1 września
Rozszerza się epidemia neurastenicznego pisania wierszy. Jakaś emocja, emocyjka tylko, jakiś obraz, skojarzenie i już kartka z długopisem, albo ekranik telefonu mobilnego. Wyładowanie się, próba uchwycenia coraz szybciej przewijającego się kalejdoskopu zdarzeń i wrażeń. Po raz pierwszy dostrzegłem to w zbiorze ukraińskiej poetki Natalii Horisznej, świetnie jednak zatytułowanym Pszczoła na asfalcie (2006), która potrafi „ułożyć” wiersze na każdy temat. Teraz widzę to w nadsyłanych do redakcji książkach. Starszy facet (77 lat) porażony zapewne telewizyjnymi obrazami i euforycznymi wypowiedziami komentatorów, pisze dwa wiersze zatytułowane: Robert Lewandowski, Kylian Mbappé. Ten drugi kończy się frazą: Perła wyłoniona z wód szmaragdowego oceanu. Szkoda, że nie czarna perła… Ale na to chyba językowa poprawność polityczna autorowi już nie pozwoliła.
2 września
Te wielkie gabloty na czterech kółkach, mieszkania z meblami wymienianymi co kilka lat budują wielu ludziom poczucie sensu życia. Jest przynajmniej na co popatrzeć.
3 września
Uczniowie przemykający ulicą jakby było im wstyd. Plecaki niewypchane, chyba luźniej zrobiło się w szkołach. Coraz więcej starych, koślawych ludzi na ulicach. Wszystkim, którzy wyciągają nazbyt ogólne wnioski z drobnych przesłanek radzę, aby przyjrzeli się ulicy, bo ona jest symptomem realności społecznej.
4 września
Spotkanie z grupą muzykujących młodych Ukraińców uprawiających pop-folk. Nie chcą żadnej pomocy metodycznej, żadnych konsultacji. I dobrze, to znaczy, że wiedzą czego chcą, choć – jak to artyści – nie potrafią tego precyzyjnie wyrazić. Wyjątkowa muzykalność, czyste, dźwięczne głosy.
5 września
Drobne oszustwo jednej z najbliższych mi osób. Czy mam nad tym – z uwagi na ową bliskość – przejść do porządku dziennego?
Głupcze, uspokój się, przecież w życiu nie ma samego tylko dobra! Bywa zło, słabość i trudno oddzielić jedno od drugiego. Pozostaje nam tylko wzmacnianie dobra, jego afirmacja.
6 września
Wydaje się, że nadal większość Polaków jest konserwatywna obyczajowo, przynajmniej na pokaz, i sceptyczna wobec lewicowych projektów inżynierii społecznej. Projekty te są głównie mętną wodą na młyny polityczne i medialne, z internetowymi kanałami na czele.
7 września
Narodowe czytanie, tym razem Kordiana Juliusza Słowackiego. Ten niesamowity Henryk Tokarz urządził przed Księgarnią Pałucką w Żninie wręcz cały spektakl popowstaniowy (1830-1831): muzyka, flagi z gestem, garść ziemi wyrzucana po cynicznej wypowiedzi Papieża, czapki formacji wojskowej z epoki. Na pewno się nie mylę, gdy twierdzę, że nigdzie w Polsce tak pomysłowo nie celebrowano w tym roku narodowego czytania.
Wieczorem spotkanie a’damskie, czyli wieczór męski na działce Andrzeja Adamskiego w Pieczyskach. Atmosfera przednia, to znaczy bez wypinania się i popisywania się przed kobietami.
Na zdjęciu: Kordian przed Księgarnią Pałucką w Żninie
8 września
Przegrany 6 punktami, ale ostatecznie zwycięski w całym zmaganiu mecz żużlowy z „Malesą” Ostrów Wielkopolski. „Polonia” Bydgoszcz znalazła się więc w finale zmagań o wejście do ekstraligi. Z wypiekami na twarzy oglądałem telewizyjną transmisje, a potem – naładowany – aż do zmierzchu odrabiałem zaległości na działce. Zasiałem szpinak na zbiór jesienny czy wiosenny – jak Pan Bóg przez pogodę, którą jednak zarządza – pozwoli.
