Mówi się, że Gdynia jest „miastem z marzeń". Być może było tak w dwudziestoleciu międzywojennym poprzedniego wieku, kiedy kusiła przybyszów z Polski przygodą i nadzieją na szybki zarobek. Kusiła też przeróżnych awanturników, bożych szaleńców, którym tlenem niezbędnym do życia była morska bryza. Z pewnością jednak nigdy miejscem o którym się marzyło nie był Grabówek, dzielnica miasta spauperyzowana przez rozmaitych hochsztaplerów finansowych i politycznych, o-grabiona(nomen omen) z wszystkiego, co niegdyś stanowiło o jej wielkości i pięknie a czego pozostałością jest już tylko aleja grabowa wiodąca do nieistniejącego majątku Grabowo.
Ci, dla których marzeniem są tony betonu i szkła, na Grabówku nie mają czego szukać. Ich wyobraźnia nie sięga bruku kocich łbów, czasami tylko, by nadążyć za nowoczesnością byle jak przykrytego asfaltem. Okazuje się jednak, że to co nietrwałe, byle jakie, sklecone z rozbiórkowej cegły, dykty i gliny, może przyciągać artystów, którzy te drobinki zdekonstruowanej rzeczywistości potrafią scalić wydobywając ich archetypiczne piękno. Jednym z takich artystów pozbawionych wyobraźni ( bo trzeba przecież ulec wyobraźniowej lobotomii, by zamiast brylować (czy też Bryll-ować) na salonach, dreptać wciąż wokół tego samego dzielnicowego epicentrum- piwiarni „Baryłka") - jest Jerzy Stachura, poeta, który drepcze tutaj od lat już sześćdziesięciu, o którym inny poeta, Wojciech Fułek recenzując jego debiutancki tomik napisał: „To poeta, który nie chce pisać wierszy. Chce je poczuć pod stopami, pod palcami rąk. On Czuje Wierszem. Poeta, Który Czuje Poezją".
Artyści piszący dzielą się na literatów, którzy piszą, bo tego ich nauczono i trzeba dać świadectwo oraz poetów, którzy piszą, bo żyją a żyją, bo piszą. Dla nich, jak pisał stryj Jerzego, Edward Stachura „Sted": „Wszystko jest poezja".
Może więc poezją być także Garbówek a właściwie jego obraz, który słowem, a od lat kilku także pędzlem maluje nam Jerzy. Nie jest to obraz sielski: „Moja dzielnica/nie weszła do Europy/tu nikt nie strzela/do złodziei samochodów//tu wciąż jeszcze pięści/noże/i perszerony tłuste." (s.41)
Z wierszy Stachury wyziera zdrowa rezygnacja. Zdrowa, czyli taka, która nie niesie z sobą depresji, ale taka, co uznaje ten grabówko wy minimalizm za dziejową konieczność, z którą trzeba się pogodzić. Poeta rozumiejąc ten determinizm nie buntuje się, lecz robi, co do niego należy: „W szczęśliwym kraju nad Wisłą/w obrębie sklepu sieci Zatoka-/piję piwo-" (s.55). I ta banalna, codzienna czynność staje się Wydarzeniem , które przynosi z sobą coś więcej niż tylko gorzki smak chmielu: „Niby żadne wydarzenie/Ale słońce wyszło zza chmury/i mrużąc oczy/mogłem na chwilę zapomnieć/że piję piwo/w obrębie sklepu sieci Zatoka/w szczęśliwym kraju nad Wisłą." (s.55.c.d)
W wyborze wierszy dokonanym przez samego autora trudno by doszukiwać się śladów młodzieńczego buntu, chociaż(szkoda, że wiersze nie są datowane) są zapewne tutaj wiersze wczesne, z okolic debiutu w miesięczniku „Radar" w 1971 r.
Kiedy czytam te utwory odnoszę wrażenie, że Junior Stachura bogatszy o doświadczenie swojego stryja Steda, rozumie daremność „wierzgania przeciw ościeniowi" i idzie o krok dalej, bo wie, że na zgliszczach : „...na zgliszczach chaty/twierdza murowana." (s.13).
Ta „twierdza murowana", to dla poety ważność każdej chwili, bo chociaż: „Jesień mnie goni po kartofliskach/płoszę wrony kruki/i kawki niebieskookie" (s.37)- to wie, że ma ważne zadanie do spełnienia „i jak pies/aportuję słowa/które rzucasz na wiatr ". (s.37.c.d.)
