Osiemset lat po oddaniu przez Mestwina I Wschodniego Pomorza w lenno Duńczykom, w czas przekazywania Polski w lenno tymże samym Duńczykom przez innego Kaszubę w ramach unijnej prezydencji, Oficyna Wydawnicza Tysiąclecia oddała nam w lenno debiutancki tomik wierszy matuzalema wybrzeżowej młodej poezji, Andrzeja Mestwina. Piszę matuzalema, bo wiek debiutanta urodzonego w 1969 roku w Gdańsku w czasach gdy debiutanckie tomiki wydają nastolatkowie pozwala poetę tym mianem określić. Ale nie tylko wiek, lecz także dojrzały język, ważność poetyckich peregrynacji, i pozbawiony młodzieńczego ekshibicjonizmu ton.
Andrzej, dobrze znany garstce bożych szaleńców, dla których poezja to ostatnia deska ratunku w oceanie merkantylizmu nie spieszył się z debiutem a i teraz oddaje w nasze ręce tomik nader oszczędny, zawierający zaledwie 32 wiersze spośród, jak sam twierdzi, ponad trzystu dotychczas napisanych. O ile Polska oddana w lenno Duńczykom, kraj ludzi swarliwych, „inteligiętych" przez historię i niezliczone „izmy" jest raczej prezentem uciążliwym, o tyle tomik Andrzeja Mestwina rozbudza tylko nasze apetyty pozostawiając wrażenie niedosytu. Nie jest to bowiem twórczość poetyckich olśnień i wyszukanych metafor, lecz pełen żaru zapis zmagań autora ze zrozumieniem swojego byłem, jestem, będę. Ten żar, ta szczerość przemyśleń, dialog prowadzony z historią i kulturą, ta kunsztownie ułożona summa własnych potyczek z bytem i niebytem, powodują, że tomik czyta się jednym tchem a po przeczytaniu, pozostajemy w stanie twórczej niepewności, jednak pokrzepieni wiedzą, że te rozterki autora są także naszymi., że nie jesteśmy w ich przeżywaniu osamotnieni.
Nie jest zadaniem poezji formułowanie odpowiedzi, lecz stawianie pytań. Ja odbieram ten tomik jako dyskusję z historią i współczesnością widzianą przez pryzmat przeszłości, dyskusję z czasem i miejscem, także z Bogiem. W czasach mody na antyklerykaiizm, ten rodem z „Faktów i Myśli" czy też ten pahkotny, profesorsko-środowy, która to moda odebrała rozum naszym krajowym mendiom, przez co wszelkie rozmowy „u cioci na imieninach" otwierają słowa klucze: „Nasz Dziennik", Ojciec Rydzyk, „Radio Maryja" poparte zwykle znaczącym przymrużeniem oka, taka postawa autora grozi przyklejeniem mu łatki „Ciemnogrodu" i „Moheru". Smutne, że właściwe ludziom myślącym poszukiwanie transcendencji, dla większości naszych „inteligiętych" przez środki masowego przekazu oraz środowiskowych grup nacisku twórców kojarzą się wyłącznie z wątpliwej jakości dowcipami rodem z magla gazety codziennie wyborczej. Na szczęście autor wie, że lepiej nosić moher na głowie niż mieć go w głowie, bo wtedy brak miejsca na rozum. Dla Andrzeja .który jak czytamy w notce biograficznej, studiował także filozofię, tematyka transcendencji jest na tyle ważna, że rozpoczął tomik cyklem wierszy „Może i Wiara".
Poeta dzieli się swoimi wątpliwościami. Widać, że temat wiary jest dla niego ważny. Dopóki żyje i pisze to chce znać tego stanu przyczynę a nie tylko owocami tego stanu delektować się, jak czyni to wielu Jego rówieśników i kolegów po piórze wlewając w siebie piwo za piwem. Odpowiedzi jakie Andrzejowi Mestwinowi nasuwają się, którymi dzieli się z nami, dalekie są od kościelnej ortodoksji i można zgodzić się ze znajomym autora z Klubu Inteligencji Katolickiej, który nazwał Go „Pięknym heretykiem poetyckim".
