1 października
Coraz więcej wydawnictw literackich rozpowszechnia się przez rozdawanie i rozsyłanie oraz pakowanie do Sieci. Jakby na to nie patrzeć, jest to gettyzacja literatury.
2 października
11 i 12 numer „Nowego Napisu”, czyli rządowego kwartalnika, który miał być ogólnopolski. Numery poświęcone „Solidarności”. Typowa przepychanka o „miejsce na świadomościowej górze”. Prym wiodą NZS-owcy, którzy w 1990 roku przejęli tajne służby. O prowincji bardzo mało, mnóstwo powtórzeń oklepanych i zmityzowanych nazwisk.
3 października
Nowy biskup bydgoski Krzysztof Włodarczyk odprawia Mszę Świętą. Nie każe jak poprzednik przekładać usłużnemu proboszczowi kart mszału, w odróżnieniu od poprzednika sam komunikuje. Ruchy ma szybkie, zamaszyste. Poprzednik, ze stajni Henryka Gulbinowicza (Moi chlopcy…), musiał odejść z uwagi na tuszowanie pedofilii i homoseksualizmu. Nadzieja na normalność i przyzwoitość w Kościele?
4 października
Kupili wielki telewizor. Wlazł ten sztuczny, spreparowany świat w nasz mały, intymny, prawdziwy, domowy światek. Na wielkim ekranie widać wszystkie wady, niedoskonałości, puder na twarzy. A dotąd było to tylko małe okienko do innego świata. Coraz częściej więc opuszczam domowy salon i przesiaduję w swoim pokoiku na górze.
5 października
- Twoje dzienniki fajne – napisał Józef Baran, autor „chodzącego” w czytelniczym świecie zapiśnika Stan miłosny… przerywany (2019). Cenna więc to pochwała.
6 października
Znów zaroiło się od młodzieży, głównie dziewcząt, w hali lodowej. Nie twierdzę, że młodzież ma już dość smartfonów i clubbingu, czyli bezmyślnego wędrowania od klubu do klubu. Po prostu do tych form zabijania czasu chce dodać coś, co uruchamia jej, buzującą przecież, fizyczność i biologię.
7 października
Ustka. Pierwsza od 20 miesięcy konferencja naukowa face a face organizowana przez Akademię Pomorską w Słupsku, przede wszystkim przez znakomitą dr hab. Grażynę Różańską. Wykładowcy wyznają, że po tych wszystkich on-linach idą na spotkania ze studentami zestresowani. No cóż, nie są bez winy, bo mogli przecież w tych 20 miesiącach spotykać się z nimi konspiracyjnie. W czasie wojny bywało gorzej.
8 października
W pięknie wydanej księdze pamiątkowej dla pewnego profesora ukazał się mój artykuł naukowy. Podczas rautu podszedł do mnie pewien docent z zapytaniem, jak on tam się znalazł, skąd się o tym przedsięwzięciu dowiedziałem?
- Zostałem zaproszony – odpowiedziałem krótko.
Nie wiem, czy pytającemu, który artykułu w tej księdze nie zamieścił, opadła szczęka, bowiem odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Nie znoszę zazdrośników.
9 października
Rozmowa przy whisky z wicewojewodą bydgoskim z czasów PRL – Tomaszem Gliwą. Prowadzę wywiad do pracy naukowej. Rzeczowość, ale też ukryty lęk przed współczesnością. Mimowolne informacje o getcie byłych działaczy partyjnych i rządowych spotykających się przy brydżu; z roku na rok jest ich coraz mniej. Trudno się dziwić, bo i wiek interlokutora słuszny.