9 września
Jako inteligent wczesnego kroju lubię i muszę czytać tygodniki i miesięczniki. Nie dobieram ich jednak konfrontacyjnie (lewo-prawo, libertynizm-konserwatyzm), lecz pod kątem wiarygodności przekazywanych informacji oraz przenikliwości i rozwagi w wyciąganiu wniosków. Kupuję więc i czytam przede wszystkim „Plus Minus”, „Przegląd”, „Tygodnik Powszechny”, „Politykę”, lecz choć utożsamiam się z prawicą nie trawię „W Sieci” i „Do Rzeczy” jako czasopism głównie komentatorskich i tendencyjnych. To samo dotyczy „Gazety Wyborczej”, trywializującej się na dodatek z numeru na numer; numery sobotnie bardzo drętwe.
Ktoś mi jednak, jako aktywiście pracującemu na rzecz mniejszości narodowych, podrzucił kserokopię artykułu Marcina Skalskiego Czy czeka nas konflikt etniczny? z 35. tegorocznego numeru „Do Rzeczy” (s. 18-21). Autor, będący współpracownikiem prorosyjskich formacji Zmiana i Falanga oraz często podróżujący do Rosji i uczestniczący w antyamerykańskich demonstracjach, poddaje czytelnikowi pod rozwagę problem „ukrainizacji Polski”. Jakaż to „ukrainizacja”, skoro mieszka u nas niecały milion przedstawicieli tego krwawiącego oraz zbiedniałego narodu i są to w większości kobiety z dziećmi? Oczywiście, że sytuacja ta może się zmienić, gdy po ewentualnym zamrożeniu konfliktu wojennego, na co się nie zanosi, przyjadą do nich i do nas mężczyźni, w tym wielu porażonych frontową traumą. Wtedy faktycznie może być problem. M. Skalski, powołując się wybiórczo na różne badania, co ma nadać zrównoważony charakter jego jątrzącym – także poprzez tytuł – dywagacjom, błędnie – według mnie – rozwija kwestię ukraińskiej tożsamości narodowej. Twierdzi za Włodzimierzem Pawluczukiem, że „to właśnie (wyłącznie) mit UPA tworzy z Ukraińców naród rzeczywiście niepodległy” (s. 15). Tak może do niedawna było, ale ja z kolei twierdzę, że nowe poczucie niepodległości i odrębności narodowej wykuwa się podczas obecnej wojny. Dotychczas – jak celnie zauważył w 2019 roku Oleg Leszczuk „kiedy Ukrainiec mówi Ukraina, Ukraińcy ma na myśli albo kraj jako przestrzeń wraz z ludnością (głównie miejską) oraz jej tradycją folklorystyczną, albo współczesne problemy polityczno-bytowe bez jakiegokolwiek związku z przeszłością” (s. 19). Obecnie doszły do tego problemy zrujnowanego kraju bez perspektyw pomyślności dla przeciętnych ludzi, a nie tylko członków oligarchii i politycznych klanów. Najbardziej jednak boli bezsensowna śmierć setek tysięcy żołnierzy, którym w każdej, nawet najmniejszej miejscowości, wystawia się publiczne memoriały, serdecznie – jak widziałem – pielęgnowane i obsypane kwiatami.
Ta histerycznie niepokojąca, ślepo zapatrzonego w przeszłość M. Skalskiego, ahistoryczność tożsamości współczesnego Ukraińca, wzmocniona jest przez globalistyczną, uniformizującą ludność całego świata, mentalność konsumeryczno-technologiczną. Od 2004 roku wyjazdy za pracą, ale też za inną jakością życia, wzmożone ucieczkami po 24 lutego 2022 roku, jak również zarzucenie ukraińskiej codzienności elektroniczno-tekstylnym, często niskiej jakości chłamem (nota z 22 sierpnia 2024 roku) sprawia, że ten zateizowany i zsowietyzowany naród, chcąc coś znaczyć, naśladuje mieszkańców Zachodu. Czasem tylko, tknięty rzewną nostalgią, wdziewa koszule z wyszywankami i śpiewa smętne pieśni. Mamy więc do czynienia z tożsamością jak najbardziej pożądaną przez libertyński kapitalizm, czyli na pewno nie nacjonalistyczną.
