Jeszcze w czasach, gdy mieszkałam w Krakowie i dzieliłam pokój ze swą starszą siostrą Krysią, zatem przed rokiem 1960, może w 1959, miałyśmy klatkę z małymi papużkami falistymi.
Przynajmniej jedna z nich była w kolorze niebiańsko jasnoniebieskim. Nie wiedziałam wtedy oczywiście, iż na pewnych obszarach Wschodu papuga, ptak wymowny, od mnogich stuleci symbolizuje poetę, i że po latach będę nader blisko i papug i poezji. Pewnego letniego dnia, gdy odbywało się cotygodniowe czyszczenie klatki, jedna z naszych papug przefrunęła do stojącego naprzeciwko budynku sławnego męskiego gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego. Wyglądało ono wówczas niemal dokładnie tak, jak w filmie Janusza Majewskiego „Mała matura 1947”. Papuga przefruwała szybko przez otwarte okna do kolejnych klas, w których to szacowni profesorowie z powagą nauczali dorastających chłopców. Wpadałyśmy do owych sal z impetem, dwie biegnące w ślad za zbiegiem nastolatki z rozwianymi włosami. Zdyszane zadawałyśmy wszędzie to samo pytanie – czy jest tu może nasza papuga? Za każdym razem działo się to ku uciesze nauczanej męskiej młodzieży i zgrozie zdezorientowanych zacnych pedagogów.
Wspominam tu jednak przede wszystkim spotkania z ptakami afgańskimi. Do czasu pierwszego wyjazdu do Azji Środkowej znałam orientalne ptaki głównie z „Klechd sezamowych” Bolesława Leśmiana, owej autorskiej wersji „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, mojej pierwszej grubej książki, którą – nie bez trudu –przeczytałam już samodzielnie. Gdy po własnej maturze zaczęłam nader pilnie studiować filologię irańską na Uniwersytecie Jagiellońskim, orientalne ptaki ukazywały się oczywiście w perskiej, afgańskiej czy tadżyckiej poezji, przede wszystkim klasycznej. Zwykle były to słowiki zakochane w pięknym kwiecie okrutnej, bezwzględnej róży z kolcami. Motyw ten tak odcisnął się w mym umyśle, że sama po wielu latach, niemal bezwiednie, jakby mimochodem, napisałam po polsku taki czterowiersz:
Słowik niepoprawny pokochał znów różę,
Barwy śpiewającego ptaka przeżywają burzę.
Kolce kwiatu zbyt ostre są na jej łodydze,
Miłości tej wspaniałych dziejów ja nie wróżę.
Pojawiał się dobrotliwy mityczny Simorgh, niekiedy utożsamiany z Feniksem. Czasem były to gadające papugi. Istnieje nawet „Księga papugi” (Tuti name). Jej perski tekst z czternastego wieku wywodzi się prawdopodobnie z opowieści zapisanych ongiś w sanskrycie. W wieku piętnastym tekst dotarł do Europy, rychło zaczęły pojawiać się przekłady owych niezwykle zajmujących opowieści, snutych przez papugę przez pięćdziesiąt dwie noce, by pochłoniętą słuchaniem damę uchronić przed zdradzaniem nieobecnego małżonka. Trudno nie wspomnieć tu także, po zdaniu, obowiązkowego wówczas, egzaminu z klasycznej literatury perskiej, o jakże słynnym dziele pióra Attara z Niszapuru (1145-1221), zatytułowanym „Zlot ptaków”, traktującym o siedmiu etapach wznoszącej się drogi na mistycznej ścieżce rozwoju duchowego.
Był to rok 1973, gdy po raz pierwszy znalazłam się w Afganistanie jako młoda adeptka rodzimej wiedzy orientalistycznej, na podyplomowym stypendium w Uniwersytecie Kabulskim, by studiować tam według programu indywidualnego. Co rychlej starałam się poznać nie tylko uniwersytet, lecz i miasto, jego uroki, nawet niektóre mroczne uliczki. Odkryłam, iż ludzie w tym kraju bardzo chętnie hodują ptaki. Nader drogie i cenione są tu słowiki, lecz i innych, tańszych, cieszących mieszkańców ptaków jest w sprzedaży mnóstwo. Choćby takie o nazwie bodana, nieco mniejsze od przepiórek. Tradycyjnie organizowano ich walki, nie tylko walki kogutów. Podróżując, zauważałam także hodowlane sokoły polujące. Pewnego razu, gdy jechałam autobusem w pakistańskim Pasztunistanie, w pobliżu siedział człowiek z sokołem. Ptak był połączony z właścicielem sznurem, na swej ptasiej głowie miał bury kaptur. Podobno najwyższej klasy sokoły kosztują bajońskie sumy. Tu godzi się wspomnieć choćby obszerne wierszowane dzieło literackie z siedemnastego wieku „Księgę sokoła”, pióra przesławnego pasztuńskiego poety-wojownika Chuszhal Chana Chataka (1613-1689). Oto, jak ów poeta sam siebie przedstawia w jednym ze swych wierszy:
Gdy Chatak dosiada konia
I broń przywiązuje z tyłu
Wykłada koniec zawoju
Nad czoło szerokie wysokie
I w biegu swojego konia
Cień jego może zobaczyć
Wyzwanie chana przyjmuje
I wszędzie już szuka zwady
W Kabulu istnieje osobna rozświergotana część bazaru, handlująca rozlicznymi skrzydlatymi istotami i najrozmaitszymi dla nich klatkami. Oglądałam większe oraz mniejsze, drogie i tańsze, z przeróżnych surowców. Wybrałam na owym bazarze dwa małe czarne ptaszki z czerwonymi główkami zwane sargol, czyli kwiatogłówka lub różogłówka. Mieszkałam wówczas w dzielnicy Qalla-ye-Fatullah, nieopodal kabr-e gora (czyli grobu giaura), to jest cmentarza dla cudzoziemców, głównie żołnierzy, począwszy od brytyjskich wojskowych z dziewiętnastego wieku. Spoczęli tu również zapaleni badacze Orientu, na przykład słynny Henning Christensen czy sir Aurel Stein.