10 października
Znów wyższe uczelnie zdradzają studentów, urządzając im wykłady on-line. Nie dziwię się, że ci mają w nosie całe to internetowe profesorstwo, odklepując studia i oszukując na potęgę podczas kolokwiów i egzaminów, też często on-line. Sebastian, który studiuje na politechnice, mówi, że on uczy się sam, słuchając różnych wykładów i wywiadów w Internecie, a studia traktuje jako element wizerunkowy. Mamy więc – obok zdemoralizowanej służby zdrowia – zdemoralizowane szkolnictwo wyższe. A wszystko to przy propagandowej orkiestrze zapewnień o przyzwoitości i poprawie sytuacji.
11 października
Młodzież wychodzi na ulice, aby „walczyć” o środowisko, a równocześnie przyjeżdża na te i inne manifestacje wypasionymi autami a swoje wyczyny nagrywa drogimi smartfonami, które produkowane są w miejscach, gdzie nikt nie przejmuje się ochroną środowiska czy BHP, a robotnicza dniówka to przysłowiowa miska ryżu. Młodzież po świecie podróżuje energochłonnymi samolotami. Jak świat światem, technologia zawsze rządzi ludzkim działaniem, a to całe gadanie i manifestowanie ekologiczne jest tylko znaną już z PRL kulturą pozoru, jakże potrzebną dla dobrego samopoczucia.
Skądinąd współczuję obecnej młodzieży. Nie ma szans na generalną zmianę, w tym szerokim, całościowym znaczeniu. Nie ma też porywającej idei. Sebastian mówi o samodoskonaleniu się. Toć to przecież swoisty hinduizm czy buddyzm. A co ze światem zewnętrznym wobec samodoskonalącego się? Ma pozostać takim jakim jest?
12 października
Znów spotkanie z człowiekiem (mężczyzna), który się boi. Nie wiem, czy ja mam takie (nie)szczęście, czy pandemia spopularyzowała to, żenujące przecież uczucie. Uspokajam, pocieszam, ale nie czuję do niego sympatii. Wręcz przeciwnie…
13 października
Pełen dobrych intencji i antycypacyjnej satysfakcji jadę do redakcji, aby spokojnie popracować nad staroprawosławiem w Mołdawii. A tu nagle telefon, nielegalnie odebrany podczas jazdy, że kolega przyjedzie do mnie za chwilę na kawę. Nie denerwuję się, choć kolega jest marudny i jałowy. Wręcz przeciwnie – cieszę się, ze skoro Pan Bóg miesza mi w planach, to znaczy, że jeszcze się mną interesuje.
14 października
Nie chcę uchodzić za mizogina, bo w istocie kobiety uwielbiam (w określonej sytuacji), ale ilekroć zbliżam się do kasy basenu, tylekroć modlę się w duchu, aby siedział tam facet. Dlaczego? Bo facet jeszcze nigdy nie kazał mi okazać, rzadkiego skądinąd dokumentu uprawniającego do zniżki oraz jakiegokolwiek innego dokumentu z fotografią, aby stwierdzić, że ja to ja. Kobiety zawsze tego żądają, a na moją nieśmiałą uwagę, ze to absurd, zbytni legalizm, pełne oburzenia tłumaczą, że takie są przepisy i tak od nich wymagają. Im młodsze kobiety, tym gorsze pod tym względem. Widać legalizm mocno zaległ u podstaw „państwa prawa”, ale co na górze. Od kilku lat zauważam, że stopień legalizmu u młodych rośnie. Czy to wynik zastraszenia czy pragnienia świętego spokoju? Wydaje się, że jedno i drugie. Młodzi mają dość tego przebodźcowującego i nie stwarzającego żadnych wartościowych, prócz konsumerycznej egzystencji (wielkie lub mniejsze żarcie), świata. Uciekają.
15 października
50-lecie mojej pracy twórczej datowanej od debiutu prasowego (wiersz Wydłużyło się życie) w 1971 roku. Podczas jednego ze spotkań autorskich uzmysłowiłem sobie ten fakt i powiedziałem o tym na głos. No i zaczęło się.
