Sąsiad Joachima Lelewela z wileńskiej Rossy
Kazimierz Miśkiewicz pochodził z Wielkopolski, z Trzemeszna, gdzie przyszedł na świat w 1863 roku. Wywodzący się z tego miasta szewc Jan Kiliński był dla niego od dziecka największym patriotycznym wzorem. Miśkiewicz odziedziczył po ojcu sklep i żyłkę handlowca. W latach 90. XIX wieku opuścił rodzinne strony, a to za sprawą pewnej wilnianki, z którą się ożenił i zamieszkał w mieście nad Wilią.
Rok po ślubie na świat przyszedł syn Tadeusz. Niestety, poród drugiego dziecka zakończył się tragicznie. Miśkiewicz stracił i córkę, i żonę. Stosunkowo szybko ożenił się ponownie, z panną Władysławą, która podjęła się roli nie tylko żony i osoby prowadzącej dom, ale także opiekunki małego Tadeuszka.
Kazimierz Miśkiewicz w międzyczasie stał się właścicielem małej cukierni na rogu ulic Wileńskiej i Trockiej, potem nabył piekarnię przy Świętojańskiej, przy której otworzył sklep. Interes rozwijał się znakomicie, lokale cieszyły się uznaniem i renomą. Zachęcony powodzeniem, Miśkiewicz wszedł w spółkę z Michałem Pac-Pomarnackim, otwierając największą w Wilnie hurtownię artykułów spożywczych pod nazwą „Pac” w centralnym punkcie miasta, przy placu Katedralnym.
Pomimo przeprowadzki w nowe dla siebie miejsce, Miśkiewicz nie zaprzestał działalności patriotycznej. Wciągnął się w nią niemal całkowicie. Był współzałożycielem wileńskiego „Sokoła”, polskiego towarzystwa gimnastycznego i jednocześnie paramilitarnej organizacji, Towarzystwa Czytelni Ludowych, spółdzielni „Oświata” wydającej tanie książki po polsku, a także miejscowego Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego, dzięki czemu lepiej mógł rozwijać się w mieście polski handel i przemysł. Z czasem, otoczony powszechnym szacunkiem, wszedł w skład zarządu Towarzystwa Wzajemnego Kredytu Rolników i Przemysłowców, a później Banku Towarzystw Spółdzielczych. Kandydował, choć bez powodzenia, z ramienia polskich organizacji w 1907 roku do III Dumy, czyli rosyjskiego parlamentu. I marzył, wciąż marzył o Niepodległej. Słowami „Niech żyje Polska!” - kończył każde swoje przemówienie podczas posiedzeń. O tym wspominano w Wilnie długo.
Kazimierz bardzo chciał, by jego jedyny syn, Tadeusz, został wziętym adwokatem, gdyż do tego fachu żywił wielką atencję. Kiedy syn skończył studia, ojciec wysłał go ze sporym zapasem gotówki do… Paryża. Tam młody człowiek miał przez co najmniej rok nabywać savoir vivre’u, ogłady towarzyskiej w najwyższych europejskich sferach i… używać życia do woli.
Kiedy Tadeusz wyjechał, rozpoczęła się wojna. Do Wilna wkroczyła armia niemiecka. Kazimierz zakazał synowi powrotu do domu, póki nie skończy się wojna w przekonaniu, że Francja się obroni. Sam „dołożył” sobie dodatkowe zajęcie i założył Polskie Towarzystwo Pomocy Ofiarom Wojny. Otworzył i utrzymywał przytułek dla żołnierzy-inwalidów narodowości polskiej, a także wszystkich przez wojnę poszkodowanych.
Jesienią 1918 roku wydawało mu się, że jego sen o wolnej Polsce wreszcie się spełnił. Po zawarciu rozejmu wojennego, w Wilnie, któremu groziła okupacja bolszewicka, zawiązała się polska Samoobrona Wileńska. Nie mogło w niej zabraknąć Miśkiewicza. Od wyjeżdżających do domu Niemców Polacy chcieli bezpośrednio przejąć władzę. Na co drugim wileńskim domu pojawiły się wówczas biało-czerwone flagi. Swoje niezadowolenie z tego faktu jawnie wyrażali wileńscy Żydzi, których w mieście było niemal tak samo dużo, jak Polaków. Inne narodowości praktycznie się ilościowo nie liczyły. Jednak swoje pretensje do Wilna zgłaszali także Litwini, Białorusini i bolszewicy.
W pierwszych dniach stycznia 1919 roku miasto zaatakowała Armia Czerwona i zdobyła je. Miśkiewicz jako działacz polskiej samoobrony był pilnie poszukiwany. Ukrywał się wówczas u znajomych na strychu i tak doczekał się zdobycia miasta przez oddziały Piłsudskiego na Wielkanoc 1919 roku.
Bezpośrednio po doczekaniu się Niepodległej, Miśkiewicz wystartował w wyborach do Rady Miasta z listy narodowo-chrześcijańskiej i znalazł się w radzie. Został też wybrany prezesem Polskiego Towarzystwa Kupców i Przemysłowców Chrześcijan, z energią zajmując się rywalizacją z dominującym nurtem wileńskiego biznesu, pozostającego w rękach wyznawców judaizmu.
20 grudnia 1919 roku razem z Pac-Pomarnackim udał się do Warszawy po zakupy towarów do hurtowni. Liczyli obaj, że okres między świętami i Nowym Rokiem przysporzy im wielu klientów.