W otwierającym tomik wierszu „Wiara" spotykamy Boga urzędnika, który przychodzi do nas tylko w niedzielę i jak to jest w zwyczaju urzędników: „jednak nie wiadomo/czy prowadzi rachunek strat i zysków/nie odpowiada na urzędowe pisma". Zdaje się więc być nieobecnym wtedy, kiedy jest nam najbardziej potrzebnym. Daje jednak znać o sobie dopasowując się do nowych czasów: „do Ciebie do mnie/wysyła esemesy ".
Żyjemy więc, przepełnieni strachem, że w kolejnym esemesie, znajdziemy przypomnienie o konieczności opłacenia faktury za usługę a gdy nie opłacimy, to cóż? Zostanie tylko ponury
komornik z kosą?
Czy możemy wierzyć Apostołom, którzy: „wciąż nam o Bogu mówią/jakby Go dobrze znali", skoro: „po trzech dniach to samo/grzech bliskości krew z ciała/przecież to ludzkie jak diabli".? Autor kwestionuje boskość Boga. Owszem: „był taki jeden co chodził po wodzie/podobno widziano jak zmieniał ją w wino/nie żebym nie wierzył/nie jest to chyba jakaś wielka sprawa ", „wielu z nas by mogło" konstatuje nieco dalej jednak nikomu to się nie udaje a powodem naszych niepowodzeń jest brak miłości: „my bez nadziei miłości/przyjdziemy trochę później/gdzieś po drodze do Emaus/może do Damaszku ".
Ten wiersz („Wiersz Wielkanocny") to apoteoza naszych ludzkich możliwości. Bóg jest tylko jednym z nas, tym, który potrafił pokochać, pokonując czas dzięki czemu udało się jemu niemożliwe. To też ciekawy rys Mestwinowej wiary- On nie tyle zaprzecza istnieniu Najwyższego ile uwzniośla naszą ludzką egzystencję odnajdując ślad boskości w każdym z nas.
Rozterki Mestwina bardzo przypominają pytania stawiane przez Tadeusza Różewicza(„Dylemat Dostojewskiego"), wpływu którego na swoją twórczość poeta wcale się nie wypiera, dedykując wielkiemu poprzednikowi wiersz „Ponownie ocalony". Chociaż jak pisze: „jednak próbuję uwierzyć/nie bać się ciemnej doliny", - b o -„ królestwo z tego świata/nie bardzo do mnie pasuje", to boleje, że „słowo nie stanie się ciałem/ciągle nie mam pasterza". Nie chce być „jak owca prowadzona na piwo/w miejsce rzezi". To, że „tradycja się w końcu zmienia" nie oznacza Jego zgody na łatwe, zgodne z duchem „nowego ekumenizmu" przewartościowywanie Słowa Bożego i naginanie do naszych celów.
Andrzej nie raz zadziwiał wszystkich podczas różnych dyskusji literackich swoim niezwykłym oczytaniem. Echa tych lektur i dyskusję z wielkimi poetyckimi poprzednikami można znaleźć także w tym tomiku. Tak jak dla Noblisty Miłosza charakterystyczną metodą pisania było „opukiwanie ciemności" tak dla Andrzeja owo słynne „To", pełne strachu zderzenia z powagą rzeczywistości, pełne żalu „To", będące murem, którego nie da się przekroczyć i nie da z nim walczyć nie zniechęca do szukania. Autor jest pewien swoich racji dyktowanych przez rozum i poetycką intuicję i brak w tym tomiku lęku, że nie dotrze donikąd. Jednocześnie nie chcąc nas straszyć i przerażać stara się dać nadzieję. Owemu mrocznemu miłoszowemu „To" przeciwstawia „Coś' nadając tytuł całemu zbiorkowi wierszy; „Być może Coś innego". Chociaż cykl „Może i Wiara" kończy się wyznaniem („Wyprane pokolenie") „wierzę w socjalizm i Matkę Boską" to po lekturze tych wierszy owo tytułowe „może" wydaje się tylko przejawem pewnej kokieterii. Nie „może" ale „na pewno".
W tomiku nie brakuje wierszy w których autor jawi się jako krytyczny obserwator naszej rzeczywistości i naszych polskich przemian. W cyklu „Być Gdzieś Obok" solidaryzuje się z tymi „...co sobie nie radzą" („Inni"), czy też wyśmiewa nadmierną egzaltację w stosunku do naszych braci mniejszych: „głośno się wzdycha nad zwierzętami/jakby były ważniejsze/nie wiadomo od kogo", przy jednoczesnym zaniku solidarności międzyludzkiej („Solidarność"). Gdyby tak jeszcze tytuł tego wiersza napisać „solidarycą" otrzymalibyśmy bardzo przewrotną diagnozę naszej postsolidarnościowej rzeczywistości.