W Kujawsko-Pomorskim Centrum Kultury spotkanie prowadzi sama pani dyrektor Ewa Krupa. Jest bardzo dobrze przygotowana, lecz trochę spięta. Usiłuję więc spokojem i uśmiechem rozładować atmosferę. Robi się cieplej, choć nikt nie odkręcił kaloryferów na pełen gwizdek. Mówimy o mojej monografii Krótka historia literatury w Bydgoszczy. Dyskusja żywa. Głos zabierają głównie pisarze, ale jak to z nimi bywa, bardzo często wychodzi na pierwsze miejsce ich ego. Spojrzenia nie nazbyt panoramiczne, choć tematem debaty jest potrzeba integracji środowiska. Jest jednak dobra wola. Mówię o wspólnym działaniu na rzecz promocji naszego pisarstwa, bo wciąż tkwi ono w kącie świadomości społecznej. Dobre, optymistyczne jak zawsze, wystąpienie Marka Kazimierza Siwca. Prawie akademickie pytania Grzegorza Jerzego Grzmot-Bilskiego. Jego pretensje o brak o nim noty bibliograficznej w aneksie do Historii. No cóż, w okresie który badałem nie wydał jeszcze wyjątkowych książek. Dopiero teraz.
Potem gratulacje i życzenia. Medal od Wojewody Kujawsko-Pomorskiego, nagroda od Prezydenta Miasta, alkohole, kwiaty. Potem gawędy przy stoliku. Chodzę od jednego do drugiego stolika i dziękuję. Na twarzach dużo życzliwości. Cieszę się, że są…
16 października
Kolejna pięćdziesiątka. Złote gody znajomych. Dużo życzliwości, ciepła, wiary w dobrą… przeszłość. Szkoda, że znam niektóre ich tajemnice i dlatego opuszczam restaurację przedwcześnie, przed fazą błogości pełnego brzucha i spełnionego obowiązku, przed tanim kochajmy się. Zapamiętałem jednak wzruszający moment. Syn jubilatów, patrząc w okno restauracji, w pewnym momencie zawołał gestem pełnym ekscytacji:
- Już idą!
Jak za dawnych, dobrych dziecięcych czasów, gdy wypytywało się wujostwa lub stryjostwa zdążających na wigilijną wieczerzę.
17 października
Gdy na zebraniu Archikonfraterni Literackiej pojawił się gość, który półtora roku temu publicznie ogłosił, ze z powodu pandemii nie będzie chodził na zebrania i nawet tę swoją decyzję potwierdził na rozesłanym wszystkim członkom piśmie, to powiedziałem, że jego dzisiejsza obecność świadczy o tym, że pandemia is over. Obraził się śmiertelnie, bo znał angielski. Ktoś powiedział, że powinienem być bardziej wyrozumiały dla czyjegoś strachu i podatności na manipulację, ale ja uważam, że nie są to cechy, które trzeba akceptować.
18 października
„Gazeta Wyborcza” kilkoma artykułami, w tym brawurowym esejem Bartosza Kuźniara, pobudza mnie do czynu w sprawie uchodźców na granicy z Białorusią. Wykrzywia twarz na wszystko, lecz nie proponuje żadnego rozwiązania. To tak jak z tymi ochotniczymi trollami hejtującymi wszystko z pozycji leżącego na kanapie.
Zawsze byłem skłonny do czynu, więc będę kontynuować swoje, trzyletnie już, czynne wsparcie dla Ukraińców, aby godnie żyli wśród nas. To też uchodźcy z krainy głupoty, bandytyzmu i korupcji. Nie będę bowiem, jak inni „wrażliwi inteligenci” z Warszawy jeździł w okolice Krynek, aby z foliową reklamówką pełną leków i żywności pierwszej potrzeby włóczyć się w sferze przygranicznej w oczekiwaniu na okazję do szlachetnego czynu. Taka okazja jest zawsze i wszędzie. Trzeba tylko patrzeć i chcieć.
