Wiersze piszą już wszyscy. Kilka miliardów ludzi tworzy nowy gatunek człowieka – „Homo scribens”.
Czy to jeszcze sztuka, czy tylko modny nałóg? Pytanie to dręczy niejednego, który niebieszczy papier długopisem, czerni wordem, czasami też książkowym drukiem. Dopadło także Tycjana Tyczynę, autora doświadczonego, który odpowiednie certyfikaty (przynależność do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie) już zdobył. Chociaż ta elitarność zawodu, poświadczona przez przynależność do cechu trochę traci dziś na znaczeniu i słowa Nietzschego niekoniecznie się sprawdzają: „Nie dość mieć talent, trzeba mieć także wasze na niego przyzwolenie, nieprawdaż przyjaciele moi?”, to dobrze jest taki certyfikat w czasach zachwiania autorytetów, posiadać.
Globalizacja sztuki niekoniecznie wychodzi jej na zdrowie. Moda na bumelanctwo wśród autorów zmusiła i Tyczynę do bycia „trendy” i na „topie”. Dopada go nieróbstwo: „nowa pochodząca z Holandii filozofia moda styl i sposób na życie”. Wykorzystując fakt, że: „Wypisał się ołówek długopis pióro/ Skończył atrament i taśma w maszynie/ Zepsuł komputer i drukarka”, więc; „Znowu przestałem pisać”, czym „Ucieszyło się szczerze kilka poetek i kolegów „po piórze”/ Posmutniało sztucznie kilku krytyków i pochlebców” – On jednak nie zajął się bezpłodnym grafomanieniem, bo „bez weny i innej wymalowanej bajko-muzy”. Nie popadł w „W samotne liczenie chmur gwiazd lub po prostu patrzenie w sufit”, lecz porzuca dotychczasowy, nieskuteczny sposób zdobycia czytelników dla swojej twórczości. Wydaje płytę CD, audiobook, z wierszami wybranymi z 40 lat pisania (1980-2020) . Z lat w których Tyczyna nie tylko był poetą, ale jeszcze, co nie zawsze idzie w parze, pisał wiersze, dla tego: „Jednego procenta ludzi czytających (słuchających) tak zwaną poezję”.
Skoro każdy wiersze pisze, nikt nie chce czytać, bo oczy są potrzebne do wybierania klawiszy w smartfonie, Tyczyna próbuje dotrzeć do odbiorcy czytaniem swoich wierszy przez aktora, Pawła Ciołkosza. Gdy podaż wierszy przewyższa ich popyt i przydałby się jakiś literacki Balcerowicz, zwalczył inflację, obcinając te kilkanaście zer poetyckich, Tyczyna szuka nowego sposobu dotarcia do czytelnika. W tym przypadku słuchacza, bo jak czytamy na okładce płyty, są to „Wiersze Dla Nieczytających”. Metaforycznie zdanie poety o tej właśnie przeważającej grupie ludzkiej populacji, ilustruje okładka płyty, ze zdjęciem rycerskiej części zbroi (przyłbica, szyszak? – jako pacyfista nie mam pojęcia), aluzyjnie wskazując nam wszystkim, którzy z czytaniem wierszy nie nadążamy za podażą, zakutym łbom własnej, nieprzetłumaczalnej na ludzkie języki poezji przetrwania, własną ograniczoność i rzucając koło ratunkowe.
Czy może nim być ten rewolucyjny anons dopisany maczkiem na obrzeżu płyty?
„Wszelkie Prawa Niezastrzeżone. Kopiowanie, Wypożyczanie oraz Publiczne Odtwarzanie Dozwolone A nawet Wskazane i Zalecane”,
czytamy zdziwieni, bo przekornie narusza nasze przyzwyczajenia, że tylko sztuka należycie opłacona jest coś warta. Tyczyna dobrze już wie, że jest ona wtedy być może bardziej medialna, bo snobizm, chęć podłączenia się reklamodawców do jej przekazu, ale czy rzeczywiście trafia na swoich czytelników? Może jest pisana poezji elitarność? Tych kilku, co najwyżej kilkunastu odbiorców? Czy rzeczywiście zapotrzebowanie na poezję jest tak mizerne? Nie mam pewności. Wciąż wierzę, że chyba nie. W Trójmieście, gdzie przyszło mi spędzić całe życie, jest obecnie czynnych 500 poetów. Sam znam około 80-ciu. Przyjmując, że każdy z nich ma przynajmniej 30 czytelników swoich wierszy, to daje 15 tysięcy odbiorców. Oczywiście trochę naciągam, bo pewnie wielu ma czytelników tych samych, co i inni poeci, ale jakaś skala porównawcza jest.