I to, także dzieci i młodzież pilnie uczącą się – co obserwuję na co dzień – języka polskiego, ma być źródłem konfliktu etnicznego? Jeśli czegoś się obawiać, to raczej kryzysu społeczno-moralnego mniejszości ukraińskiej w Polsce oraz przybycia do naszego kraju mężczyzn frontowych. Bo źródłem konfliktu etnicznego na pewno nie będą dzieci, które nie chcą się uczyć języka ukraińskiego, lecz angielskiego, a matki im na to pozwalają.
Precyzyjniej ode mnie z rozsiewaniem przez Marcina Skalskiego „zarzewia konfliktu etnicznego” rozprawił się Piotr Zaremba („Plus Minus” 2024, nr 36, s. 14-15), nazywając autora tekstu wprost „autentyczną rosyjską onucą”, czyli agentem W.W. Putina. Ja w każdym razie dobrowolnie tygodnika „Do Rzeczy”, piszącego w istocie „od rzeczy”, do ręki raczej nie wezmę.
10 września
Grzebanie w internecie to wywoływanie demonów pretensji, żalu i zazdrości, że coś się dzieje, że coś się dzieje beze mnie, że powinno być tak a nie inaczej. Stąd tyle zła w ekranowych korespondencjach, zwanego w internetowym slangu hejtem.
11 września
W Gnieźnie zaskoczenie. Wjeżdżam na stację paliwową Orlenu trochę nielegalnie, bo jakby pod prąd, jako że nie ma jasnych oznakowań co do kierunku ruchu, a tu widzę samochód policyjny. Skradam się więc z innej strony i kupuję kawę, bo koniecznie chcę się obudzić. Nie bardzo wiem, w którą stronę iść, aby znaleźć aparat do przyrządzania kawy, a tu nagle podchodzi do mnie uśmiechnięta, młodziutka i ładna policjantka Monika Zechciał, już myślę, że będzie mandat, a ona pyta:
– Pomóc panu?
– Tak – odpowiadam z ulgą.
Funkcjonariuszka sprawnie obsługuje automat, a na moje stwierdzenie, że jestem zaskoczony, mówi:
– To normalne… My jesteśmy inni. Starzy policjanci mają swoje fumy, ale nie tak powinno być.
I jak tu nie wierzyć w nowe pokolenia?!
12 września
Nie miałem zbyt wielu okazji obserwowania jak się władcy PRL-u zachowywali w kuluarach i w domu, ale te zapamiętane nieliczne obserwacje i lektura różnych memuarów skłaniają mnie do stwierdzenia, że choć pochodzili z nizin społecznych to przynajmniej w języku starali się sięgać wyżej. Dzisiejsi demokratyczno-oligarchicznie wybrani władcy postępują wręcz przeciwnie, bo popisują się językiem rodem z rynsztoku i kryminału. Czyżby swoją miałkość starali się zrekompensować twardą, mężną w ich mniemaniu mową?
13 września
Federacja na rzecz Promocji Kultury i Integracji Polaków w Austrii – ta szalenie rozbudowana nazwa wydaje się być owocem wielu kompromisów i kłótni wśród – jak to zazwyczaj bywa – naszych emigrantów. Każdy chce być mądry, każdy chce coś znaczyć. A mnie się wciąż wydaje, że nie nazwa i struktura organizacji w aktywności społecznej są najważniejsze, tylko wola działania oraz lider, czyli człowiek, który w całości utożsamia się z organizacją. Widać taki nie znalazł się w Austrii, niemniej ktoś tam poszedł po rozum do głowy i doprowadził do tego, że na co dzień używa się nazwy Federacja Polaków w Austrii [Föderation der Polen in österreich].