W domu Miśkiewiczów przy ul. Małej Pohulance powrotu Kazimierza z Warszawy oczekiwała żona z synem, który wrócił już z europejskich wojaży. Szły święta. Jednak 23 grudnia Miśkiewicz wysłał telegram zawiadamiający, że musi zostać dzień dłużej. Pociąg, którym jechał razem z Pac-Pomarnackim od rana, do Wilna dotarł o godz. 16 po południu. Było już ciemno, a w wielu domach miasta siadano do uroczystej wigilii. W domu Miśkiewiczów wciąż oczekiwano na męża i ojca. Tymczasem przy dworcu kolejowym stała już tylko jedna dorożka, pozostali przewoźnicy rozjechali się do domów. Miśkiewicz ustąpił dorożkę wspólnikowi, a sam postanowił do domu udać się pieszo, jako że ulice były już zupełnie wyludnione.
Przed budynkiem dworca krążył jakiś młodzian z saneczkami. Miśkiewicz załadował na nie swoje bagaże i poprosił chłopca, by je zawiózł do jego mieszkania, a sam udał się w ślad za saniami ulicą Kijowską. Idąc, widział podążających przodem dwóch ludzi, którzy na rogu Węglowej i Makowej zatrzymali się, przepuścili Miśkiewicza, a następnie niespodziewanie zawołali „Ruki w wierch!” Tyle cukiernik zapamiętał. Chwilę potem otrzymał postrzał w brzuch i stracił przytomność. Rabusie nie ukradli mu jednak portfela, tylko pośpiesznie oddalili się, spłoszeni nadjeżdżającą dorożką. Woźnica na widok leżącego człowieka zatrzymał się, a potem zawiózł postrzelonego do szpitala.
Tego dnia w domu Miśkiewiczów kolacji wigilijnej nie było.
Kazimierz odzyskał rankiem przytomność, opowiedział policjantowi, co zapamiętał. Rana okazała się jednak zbyt poważna. Wczesnym rankiem, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, Miśkiewicz zmarł. Miał 56 lat. Zabójców nigdy nie wykryto. W polskich kręgach ukuto tezę, że zbrodniarzami byli Żydzi – kupcy, których interesom zagrażała polska organizacja prowadzona przez prezesa Miśkiewicza.
Pogrzeb, który stał się wielką manifestacją polskości w mieście, odbył się 29 grudnia na słynnej wileńskiej starej Rossie. Miśkiewicza, który spoczął na wykupionym już wcześniej miejscu, przy samej głównej kaplicy cmentarnej, dokładnie naprzeciwko symbolicznego grobu Joachima Lelewela (dziś to sektor 12-b), żegnały tysiące wilnian. Nie danym mu już było nacieszyć się Polską, która do Wilna ponownie zawitała po wojnie polsko-bolszewickiej w październiku 1920 roku i przetrwała tam prawie 19 lat. Okazały grobowiec wykonał wileński mistrz w swoim fachu, Rudolf Bikner, który rok później wykona nagrobek pierwszej żony Naczelnika Państwa, Marii z Koplewskich Piłsudskiej.
Przyjaciele spełnili ostatnią wolę Kazimierza. Nie przynieśli na grób wieńców ani kwiatków, tylko przeznaczone na ten cel pieniądze złożyli na zakup ciepłej odzieży dla polskich żołnierzy stacjonujących w mieście.
Syn Tadeusz nie spełnił woli ojca i nie został adwokatem. Wolał bankowość, podjął pracę w wileńskim oddziale Banku Polskiego SA, jednocześnie prowadząc odziedziczoną cukiernię i hurtownię. W 1925 roku Pac-Pomarnacki postanowił rozbudować prowadzony wspólnie interes i wziął duży kredyt, który żyrował, oczywiście, wspólnik. Kilka miesięcy później Pac-Pomarnackiego znaleziono w domu z przestrzeloną głową. Popełnił samobójstwo. Okazało się, że popadł w długi i wybrał ten sposób ucieczki od życia. Tadeusz Miśkiewicz, który biznesem mało się zajmował, ufając wspólnikowi, został sam z ogromnym kredytem do spłacenia. Musiał pozbyć się cukierni, a także domu na Małej Pohulance i przeprowadził się z macochą Władysławą i służącą Emilią, Litwinką, do niewielkiego mieszkania w drugim swoim domu przy ul. Kalwaryjskiej.
Latem 1945 roku, wraz z jednym z pierwszych transportów do Polski, Miśkiewiczowie opuścili Wilno na zawsze. Nie chcieli osiąść u swoich dalekich krewnych w Trzemesznie, wybrali na nowe miejsce swojego życia Toruń. Tutaj Tadeusz podjął pracę w banku na placu Rapackiego, z czasem zostając dyrektorem tej placówki. Emilia została jego życiową partnerką, aczkolwiek ożenił się z nią bardzo późno, dopiero po śmierci swojej macochy, która nigdy nie potrafiła zaakceptować tego „mezaliansu”.
Tadeusz Miśkiewicz umarł w Toruniu w 1975 roku. Jego grób na cmentarzu św. Jerzego został niedawno zlikwidowany. Grób ojca, Kazimierza, do dziś znajduje się na Rossie, od czasu do czasu można na nim zobaczyć wiązanki kwiatów.