Dobrze spisał się czytający te wiersze Paweł Ciołkosz, który czyta je ze zrozumieniem, bez niepotrzebnej, aktorskiej egzaltacji. Czyta trochę tak, jakby to były ważne wiadomości z radiowego dziennika. Bywa, że trudno mi połapać się, gdzie kończy się jeden, a gdzie zaczyna drugi, ale to dodaje im jakby nowego znaczenia, poszerzając ich jednostkowy zakres i możliwość interpretacji.
Może do zakutych łbów, takich do jakich nawiązuje zdjęcie z okładki płyty, gdzie na rycerskiej przyłbicy zamontowane są słuchawki jakiegoś odtwarzacza, łatwiej będzie się poecie przebić ze swoim przekazem? Wiersze powinno się przede wszystkim czytać. Próby ich przybliżenia przez dorabianie muzyki, przerabianie na piosenki, czy też czytanie przez autorów, względnie aktorów, moim zdaniem sprawdzają się w niewielkim stopniu. Wiersz trzeba przeczytać, przemyśleć, nosić z sobą w chlebaku, być może powtórzyć dawkę iniekcji? Wtedy jest szansa, że się przyjmie. Większość ludzi to wzrokowcy, co widzą tkwi w nich dłużej. Co usłyszą jednym uchem, zwykle drugim szybko uchodzi. Życzę autorowi, byś znalazł odbiorców słuchowców.
Zestaw, który autor dobrał, sam, czy też za radą życzliwej opiekunki artystycznej (opieka redakcyjna: Magdalena Kubista), to danie wysmakowane, świetnie oddające sedno poetyckich peregrynacji, fascynacji, zauroczeń. Zauważyłem, że Tyczyna dobrał na płytę te z wierszy, które korespondują z naszym wspólnym, pokoleniowym, młodzieńczym zauroczeniem. Pojawiają się więc gwiazdy rocka, jest nieodżałowany Jim Morrisom. Był taki czas (lata 70- 80), gdy wydawało się nam, że jesteśmy nieśmiertelni i mamy w sobie tyle siły, by przemeblować świat. Wielu z nas, nie chce wciąż uwierzyć, że była to utopia. To świat przemeblował nas. Zauważam, w tym zestawie okraszoną dobrotliwym humorem nostalgię za tamtymi czasami. Niestety, to „se ne vrati”. Warto jednak próbować. Sam wracam do tamtych czasów zaplatając moje ostatnie pięć kosmyków włosów w dredy i zakładając koszulę w kwiatki.
Zbiorek to reprezentatywny dla autora i cenny dla tych, którzy się z tamtym pokoleniem utożsamiają. To niemal 40 lat zmagań twórcy ze słowem, z nadzieją, że twórczość to najlepsza droga do zrozumienia własnego losu. Losu, którego pandemiczna nawałnica przekreślić mam nadziei nie zdoła. Z przyjemnością odnajduję w tych wierszach siebie, młodego zbuntowanego. Z dobrotliwym humorem podchodzę dzisiaj, po latach, do tych czasów. Tyczyna kreśli je już lat czterdzieści, więc miło jest obserwować jak i u niego młodzieńcza dezynwoltura ustępuje refleksji coraz to bardziej gorzkiej, jednak nie pozbawionej czarnego humoru i nadziei, że ten humor da się jeszcze ubarwić. Dzisiaj – obaj już to przeczuwamy – że rozstrzygnięcia ostateczne, jakich próbują dokonywać poeci młodzi, są niemożliwe, bo jak pisze autor w wierszu „Smutna fraszka” : podsumowując wszystko to, co stało się naszą dzisiejszą, zglobalizowaną rzeczywistością: „...wszystko to i tak do kupy/ Jest do ...”.
Tyczyna o tym już dobrze wie i śmieje się, bo nie do nas będzie należeć rozwiązywanie tego, czego nieświadomie podjęliśmy się przed laty ogarnięci weną twórczą i siłą zdolną przenosić góry. Tu na ziemi, „niebieski nieobecny” niewiele już może pomóc. „Byliśmy umówieni nad poziomem Nieba, a pod poziomem Piekła”, jak słucham w jednym z wierszy, a znaleźliśmy się pośrodku. Ów „pośrodek” często przewija się przez strofy. Gdzieś pośrodku sytuuje poeta siebie, myśląc, że to pozycja skąd lepiej widać. A to pozory. Stamtąd widać zaledwie to, co powierzchowne, pozłotę ulepioną dla naszych oczu. Maska (modne dzisiaj porównanie pandemiczne), pod którą, kto wie, co znajdziemy. Ale szukać trzeba. Mam nadzieję, że Tyczyna spróbuje sięgnąć głębiej i sam jestem ciekaw jego odkryć. Zwłaszcza, gdy „niebieski helikopter” odleci i radzić będziemy musieli sobie sami.