19 października
Idą mody przez literaturę, poezję w szczególności, polegające miedzy innymi na mieleniu pewnych, atrakcyjnych skądinąd, także brzmieniowo, słów. Są bowiem słowa, które zawierają w sobie jakąś tajemnicę a zarazem dźwięczą szczególnie. Takim słowem jest absynt, choć mało który aktualny poeta inkrustujący nim swój wiersz, zapija go absyntem. Ostatnio biegnie przez poezję słowo coda. Taki tytuł swojemu zbiorowi nadał Kazimierz Hoffman (1928-2009), a w tym roku powtórzył go Krzysztof Stanisławski, choć żarliwie odwodziłem go od tego. Coda to tytuł podrozdziału wieńczącego zbiór Marka Kazimierza Siwca Przyjaciel, poświęcony Krzysztofowi Derdowskiemu (1957-2017).
20 października
Wcześnie rano (6.00-7.00) gdy nie chce mi się cokolwiek robić, gdy chętnie wlazłbym powrotem do łóżka, ale snu już nie schwytam, to jakiekolwiek pisanie, nawet korespondencji, włącza mnie do życia. Zupełnie jakby jakiś prąd mnie porywał.
21 października
- Dzieci jeżdżą? – pytam Michała Pasternaka, który dojeżdża do pracy autobusem,
- Jeżdżą – odpowiada. – Dużo dzieci.
- To dobrze – orzekam i rzeczywiście jest mi dobrze.
22 października
Z ciekawością, choć bez niepokoju, bo przecież życie zawsze jakoś się układa, obserwuję pokolenie dwudziestolatków. Dużo o nich czytam. Na Zachodzie określa się ich jako pokolenie płatków śniegu (snowflake). Płatek śniegu jest misterny i piękny, każdy jest zupełnie inny. Wielu młodych ludzi postrzega siebie właśnie – bo im tak w mediach społecznościowych i żurnalach wmówiono – jako wyjątkowych. Mają olbrzymie oczekiwania wobec życia. Ale też są nadmiernie wrażliwi, nieodporni na przeciwności i mało samodzielni. Owocuje to skrajnym indywidualizmem, nadmierną koncentracją na sobie i roszczeniowością. Śnieżynki są przewrażliwione na swoim punkcie, nie znoszą krytyki. Łatwo się obrażają i stresują. Znacznie częściej niż ich rodzice i dziadkowie cierpią na różne zaburzenia psychiczne. Młodzi pacjenci nie chcą jednak psychoterapii, tylko leków, które skutecznie poprawią ich samopoczucie – pozbędą się lęku, będą bardziej odważni i… przestaną uciekać od rozmów o pracę. Stąd ogromny popyt na, podtruwające skądinąd, napoje energetyczne. Tacy dwudziestolatkowie dominują na Zachodzie, u nas jest ich też coraz więcej, ale zgrzebność naszego życia i jednak rozsądek, w miarę jeszcze chrześcijańskich, czyli ceniących pokorę, rodziców, sprowadza wielu na ziemię. Oby tylko było to mocne stąpanie.
23 października
Znów morze. Trud fali, trud człowieka. To tylko oddech nieskończonej klatki piersiowej wszechświata... Szumi wiatr. Taka mądrość, że aż dech zapiera. Więc stoję na baczność na brzegu morza, salutuję wrzeszczącym rybitwom, frunę. A nade mną sosny na chmurach.
24 października
Nikt nie chce być uznawany za bohatera, bo to trochę męczy. Taki ciągły błysk w oku i słowa na miarę oczekiwań gazet. Słowa muszą być nowe, bo te stare nużą. Każdy chce być tylko trochę lepszy, jak każdy z nas. Idziesz z podniesioną głową, starannie dobierasz przyjaciół, do tych starych przynajmniej nie dzwonisz, a gdy czasem przyjdą, to rozmawiasz już z nimi inaczej. Czekasz na coś lepszego, większego. Kiedyś Bóg przypominał o Sobie burzą i potopem, dziś czyni to inaczej. Milczeniem w dobie ogłuszającego rozgwaru.