Proszę zauważyć, ile tu jest ukrytych różnych możliwości interpretacyjnych. Tym, kto te słowa rzuca na wiatr może być kobieta, ale też może być Bóg. Zadaniem poety jest te słowa ułożyć w
różaniec, tak, by mogły służyć nam, którym przyszło: „żyć w świecie/który nie ma sensu/pieniądz jedynym bogiem/a gwiazdy spadają do kałuż// i ani się modlić/ani z czego wróżyć//Znów ziemia niczyja/kurwa złodziej i wojna. " (s. 73)
Miłość i sacrum splata się w wierszach Jerzego w jedno. Jak pisze:- „...znany jest rodzaj miłości/co ma jeszcze opaskę na oczach" (s. 12). Może to więc być miłość ślepa, wybaczająca, ale też miłość bezwzględna, ślepa niczym Temida. Zwłaszcza polska.
Nie brakuje w tym tomie strof poświęconych kobiecie- tej kochającej i tej wątpiącej: „Nie pytaj/dlaczego w moich wierszach/coraz mniej ciebie-//Dlaczego z każdą linijką/z każdym słowem/oddalamy się/od siebie--" (s.21). Także tej, co niczym markietanka opatruje rany, także te duchowe, odniesione w potyczce z losem:- „Nie wiem/czy to był ostry kamień/czy tępe szkło/gdy otwierałem sobie serce/było mi obojętne:/twoje włosy i kitel zlewały się/tworząc czerwoną plamę--" (s.22)- a i takiej, w której miłość przesypała się między palcami niczym piasek w klepsydrze odmierzając nieuchronny koniec: „Kiedy dotknąłem twoich piersi/dwie pryzmy piasku/przesypały się przez palce-//Twoja miłość/umarła tak cicho" (s.23).
Świat, miłość, życie, śmierć, Absolut, dla poety to wszystko owoce tego samego Stwórczego trudu, tej samej wspólnej pramaterii: „Z tego samego korzenia kwiat/miłość, kołyska i śmierć" (s. 14).
Jak już pisałem cytując Wojciecha Fułka, wiersze Stachury to wiersze wydeptane. Wszystko w nich, tchnie franciszkańską miłością do wszelkiego stworzenia, do natury, której jesteśmy my i nasze uczynki tylko drobną cząstką: „o już resztka dnia/okruchy/naszej miłości//Słońce/jak drobna moneta/po którą żadne z nas/już się nie nachyli" (s. 29).
Chociaż poeta pisze: „Juzem się włóczył i tu i ówdzie/już zobaczyłem i to i owo/w łunach knajp paliłem głowę/w mrokach ulic gubiłem nogi//"(s.35)- to wciąż jeszcze niespokojne serce podsuwa pytanie: „Dokąd jeszcze pójdę/ja, wieczny wędrowiec-/bachusowy cygan".(s.35.c.d.)
Poezja Stachury to poezja drogi. Nawet jeśli jest to droga wokół grabówkowych akacji, czy też droga do „Baryłki", by się z kolegami „przełamać chmielem "(s.), to bohater tych wierszy jest w ciągłym ruchu. Niczym atom krąży wokół jądra, którym dla poety są takie zapominane na co dzień pojęcia jak miłość i poezja- a wszystko to zamknięte w tej mikroskopijnej komórce wszechświata zwanej Grabówkiem. Niby tak mało, a proszę- cały wszechświat. I jeżeli ten wszechświat nie wszedł do Europy: „Moja dzielnica nie weszła do Europy" (s.41), to tym gorzej dla wszechświata i Europy. Bo co będzie, gdy Jerzy zatrzyma się?: „Muszę się zatrzymać/usiąść/i wyprostować wiersze/w których ostatnio/za dużo zakrętów" (s.44), i wyprostuje te wszystkie zakręty, których w jego sześćdziesięcioletnim życiu było niemało? Kto wtedy zbuduje lotnisko dla naszych marzeń?: „jeszcze wierzę/wpatrzony w samolot//jeszcze buduję/w powietrzu lotnisko" (s. 71).
Świat Stachury, ten jego Grabówek, którego kurczowo się trzyma, to kraina łagodności, spokojnej kontemplacji, nie wolna jednak od egzystencjalnych rozterek niespokojnej duszy, rzuconej: „We wszechświat niemożliwości--" (s. 7). Czasem zabrzmi niepokój przed nieuniknionym: „Zginam się nad kartką papieru-/Słyszę dół z wapnem" (s. 7).
Bywa, że ręka nie nadąża za głową: „Nic cięższego niż ręka ołowiana/gdy głowa/jak latawce na wietrze--" (s.8). Zawsze jednak poeta zachowuje biblijny spokój, ten spokój drzewa czującego, że służy tu na ziemi za parawan dla Boga: „Czuję się jak drzewo/za które schował się/Bóg--" (s.67). No bo kto, jak nie poeta może Bogu za taki parawan służyć?