14 września
Rozłazi się świat sztuki i humanistyki, mięknie i miałknie [od: miałkości]. Na uczelniach artystycznych i humanistycznych coraz mniej mężczyzn. Przyczyna: pauperyzacja za sprawą protez elektronicznych i innych „sztucznych mózgów” tych dziedzin, a także ich umasowienie. Kobiety sprawniej posługują się różnymi instrumentami i są lepsze w imitacjach, także swojej piękności. Mężczyzna potrzebuje i prestiżu, i pieniędzy, a obecnie owe dziedziny walorów tych nie przynoszą. Chłopców piszących wiersze i opowiadania tudzież malujących proszę więc, aby mimo wszystko wytrwali.
15 września
Po wakacjach ożywia się Straż Miejska. Mrugając niebieskimi światłami jeżdżą i zakładają blokady na koła źle zaparkowanych samochodów. Jak widać bohaterstwo ma różne wymiary.
16 września
U Jana Falkowskiego czytam w Obrazach z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce (1877) o żonie epizodycznego księcia kurlandzkiego Karola Krystiana Wettyna, Franciszce Krasińskiej, która „posiadała rozum, dowcip, wyobraźnię, serce, słodki dźwięk głosu, słodsze jeszcze wejrzenia i uśmiechy wtórujące słowom, ponętne ruchy ciała, zgoła wszystko, co uprzywilejowanej od natury kobiecie służyć może do podbicia mężczyzny” i szukam tych walorów wokół, ale znaleźć nie mogę. Same katalogowe wykroje, jeśli coś ujmującego to tylko jedna, dwie cechy, a nie całość.
17 września
Od cenionego przez nas wszystkich poety Józefa Barana otrzymuję list następującej treści: „Mam ostatnio okres stagnacji, nic nie piszę. Nawet z listami mi się spieszy i dlatego dopiero dzisiaj chcę skreślić parę zdań o przysłanych mi przez Ciebie dziennikach. Wziąłem sobie je do Borzęcina i od czasu poczytuję skacząc to tu to tam. Podoba mi się w nich Twoja niezależność wyrażona w różnych opiniach, komentarzach etc. Lubię Twoją szarość i uważność na codzienne sprawy, w których potrafisz zawsze dostrzec coś uniwersalnego, coś ponadczasowego, choć zanurzonego w bieżączce i w czasie teraźniejszym. Myślisz – że się tak wyrażę – społecznie, choć jesteś indywidualistą. Imponująca jest Twoja ruchliwość i bogata działalność społecznika. A z drugiej strony Twój sceptycyzm wobec czasów, w których przyszło nam żyć. Ta forma akapitowych refleksji jest mi również bliska w moich dziennikach, choć przyznaję, że po ćwierćwieczu pisania jakoś „wypsztykałem się” i straciłem świeżość i chęć do uprawiania tej formy działalności pisarskiej. Mimo że dzienniki wolę od fikcyjnej prozy.
Jesteś blisko życia, konkrestu i tzw. rzeczywistości, cokolwiek by się przez nią rozumiało i to jest niebagatelny walor tych zapisków. Oczywiście w połączeniu z Twoim widocznym tu zacięciem filozoficznym czy myślicielskim. Gratuluję i namawiam do dalszego uprawiania diarystyki, bo jak wiesz – nie wiadomo co z nas zostanie, a może właśnie te zapiski, z których ktoś za sto, dwieście lat będzie próbował odtworzyć obraz tej naszej epoki”.
Podziwiam przenikliwość i dobrą wolę mego poetyckiego przyjaciela.