Wiersze Tyczyny to wiersze pozornego braku zaangażowania w opisywaną rzeczywistość. Wydają się często beznamiętnym opisem, kalką z gazet, czy też innych mediów. To jednak brak pozorny, bo za sarkazmem autora kryje się prawdziwa troska o naszą ludzką kondycję. Nawet, jeśli poeta wpisuje się w te „Reality show” – jak nasze czasy nazywa w wierszu „Pomiędzy światami” – jest tego show uczestnikiem. Czy tkwiąc pomiędzy jest w stanie obserwować lepiej siebie i nas? „Pół pełna dusza i głowa”, głodna tej drugiej połowy jeszcze nie tkniętej i tęskniąca za tą już skonsumowaną, zdana jest na ustawiczną bulimię. Głód sensu, w szeroko zastawionym szwedzkim stole bezsensu. W przypadku Tyczyny, jest to chyba choroba już nieuleczalna. Tego głodu nie zdoła zaspokoić.
Ten zbiór, to nie tylko ukazanie swoich zmagań z czterdziestoletnim wycinkiem losów świata, który przypadł poecie w udziale, ale i uchylenie rąbka tajemnicy, kto był dla niego tym Wergilim, wprowadzającym w infernum naszej codzienności. Styl wierszy przypomina często strofy Charlesa Bukowskiego. Różni obu poetów większa refleksyjność wierszy autora polskiego, którą amerykański gdzieś często gubi. Odnajduję echo dekadenckich wynurzeń poetów rocka ( Jim Morrison) i naszych „przeklętych”, outsiderów. Wspomina Tyczyna często ojców chrzestnych swoich wierszy: Andrzeja Bursę, Wojaczka, Ryszarda Milczewskiego-Bruno, Witkacego, Różewicza. Zawsze traktując ciepło, ale bez specjalnego zadęcia i namaszczenia. Raczej z odrobiną ironii i lekką nutą sarkazmu. Tyczynie łatwiej, on już zna dalszy ciąg tego, czego nie doczekali ci, w których wiersze zapatrzył się. Bliski jest jemu wielki niemiecki romantyk J. Goethe (czytany w oryginale-zazdroszczę!), który sprowadzony został z pomnika wieszcza do parteru i umieszczony na pomniku naszych pornograficznych czasów – wibratorze z sex shopu. Pomysł, by główkę owego urządzenia ukształtować na wzór głowy narodowego wieszcza, to naprawdę pomysł z jakiegoś panopticum głupoty i powszechnego rozpasania. Oburzać się? Grzmieć i piętnować? Po co, wszak autor wie dobrze, że większość społeczeństwa wierszy nie czyta i do zakutych łbów inaczej niż przez ironię nie da się przemówić. Obraca więc sprawę w żart. Wyobraźmy sobie siebie, krasnali ogrodowych, z owym wibratorem w ręku. Oglądanie siebie w krzywym lustrze daje lepszy ogląd własnej osoby niż obserwacja przez lustro weneckie. Tyczyna jest czułym, gdy trzeba i surowym, a bywa i złośliwym obserwatorem rzeczywistości i wszystkich jej wynaturzeń. To rzadka sztuka, ale i spora odpowiedzialność, by ukazując przysłowiową „krzywiznę banana”, nie popaść w nużący dydaktyzm. Jak na razie radzi sobie z tym dobrze, wzbudzając swoimi strofami ciekawość, a bywa i lekki uśmieszek, rozbawienia
Nierzadko tematem, tych wierszy jest erotyka, tak wyeksploatowana (może to dla niej jest literatura?) i wydawałoby się niemożliwa, by nie popaść w banał. Tyczynie się to udaje. Bywa dyskretny, gdy trzeba i gdy trzeba dosadny. Bywa przy tym realistą, a szkoda, bo to akurat temat, który wolałbym by autor przeniósł w świat fantazji. Po co mam kolejny już raz poznawać swoje dawne błędy i wstydzić się za nie? Naprawić niczego już i tak nie zdążę.
