W dobie, kiedy dla poezji zaczyna brakować literackiej przestrzeni i tworzy się ją w sporej mierze na własny użytek, praktycznie do szuflady lub do rozdania innym poetom, wydawanie tomików zbiorczych ma charakter ryzykowny. Z jednej strony wybór własnej twórczości z przestrzeni wielu lat może liczyć na szerszy odbiór niż kolejny nowy tomik, z drugiej - może zostać zlekceważonym na zasadzie "to już przecież było".
Wydany przed niemal 15 laty nakładem bydgoskiej oficyny "Świadectwo" tomik "Dźwięki ulicy Szklanej" mieszkającego w Wilnie polskiego poety Romualda Mieczkowskiego noszący podtytuł "Wiersze wileńskie", wymyka się jednak powyższej konwencji. Autor mieszka wszak na Litwie, łącząc tym samym swoją twórczością krąg polskiej tamtejszej mniejszości z Polską w jej obecnych granicach. Ma tym samym prawo być znany w obu obiegach wydawniczych. Na szczęście tak właśnie jest.
Tomik ten, niezbyt obszerny, świadczący o ostrych kryteriach wyboru przewidzianych doń wierszy (skoro twórczość autora "Dźwięków" jest dość obfita, podzielony jest na trzy części według kryterium chronologicznego, odpowiadającym kolejnym dekadom końca XX wieku. Jak autor zadeklarował w krótkim słowie wstępnym - są tam zaprezentowane "trzy dekady życia". Poszczególne etapy twórczości Mieczkowskiego są przez to wyraźnie uwypuklone. Pierwsza -młodzieńcza, druga - gorzkniejąca w okresie dążenia do upragnionej wolności, trzecia, jak powiada sam autor, "pisana w dobie oswajania wolności".
Generalnie stwierdzić trzeba, że mimo sporej dozy talentu danej autorowi i jego erudycji, nie jest to poezja, która przetrwa czasy, w których żyć przyszło Mieczkowskiemu. Co najwyżej jako świadectwo jego osoby i rzeczywistości. Nie brak w niej pewnych nieporadności, nieprzemyślanych do końca słów czy językowych banałów w rodzaju "przestrzały puste na wylot", "czasu karuzela", "smaku pocałunków rozpamiętywanie", "Ojczyzno (...) dzieci co tozproszone po świecie tęsknią po Tobie".
O wiele poważniejszą wadą tomu jest jednak próba nadania poprzez jednoznacznie brzmiący tytuł wileńskiego charakteru wielu wierszom, które Wilna nie dotyczą. Chodzi tu zwłaszcza o część pierwszą, utwory z lat 1970-80. Ich dobór w odbiorze osoby z zewnątrz zdaje się mieć charakter przypadkowy, szczególnie nieuprawniony, gdy całość zatytułowano "Wiersze wileńskie". Być może chodziło tu o to, że powstały one w Wilnie i to jest kryterium ich doboru, ale trudno zakładać na poważnie takie rozwiązanie. Bardziej prawdopodobne jest to, że wybrane zostały z innych, być może tylko autorowi znanych względów. Most, klatka windy, punkt na Ziemi, "miasto, które wypełnia woda" ("Rozważania latawca" s. 13) nie są jednoznacznymi odnośnikami do Wilna, nawet jeśli autor "miał swoje miasto na myśli".
W innych utworach z tej części tomu odwołania do "wileńskości" też brzmią raczej obojętnie. Pojawia się "pogodne stare Wilno" ("Spacer", s. 15), "wileńska Szwajcaria" ("Pogoda", s. 16). Wśród nierównych jakościowo utworów trafić można jednak i na prawdziwe perełki bazujące na wrażliwości i spostrzegawczości w podglądaniu życia i użyciu znakomitej metafory (***, s. 25 -"Moje miasto śpi - / czasem poruszy rzęsami drzew / mrugnie latarnią / przeciągnie się neonami jak kot / i ziewnie / ostatnią zamkniętą bramą"), albo ("Ślady naszej bytności", s. 32 - "Wszędzie, gdzie jesteśmy / zostawiamy cząstkę siebie / dlatego ziemia jeszcze / nie ostygła -").