18 września
Na lotnisku Warszawa-Okęcie w drodze do Nicei we Francji. Trochę poddenerwowany, szybko jednak wpasowuję się w beznamiętność samolotowej podróży przewalających się tłumów, zawsze – co mnie za każdym razem zadziwia – elegancko ubranych. A mimo to stłoczenia przed różnymi bramkami szybko się rozładowują. Podróżni, w większości przypadków notoryczni, wiedzą jak się zachować. Ja, podróżnik lotniczy sporadyczny, mam pewne kłopoty ze zdjęciem paska u spodni i wyciągnięciem monet z kieszeni podczas kontroli bezpieczeństwa. Innym to idzie sprawniej, współczuję spoconemu kontrolerowi w mundurze, którego rozliczają zarówno z dokładności kontroli jak i jej sprawności. A jednak wszystko gra, mimo tłumów nie ma zatorów, co stawia pod znakiem zapytania inwestycję Centralnego Portu Komunikacyjnego w Baranowie. Skąd te niezbędne dla ekonomicznej opłacalności potoki pasażerów, co z dojazdem? Chyba, że utworzymy mrówcze ścieżki dla ludzi ze Wschodu, zablokowanych obecnie przez wojnę w Ukrainie i barierę ideologiczno-ekonomiczną w styku z Białorusią.
Stalibyśmy się dla tych wschodnich mrówek Zachodem, który jest jednak ośrodkiem ciążenia Europy. Mnie, choć punktem docelowym mojej podróży miała być Marsylia, oferowano lotnisko w Berlinie lub we Frankfurcie nad Menem. Pewnych technologiczno-organicznych ustaleń żadną ideologią czy chciejstwem widać się nie przekroczy.
19 września
Rezyduję w ogromnym, białym prostopadłościennym francuskim pałacu wiejskim, Château Salettes. Należy do rodziny Blixt. Pani Marta Otfinowska-Blixt, polska pisarka i tłumaczka, pan Erling Blixit – Szwed, budowniczy okrętów. Tułali się za pracą po całym świecie (Szwecja, USA, Afryka, Japonia) zanim ponad 20 lat temu osiedli na Lazurowym Wybrzeżu, zakupując w Prowansji pałac wraz z winnicą.
Zadziwiony i zarazem wzruszony jestem widoczną w każdym skrawku ogromnego château skrzętną drobiazgowością gospodarzy, a gospodyni przede wszystkim, która w korespondencji z przyjaciółmi podpisuje się jako Mrówka. Każdy drobiazg ma tutaj swoje miejsce, jest dopasowany do tego miejsca, a zarazem współgrający kształtem, barwą, cechą użytkową bądź tylko estetyczno-duchową, z klimatem XIX-wiecznej sadyby francuskich właścicieli ziem, ogrodów i winnic. Jakby czas nie tyle się zatrzymał, co przedłużył, nie zamknął się, ale trwa.
Między kuchnią i jadalnią na parterze a mieszkalnym poddaszem jest ogromny salon – sień ze stromymi schodami na dół i do góry oraz kilkoma kieszeniami sypialnianymi. A w salonie pieczołowicie dobrana kolekcja oryginalnych obrazów, nie mówiąc już o gadżetach porozmieszczanych przemyślnie subtelną kobiecą ręką.
Prowansja. Słońce skroplone w kamieniach skał i domów. Winnice, cyprysy, palmy. Patronka prowincji [Région Provence] św. Maria Magdalena, ucieleśnienie miłości i słabości zarazem. Istota ludzkiego życia – bałagan i porządek. Zdystansowana, radosna jednak skrzętność prowansalczyków. Traktorki w winnicach, praca w obejściu, rowerzyści – nawet starzy – na szosach. Francuzi są wciąż w ruchu, nie zastygają tak jak polscy Słowianie w lenistwie. Skąd ich wór medali olimpijskich, podczas gdy my zdobyliśmy tylko dziesięć i to w większości w konkurencjach kobiecych.
Kwintesencją prowansalskości zdaje się być La Cadière d'Azur, miasteczko przylepione do skał i przeszłości, gdzie – jak mówi Marta – każdy centymetr się liczy. Przed merostwem [mairie annexe] ojciec gra w piłkę z synkiem, za plecami stragany z wędlinami, warzywami, owocami. Wszystko wypada. Także wymalować w herbie złoty zydel na lazurowym tle, bowiem Cadière tłumaczy się z grubsza jako krzesło. Taka swoista poetyczność codziennego życia. I praktyczność. Coraz więcej skuterów z dwoma kołami z przodu – dla większej stabilności tych znanych z francuskich filmów pojazdów. „Francja to taka szeroko wymiarowa normalność” jakby powiedział Leszek Droszcz.