Dla nadania bardziej żwawego rytmu swoim frazom poeta nie stroni od szczątkowego, umiejętnie dawkowanego rymu. Czasem wręcz sięga po formę fraszki. I nie zgodzę się, by rym, jak piszą niektórzy krytycy „częstochowski”, był minusem. On tylko podkreśla humorystyczny wydźwięk niektórych wierszy. Umiejętne połączenie fraszki, a więc formy lżejszej, z wierszami takimi jak „Ojciec”, „Oczy Matki”, wskazującymi na wielkie możliwości wydobycia z tej głupawej magmy jaką jest świat, niepowtarzalnego liryzmu, dyskretnie ubarwione muzycznie przez zaproszonych do projektu muzyków: Adalbert Stencel-bas, Andreas Hassa-gitara, Georg Werner-perkusja, powoduje, że chociaż nie jestem słuchowcem, to wiele z myśli Stefana Tyczyny do mnie, zakutego łba czytającego już wyłącznie gazetki sklepowe, dotarło.
Przydarzyło się nam życie – czyli idąc tropem myśli legendarnego Steda – przydarzyła się nam poezja. Tyczyna tę myśl podejmuje i przenosi dalej, wyjaśniając niedowiarkom, proponując zagonionym, tę chwilę niebanalnej refleksji. Udowadnia, czasem stosując dowody „nie wprost”, z sarkazmem, nutką dobrotliwego humoru, ironią gorzką gdy trzeba, że to najlepsze, co mogło się nam przydarzyć Udowadnia, że nawet jeśli nadmiar wierszy prowadzi do ich dewaluacji, to jesteśmy w stanie ten inflacyjny nawis spożytkować i wbrew stwierdzeniu Adomo, do którego nawiązywał często wspominany przez poetę Różewicz, że: „ Po Auschwitz nie można pisać wierszy”, to nie tylko można, ale trzeba. Tej wiary Tyczynie zazdroszczę. „Bądź niemądry i pisz wiersze” jak usłyszałem w jednym z zamieszczonych na płycie utworów. Pisz autorze jak najwięcej. Nawet jeśli; „Niektórzy śmieją się gwiżdżą wołają / Że TY TO TYLKO TAKA TAM.../ poezja”. Pisz już może niekoniecznie spomiędzy, ale odważ się wejść poza ścianę blichtru, jaki wytwarzają wokół siebie obserwowane przez Ciebie podmioty i przedmioty. Spróbuj na jakiś czas być nimi, by lepiej zrozumieć siebie. I nas, konsumentów tanich uciech.
Te 56 wierszy, wybór z 40 lat pracy literackiej, mogłyby zaistnieć też jako pozycja książkowa. Chętnie bym po nią sięgnął. Może warto, chociaż wiem, że to trudne, spróbować. Dodać jeszcze kilkanaście wierszy o trochę innej tonacji niż ta na płycie, w większości prześmiewcza i pozwolić nam, czytelnikom, jeszcze raz się nad nimi pochylić. By lepiej poznać siebie i autora? Bywaj poetą nie tylko zgorzkniałym, ale także tym z czasów swoich literackich początków, lirycznym – a że potrafisz, możemy przekonać się czytając (słuchając) wiersz „Oczy Matki”: Niech te Oczy Matki patronują naszej niewesołej, chociaż humorystycznej, egzystencji, bowiem zawsze: „Pod szczytami domami/ Czarne niebieskie stawy/ Nad lustrem kałuż/ W oknach Oczy Matki”.
Twórczość Tyczyny godna jest by trafić do zakutych i nie zakutych łbów. Warto też, by jej ciekawe, aforystycznie niekiedy zwięzłe strofy upowszechnić, spowodować, by „zbłądziły pod strzechy”. Autor skąpym nie jest, o czym świadczy wspomniany już dopisek na obrzeżach płyty... Nie bądźmy skąpi i my. Wybierzmy się do sieci EMPiK, przez którą płyta jest rozprowadzana, a nawet jeśli trud to finansowy dla nas zbyt wielki: „Kopiujmy, przegrywajmy”. Dzielmy się poezją z innymi, a dobro to wróci do nas pomnożone stokrotnie.
Pozwólmy się złapać w tę zastawioną przez poetę „życiołapkę”, pamiętając jednak, „kopiując, odtwarzając, pożyczając”, że gdzieś tam głodny autor traci siły bez codziennej porcji porannej kawy i bułeczek z masełkiem. Bądźmy więc hojni dla poety, tak jak i on jest hojnym dla nas.
Stefan Tycjan Tyczyna, Wybór wierszy z lat 1980-2020 (audiobook), Warszawa 2021, Wydawnictwo Soliton