Wśród osób zgromadzonych na promocji tomiku Mestwina znaczną część stanowiły wybranki Jego serca. Widać, że serce ma pojemne stąd też wiele wierszy dedykowanych paniom. Jest też wiersz dedykowany nieżyjącemu już Ojcu w którym chociaż przyznaje „Już Go nie ma/choć ciągle czuję /w kościach ,po oczach/poznaję ślady/choć zapomniałem-siedzi w pamięci." -wciąż czuje jego bliskość
Po Ojcu, Bolesławie Facu, którego poezja odznaczała się podobną mądrością jak poezja syna, Andrzej wyznaje, że przejął lirę: „Na jawie, we śnie,/przychodzi do mnie,/szepcze mi wiersze". Chyba jednak to nadmiar skromności, bowiem przemawia własnym, chociaż nie wolnym od dobrych wzorców, głosem.
Tomik zamyka cykl wierszy „Pod Koniec" w których nie brakuje rozmyślań o nieuchronnym końcu. W wierszu „Gust" poeta pociesza, że chociaż całe nasze życie jest umieraniem z małymi chwilami przerwy: „jeśli nie umierać/to tylko na chwilę" to jednak bezlitosny dla ciała czas jednocześnie sublimuje naszą duszę: „czas szybciej oddziela/duszę od innych składników". Jednocześnie nie stara się nas pocieszyć diagnozując tę naszą mityczno - rzeczywistą Europę: „wojna zaczyna się od pokoju/jeszcze nie czuć dymu". Ale jednocześnie wierzy, że: „Bóg po naszej stronie" i chociaż„ religia jest narzędziem" to wiara jest milczeniem". Nie w Kościele więc, nie religii ujętej w sztywne schematy przykazań, lecz w naszym milczeniu wobec Niepojętego, wbrew chorobie która: "choroba nie śpi przed holocaustem", widzi ocalenie.
Sporo w tym zamykającym tomik cyklu rozważań o tym, co „po tamtej stronie". Jest też ciekawy wiersz poświęcony bliskiej sercu autora poetce Ewie Miłek „Miłość, śmierć i podatki". Trochę to trąci turpizmem Grochowiaka, takie utożsamianie miłości ze śmiercią oraz podatkami, które przyjdzie nam za jedną i drugą zapłacić. Tyle, że Andrzej widzi w miłości,- twórczej miłości która jest nie tylko jednorazową konsumpcją ale mozolnym dochodzeniem do jedności czynnik zbawczy dla świata:
„kiedy się kochamy/pytasz mnie o wyznania/moje twoje nasze/nie pokrywają się//wciąż nad tym pracujemy/w miarę razem jak na nasze możliwości/Miech przynajmniej odnowią tę ziemię/.
O wierszach nie powinno się mówić, wiersze powinno się czytać. Jeśli więc ktoś z Czytelników zaczął moje refleksje o najnowszym tomiku Andrzeja Mestwina czytać od końca niech lepiej zrezygnuje z czytania całości i sięgnie po wiersze poety, który jak pisze w końcowym wierszu dedykowanym Jimowi Jarmuschowi: „wszystko co mamy jest teraz/wszystko co mamy jest tutaj" nie chce pozostawić nas w niepewności i smutku, bo to jest „jedyne pewne miejsce/może wystarczy na później ".
Nie przestając więc myśleć o „może" wierzmy jednocześnie w „Coś" żyjąc rozumnie chwilą.
Cieszy, że przez szum medialny wokół debiutów poetów nastoletnich, których wiersze na siłę próbują dowartościowywać zblazowani spece od literatury, potrafił się przebić autor już w pełni dojrzały, którego świat wykracza poza wąskie środowiskowe podwórko bohemy literackiej. Cieszy też, że poeci „biorą sprawy w swoje ręce" i zakładają coraz to nowe mini-wydawnictwa drukując utwory swoje i swoich kolegów po piórze. Gdyby jeszcze potrafili przebić się przez koterie, które opanowały literackie periodyki dyktując nam co mamy czytać.
Andrzej Mestwin; Być może Coś innego, Gdańsk 2011, Oficyna Wydawnicza Tysiąclecia, ss.50