20 września
Urodziny Erlinga. Od żony Marty dostaje w prezencie trzy zeszyty sudoku. Bo zeszyty takie ma on przy sobie nawet w samochodzie, gdyż Francuz czy francuski Szwed – jak w tym przypadku – cały czas – jak się rzekło – musi być czynny, coś robić, nawet na postoju. To nie Cygan, który potrafi cały dzień leżeć brzuchem do góry. Albo wschodni Słowianin, nie mówiąc już o Arabach, których tu pełno, przede wszystkim w knajpach.
Wycieczka po wzgórzach wybrzeża. Warstwy przyklejonych do siebie domów. Dominujący kolor tynków inny niż w białej Hiszpanii, bo kremowy, piaskowy. Nie ma jaskrawych kolorów, wysoka kultura estetyczna. La Ciotat – wielka stocznia remontowa, w której zdeponowano zarekwirowane jachty rosyjskich oligarchów. Pełen wapiennych skał, jaskiń i poszarpanego wybrzeża Park Narodowy Calanques. Dramatyczny, bo bez barierek nad urwiskami, wjazd na klif na przylądku Cap Canaille nad portem Cassis. Zapierające dech widoki na lazurowe morze. Przywiezione przez turystów psy asekuracyjne nie bliżają się do krawędzi urwiska, leżąc gdzieś na uboczu. Ludzie natomiast ryzykują, mówi się o kilku samobójstwach w tym miejscu, spoglądam więc nieufnie na zajętych rozmową ryzykantów na skraju urwiska. Potem kawa w równie rozgadanej kawiarni portowej w Cassis. Kubek z napisem La vie est belle, czyli życie jest piękne. Widok na górujący nad miasteczkiem château, jakby zachwaszczony dziobiącymi niebo cyprysami…
Tak, to wszystko zamiast wiersza peregrynacyjnego, w których gustują nawiedzone autorki. Nie cenię takich wierszy – zlepieńców z kilku obrazków i wrażeń, dziecięcych mozaik. Ale pisarz musi coś pisać, co to za pisarz, który niczego podczas swych wędrówek nie napisał! Więc piszę...
21 września
Sielski poranek w zdecydowanym, ale już łagodniejszym słońcu. Serdeczność gospodarzy wiejskiego château, nieśmiałe uśmiechy Mrówki. Wydaje mi się, że trochę ją peszę, a przecież jest świetną, wrażliwą na poezję tłumaczką literatury. Muszę gadać, bo milczeć podczas francuskiego śniadania nie wypada.
Magdalena Zbyszyńska, córka polskiego żołnierza, który w czasie II wojny światowej zginął podczas walk w Afryce w 1944 roku, zafascynowana jest polskością. Świetnie operuje językiem polskim, narzeka jedynie na brak konwersacji i w związku z tym ma pewne kłopoty z zasobem słów, bo nie z gramatyką. To ona przekonuje mnie, że Francuzi może są ruchliwi, ale niezbyt pracowici.
22 września
Wyjaśniają mi, że Putin to po francusku prostytutka, a więc, aby nie było skandalu, Francuzi dodają jedno e. Mamy więc w obiegu Poutine. Ot, elegancja Francja.
Tulon. Kompleks zatok wciśniętych w skaliste wybrzeże. Ciasne śródmieście, zabetonowane palmy i inne drzewa na ulicach (widocznie wodę dostarcza się im pod ziemią), w porcie białe brzuchy wyciągniętych na ląd jachtów. Dużo arabskich i murzyńskich gastarbeiterów, którzy gromadzą się w wybranych kawiarniach i barach. To oni przede wszystkim zamieszkują w tych XIX-wiecznych ściśniętych kamienicach śródmieścia, bo bogatsi lokują się na przedmieściach lub na nadmorskich wzgórzach.