Ta ufność w bliskość Stwórcy, jego opiekę nadaje tym wierszom jakiś franciszkański wymiar. Stachura nie sili się na wymyślne metafory i figury stylistyczne. Wiersze jakby same się pisały przy okazji zmagania z codziennością. Nawet jeśli szarą, to godną tego, by ją dla nas odmalować słowem. A i pędzlem, na co wskazują zamieszczone w tomiku zdjęcia impresjonistycznych w duchu obrazów Jerzego.
Jednak autor nie jest bujającym w obłokach, oderwanym od rzeczywistości pięknoduchem. Widzi otaczający nas bezsens, ale uważa, że nie jest sprawą poezji i poety nas w tym bezsensie utwierdzać. Ton zwątpienia jest rzadki: „Przyszło mi żyć w świecie/który nie ma sensu/pieniądz jedynym bogiem/a gwiazdy spadają do kałuż//i ani się modlić/ani z czego powróżyć//Znów ziemia niczyja/kurwa złodziej i wojna" (s. 73).
Choć autor przeżywa rozterki: „miotam się od krawężnika do krawężnika/błądzę po ogrodach/i dzikich sadach--„ .-znajduje na te niepokoje antidotum: „Czy się wyciszyć gałązką jabłoni/ czy uspokoić kuflem piwa" (s.28). Ja bym poddał Jerzemu salomonowe wyjście z tego dylematu: nie
piwo, nie zapożyczona od Steda gałązka jabłoni, ale nasz swojski „Jabcok". Fakt, trudno dzisiaj o ten znakomity napój, napój naszej młodości, który zastąpiła teraz pospolita „wisienka", już bez tego uspokajającego dodatku, wypisanego na etykiecie „Zawartość siarki w normie".
Może to właśnie brak tego energetycznego napoju powoduje, że Jerzego ogarnia czasem zniechęcenie i chęć ucieczki: „A może tak wyjść z domu/zapomnieć adres/imię i nazwisko-" (s.45)
Stachura, to poeta osobny, nie oglądający się na przejściowe mody literackie. Można zauważyć pewne podobieństwo tematyki tych wierszy do twórczości stryja, ale Jerzemu udało się to, na co Sted potrzebował wielu stron poetyckiej prozy, zamknąć w bardzo lapidarnej, oszczędnej w słowa formie. Uderza formalny ascetyzm tych strof. Tło naszkicowane jest bardzo precyzyjnie a jednocześnie oszczędnie i tylko na tyle, by wydobyć egzystencjalny wymiar poetyckiego przesłania. Nie brakuje poecie poczucia humoru i dobrodusznej ironii tak rzadkiej w napuszonych strofach poetów, dlatego pozwolę sobie tutaj przytoczyć cały wiersz Jerzego, by unaocznić, że to swój chłop z którym da się napić i pożartować:
Kurwa, mam trzy dni spóźnienia
przecież miałem umrzeć w poniedziałek
wszystko było przygotowane-
nóż sznur trucizna
Wyszedłem tylko z psem
po co miał się męczyć
dopóki zona nie wróci z pracy--
O, w mordę
na jakie manowce
wyprowadził mnie ten kundel
(s.57)
Poczucie humoru kazało pewnie też Stachurze nie tytułować swoich wierszy, co dla piszących o nich, takich jak ja gryzipiórków jest poważnym utrudnieniem.
W poniedziałkowy (12.09.2011) wieczór( 19.00) w Bohema Jazz Club w gdyńskim Gemini, miało miejsce wydarzenie niecodzienne, kto wie, czy od pamiętnego koncertu Kiepury w muszli koncertowej w 1939 roku nie największe. Stowarzyszenie „In Gremio" zorganizowało benefis Jerzego Stachury, poety, malarza i barda chcąc w ten sposób uczcić Jego 60-lecie oraz 40-lecie pracy twórczej oraz promocję Jego najnowszego tomiku wierszy wybranych „Akacje z Grabowej". Chwała Stowarzyszeniu, za trud mecenasowania poczynaniom Twórców tej miary co Jerzy Stachura. Zachęcam też do zapoznania się z twórczością innych autorów którym Stowarzyszenie patronuje: a których wiersze znaleźć można w tomikach; „Poetycki Grabowek (wiersze Jolanty Kmieć-Sabury, Izabeli Łaskawskiej, Janusza Pierzaka i Jerzego Stachury), „Drogi WY Moje" - Zbigniewa Szymańskiego, czy też „Gdymeryki Limerykowicza"- Grzegorza Lewkowicza. Zachęcam Państwa do zapoznania się z twórczością gdyńskich poetów a zwłaszcza z tym, którego list gończy, przez Niego samego napisany nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z poetą który zna swoją wartość:
„twarz pociągła
oczy piwne
włosy proste-lekko łysiejący
wzrost 178 centymetrów
wygląd ogólnie zaniedbany
Ktokolwiek widział
Jerzy Stachura, Akacje z Grabowej, Gdynia 211, Wydawnictwo Autorskie, ss.77