Trudne było oswajanie jej słów
Ty prekudo swołocz
Nie brechaj
Wędrowała zamaszystym krokiem
Długą spódnicą
Zamiatała polne drogi
Aż się za nią kurzyło
Podparta kosturem
Wygrażała nim
Niewidzialnym wrogom
Do księdza mówiła batiuszka
Nie umiała czytać ani pisać
Odporna na wynalazki cywilizacji
Nie uznawała lekarzy
Zawsze tak samo stara
Żywcem wycięta z przedwojennej fotografii
Z biegiem lat ubywało jej ciała
Zakładała coraz więcej ubrań
Jakby uchodziło z niej ciepło
Nikt we wsi nie wiedział
Ile ma lat
Nawet ona sama
Na pewno była najstarsza
Gdy urodził się mój dziadek
Już była
Żył dziewięćdziesiąt lat
Zmarła dekadę po nim
W nieskończonej abstrakcji
Którą nazwano czasem
Otrzymała na własność cały wiek
Już nie musi się martwić
Jak przetrwać kolejną zimę
Odpoczywa na cmentarzu w Mostowie
Pod jakimś dziwnym nazwiskiem
Obok pierwszego męża
Prokop mu było na imię