25 października
Zwrócił się do mnie pewien poeta ze skargą na los.
- On tylko gadał – powiedział, a ja milczałem i pisałem. Po mnie zostaną sterty zapisanej, zadrukowanej i nie uporządkowanej makulatury, po nim jedynie pożółkły zeszyt szkolny z zapisaną tylko jedną stroną i to nie do dońca, ale za to z trzema przepysznymi kleksami. Dwadzieścia jeden łamiących się i rozbryzgujących się niczym morskie fale linijek, jedna za drugą: Nie będę gadał na lekcji.
Na jego pogrzeb przybyły tłumy…
- Czy to sprawiedliwość? – zapytał, prawie szlochając
- Nie – odpowiedziałem. - Ale chyba nie sprawiedliwość jest najważniejsza.
- To co? – zapytał, już szlochając w chusteczkę.
- To, że się dziwisz, że pytasz, że nie jesteś obojętny - odpowiedziałem.
Uspokoił się trochę. Na chwilkę. Bo znów stał się lepszy, przynajmniej żywy, niż ten, który umarł, słabeusz, dobrze mu za to.
26 października
Pojawia się pani doktor pedagogiki ze skargą na „układ zamknięty” na uczelni. I że ją z tego układu wyrolowali. To drugie, co jest oczywiste, było dla niej ważniejsze, bo gdyby jej nie wyrugowali, to nadal tkwiłaby w „układzie zamkniętym”. Nie znaczy to wcale, że na „układ zamknięty” nie trzeba się skarżyć. Blokuje on kreatywność, sprzyja oszukiwaniu studentów wielką mądrością etatowych profesorów. - „Bo to profesor uczelniany” – pada w pewnym momencie magiczne orzeczenie. Mało kto wie, że, że uczelniany znaczy – „z układu”, w którym zazwyczaj o tytuły i pieniądze idzie a nie a naukę. No cóż!
27 października
Zieleń przeistacza się w żółć i brąz, tak jak mrok w jasność i spowrotem, tylko, że przejście żółci i brązu dokonuje się przez ziemię (zgnicie i obrót pierwiastków, a nie tak z siebie). A co z człowiekiem? Czy tak samo? A może jednak linearność według świętego Augustyna jest prawdą? Zobaczymy wcześniej czy później, tylko się tą wiedzą nie będziemy mieli z kim się podzielić.
28 października
Sebastian cieszy się, że jestem, a mnie jakoś trudno przesiadywać dłużej w domu.
29 października
Medialne wrzaski o IV fali pandemii. Spoglądam przez okno. Ludzie chodzą jakby nic, bez uzd. Tylko czasem przemknie jakaś spłoszona babina z przekreślonymi jakąś szmatką ustami, łudząc się, że będzie żyć wiecznie.
Na fotografiach nie osądzonych jeszcze przestępców przekreślało się oczy.
30 października
Duża, publiczna impreza. Główny organizator w przepoconej białej koszulce, uwydatniającej ogromny brzuch, czerwone, luźne spodnie. Absolutny luz, kosmiczna witalność. Pokolenie absolutnie nowe. Nie ważne jak, ważne co.
31 października
Ks. dr hab. Paweł Kiejkowski (UAM) usiłował wytłumaczyć pandemię COVID-19 Biblią, pytając, czy jest to wyraz gniewu Bożego? Stwierdził, że jeżeli można mówić o udziale Boga w tym wszystkim, to jedynie, jako o zesłaniu doświadczenia krzyża i wezwaniu do solidarności chrześcijańskiej. Na pewno nie jest to wyraz gniewu ani kary, tylko forma mobilizacji, ojcowskiego wychowywania.
Zgadzam się.