Największe wrażenie wywiera jednak przedromański kamienny kościół pw. Najświętszej Maryi Panny z trzema nawami zakończonymi pięknymi absydami w Six Tours Pépiole. Tonące w półmroku okno na inny świat.
Starzy ludzie śmigają na rowerach wyścigowych. Uciekają przed końcem. Chociaż wiedzą, że ich i tak dopadnie, to wciąż się z nim droczą. La vie est belle, la vie est éternelle (życie jest piękne, życie jest wieczne).
23 września
Wycieczka do Marsylii. Gospodarze radzą nie brać paszportu, bo tam kradną. Nie zabieram nawet notesu, w którym mam zapisane wszystkie najważniejsze kontakty. Jest to skarb, bo nawet ci elektroniczni, którzy śmieją się ze mnie, od czasu do czasu korzystają z tego notesu, bo coś im się nie zapisało, coś się zatarło…
Ogromne miasto powciskane w białe, wapienne skały. Wykorzystanie każdego centymetra. Droga do Les Goudes – jakby krańca świata, urwiska, skaliste wyspy, bunkry. Turystów jak zwykle dużo, bo Francuzi są przecież ruchliwi, nawet po sezonie.
24 września
Znów Warszawa.
25 września
Bolesław Wróblewski pisze: „Czytam, a raczej poczytuję Dziennik czasu zarazy i wojny i co jakiś czas trafiam na pytanie: »Po co to wszystko?«”. I przypomniał mi się wiersz Janusza Szubera Sens jaki? Oto jego fragment:
Sens jaki tego wszystkiego?
Gonitwa do upadłego.
Podczas golenia śpiewanie
I grzanek opiekanie.
Węzeł gordyjski krawata
I usztywniony na lata
Badasz odbicie w witrynie,
Ty płyniesz i tamto płynie
W zapachu spalin przez mosty,
Liany lin, anten porosty,
Gazet pstrokate skrzydła
I reklam malowidła (…)
Tak, trapi mnie kwestia sensu życia i zazwyczaj nie wiem co powiedzieć. Często odsyłam siebie i pytających do powieści Antoine᾿a de Saint-Exupéry᾿ego Nocny lot, z której wynika, że sens można znaleźć jedynie w krótkich odcinkach, a nie na długim dystansie.
26 września
Starzy ludzie mają ustalony porządek świata, zapominając, że cechą tego porządku jest zmienność. Stąd te kolizje słowne i zgorzknienie w styku z nimi.
27 września
Dzieli ten swój czas na skrzętne, mysie zabieganie do upadłego, herbatkę jako czas na rozmowy oraz na odpoczynek jako świadomą czynność, obok oczywiście tępego, fizjologicznego tylko snu…
Fascynuje mnie ten odpoczynek jako czynność. Nigdy nie umiałem odpoczywać, uważałem, że jest nim tylko ów tępy, fizjologiczny sen. Obserwuję jak to robi i uczę się.
28 września
W ramach atomizacji, będącej reakcją na presję globalizacyjną, tworzą się lokalne, branżowe i towarzyskie grupy, które znajdują sens ludzkim działaniom. Problem w tym, że wielu ludziom wydaje się, że to wystarczy. Kiedyś nazywało się to prowincjonalizmem, dziś mamy prowincjonalizm w globalizacyjno-konsumeryczno-technologicznym sosie.
29 września
Wiele frustracji z powodu utraty letniego ciepełka i jasności. Po drodze dwa naruszone samochody, w rozmowach wiele agresji i zniecierpliwienia. Porównując to z nasłonecznionym światem śródziemnomorskim, z którego niedawno wróciłem, twierdzę, że tam frustracji jakby mniej, że ludzie życzliwsi, ale też ruchliwsi. Potęga słońca.
30 września
Ten niesamowity, dobrze zorientowany i krytycznie spoglądający na świat Henryk Tokarz opowiada o znajomym, który zapakował do samochodu zgrzewki z wodą i zawiózł powodzianom. Nigdzie nie chcieli przyjąć, dopiero za którymś razem swój dar serca komuś wcisnął.