Wujec, A. Szczepkowski), a senator OKP Stanisław Bernatowicz poparł Jaruzelskiego. Była kolejna – po zgodzie na bezprawne uzupełnienie listy krajowej – kompromitacja opozycji „solidarnościowej", która szła pod prąd nastrojów społecznych.
Wyszarpana psim swędem prezydentura dla PZPR wcale nie oznaczała, że komuniści zamierzali oddać stanowisko premiera. Wprawdzie już w czerwcu sekretarz Kiszczaka i prof. Janusz Reykowski sondowali reakcje opozycji na wariant „wasz prezydent, nasz premier", ale najprawdopodobniej były to próbne balony, które miały ułatwić elekcję Jaruzelskiego i dać opozycji złudną obietnicę, iż w zamian wytargują jakieś ustępstwa polityczne. Uzyskana w pełzającym stylu prezydentura nie przeszkodziła Jaruzelskiemu w powierzeniu misji stworzenia rządu Kiszczakowi, którą 2 sierpnia 1989 r. potwierdziła – już bez niespodzianek – wola większości sejmowej.
c.d.n.