Mieczkowski w tej części tomu wyraźnie przeżywa poetyckie wahania i rozterki, raz zagląda swoim okiem w iskrzący się świat własnej wyobraźni błyskotliwych skojarzeń i romantycznej otuliny codziennego życia, w świat marzeń i uczuć, by w innych przypadkach próbować "dać odpowiednie rzeczy słowo" poprzez twarde trzymanie się pierwiastka realności i pospolitego słownictwa ("czterdzieści tysięcy razy w mordę" - "Bilans", s. 47)
Uprawniony do nazwy "wiersz wileński" zdaje się być tylko "Anno 72" (s. 31), w którym Mieczkowski zdaje się przeczuwać nadchodzące pożegnanie z młodzieńczym postrzeganiem świata i swojego miasta, zapowiada też nadejście czasu prozy w życiu, dystansując się jednak zarazem od ewentualnych deklaracji i przewidywań dotyczących własnej przyszłej postawy, co często jest grzechem młodych autorów.
Część druga, zgodnie z zapowiedzią autora, jest obrazem zmagania się dwóch postaw. W niesioną szeroką metaforyczną wyobraźnią autora wypowiedź wdzierają się często elementy naturalistyczne ("zgrzytliwy jazgot ulicy" - "Najmniejsza", s. 52). Wilno jako scena wrażeń odbieranych przez Mieczkowskiego, czy też jako inspiracja do przemyśleń i odczuć jest dużo częściej obecne w utworach, choć znów nie zawsze funkcjonuje wprost. To, czyj pomnik stał do 1990 r. na placu Łukiskim (***, s. 55) czytelnik musi wiedzieć, inaczej odniesienie to traci sens, a tego właśnie w tomie brakuje. Z kolei wiersze takie jak "W Zakręcie" (s. 60) czy "Ścieżką na Trzykrzyską Górę" (s. 58) są wyłącznie odbiciem emocji autora wywołanych obserwacją przyrody, co może być usprawiedliwione w wieszach młodzieńczych, ale na tym etapie twórczości zdaje się już nieco razić.
Niestety, najsłabszym ogniwem tej części wydaje się być bardzo emocjonalny wiersz (***, s. 62 - "Przywarty do zakurzonej szyby..."), gdzie próba połączenia w jedno odniesień do Mickiewiczowskiej inwokacji i realiów podróży koleją mocno razi. Na drugim biegunie umieścić należy cytat ze Staffa o deszczu, który dzwoni ("W Ostrej Bramie", s. 72), z wielkim wyczuciem przez Mieczkowskiego przekształcony, a także jakże gorzko brzmiące pytanie zadawane cmentarzowi na Rossie "He razy będziesz umierać" ("Ból cmentarza Rossa", s. 73).
Część trzecia, wiersze z dekady lat 90. ub. wieku, po lekturze zwłaszcza końcowej części drugiej partii, w których objawiła się cała istota literackiego talentu autora, sprawiają nieco więcej zawodu. Mniej w nich impresji, świeżych i odkrywczych skojarzeń i metafor, a więcej sięgania do przeszłości i rozważań nad ludzką dolą, gdzie o odkrywczość trudno, co wiersze zdają się potwierdzać. I znów ci, którzy spodziewali się "wileńskości" mają pełne prawo poczuć się srodze rozczarowani. Częściowo ten zawód powiną wynagrodzić metafora Mieczkowskiego, w niektórych sytuacjach niezwykle świeża i celna. Po lekturze tomu z pewnością zapamiętam zeń kapitalny zwrot "Któż to zdejmuje kapelusze na schadzce Orfeuszy" ("Na zniknięcie kapelusza", s. 98). Ale jest coś jeszcze. Polska obecna u Mieczkowskiego w jego już "dorosłych" wierszach. Polskość jako wartość dla mieszkańców Wilna i okolic wprawdzie jeszcze nie utracona, ale już silnie zagrożona. Na plan pierwszy wysuwa się tu "Lekcja polskiego" (s. 89), piękny pean patriotyczny o ziemi ojców, która "upomniała się o przyszłe plony". Jednym z ich owoców jest wszak sam Mieczkowski.
W sumie bardzo trzeba się cieszyć, że za sprawą m.in. Mieczkowskiego polskie słowo żyje, kształtuje się i rozwija w tym zakątku Polski dziś położonym na terenie Republiki Litewskiej, który tak długo Polską pozostanie, jak długo będą w nim się pojawiali kolejni Mieczkowscy. Szkoda z kolei, że autor sięgnął po tytuł całego zbiorku zapewne uroczo i "dźwięcznie" brzmiący, ale jednak w świadomości czytelniczej (dotyczy to osób, które Wilno znają, a jest ich przecież niemało) nieprzystający do"polskiego" Wilna. W moim odczuciu, człowieka, który Wilno doskonale zna i jest z tym miastem niewiele mniej od Mieczkowskiego emocjonalnie związany, tytuł z ulicą Szklaną - synonimem dawnej dzielnicy żydowskiej - zgrzyta i razi. Ale, być może, to czysto subiektywne uczucie.