W Qalla-ye-Fatullah zajmowałam pokój na pierwszym piętrze należący do mieszkania z osobnym wejściem z ulicy, w którym już mieszkali, w różnych jego częściach, i inni zagraniczni stypendyści. Właścicielem budynku był turkmeński pułkownik, rezydujący z rodziną w pomieszczeniach z drugiej strony domu. To tu przeżyłam pewnej nocy trzęsienie ziemi, wyrywające wszystkich ze snu. Na szczęście w pokojach „u nas” nikomu nic się nie stało, ale jeszcze długo można było zobaczyć dziwnie pofałdowane asfaltowe drogi na północ od Kabulu, w kierunku epicentrum wzbudzonego wówczas drgania naszego globu.
Metalową klatkę o prostokątnym dnie, z zakupionymi skrzydlatymi istotami wewnątrz, umieściłam na balkonie. Barwne ptaki cieszyły oczy i uszy. Niestety rychło zostały skradzione przez małych chłopców, którzy bez problemu wspięli się na balkon. Oni też chcieli je mieć. Ich matka raczej nie mogła kupować dla nich żadnych zabawek czy zwierzątek. Zaraz po moim wyrzucaniu na pobliski śmietnik odpadów kuchennych zawsze skwapliwie wyszukiwała jadalne resztki w postaci choćby liści i głąbów kapusty czy fragmentów kalafiora. Chłopców zaś bawiło wykrzykiwanie na ulicy pod „naszym domem” haredż haram zada (cudzoziemiec grzesznie zrodzony). Zwykle zwracano się do mnie w Afganistanie uprzejmie, na przykład na bazarze lub w jakimś urzędzie, używając reliktowego już zwrotu hanum seb czyli pani sahib. A sahib to wyraz pochodzenia arabskiego, honoryfikacyjny, o znaczeniu ‘pan, władca’, używany w czasach kolonialnych w stosunku do wysoko postawionych Europejczyków. Wychodzenie na wspomniany balkon dostarczało mi i innej wiedzy o kraju, w którym zdecydowałam się spędzić najbliższy rok. Rok ów trwał jednak ostatecznie lat kilka – a doświadczenia bezustannie mnożyły się i mnożyły.
Po pewnym czasie zamieszkałam bliżej Uniwersytetu Kabulskiego, najpierw w dzielnicy Kart-e Se, potem w Kart-e Czar. W tradycyjnych glinianych budowlach, zawsze otoczonych murem. W każdym miejscu mego kabulskiego rezydowania działy się jakieś zdarzenia, wówczas jeszcze postrzegane przeze mnie jako raczej egzotyczne czy niezwykłe. O niektórych tu wspomnę. Ale dzisiaj, gdy właśnie rozpoczynam siedemdziesiąty piąty rok życia, nic nie wydaje mi się naprawdę egzotyczne.
W Kart-e Czar do pomieszczeń mieszkalnych przylegał duży taras, był też niewielki ogród i garaż. Dzięki temu mogli tam nocować liczni polscy alpiniści, rozkładając swe karimaty i śpiwory. Zazwyczaj zmierzali ku bardzo wysokim górom, przede wszystkim w Pakistanie, by zmagać się z owymi górami, może zresztą nie z górami, ale przede wszystkim ze sobą. A potem wracali, często z odmrożonymi kończynami. W drodze zaś zawsze szukali noclegów. Już w Polsce mówiono im, iż w Kabulu mieszka dwoje polskich stypendystów rządu afgańskiego, u których można zanocować. Alpinistyczne apogeum objawiło się pewnego lata w postaci czterdziestu kilku osób przybyłych niemal równocześnie. Niektórzy w owym tłumie nie bardzo nawet wiedzieli, kto tu mieszka „na stałe”.
Tak było pewnego lata. Ale pewnej zimy w Kart-e Czar glina pokrywająca dach zaczęła się stopniowo rozszczelniać i rozpuszczać, aż pewnej nocy jedna z glinianych ścian w domostwie, napęczniała wodą opadową, zawaliła się. Ponieważ już dzień wcześniej wyglądała podejrzanie, szczęśliwie odsunęłam od niej swoje polowe łóżko. Ponad trzydzieści lat później znów przechodziłam ulicami Kart-e Czar. W Afganistanie nadal nie ustawały potyczki wewnętrznej wojny domowej, rozpoczęte inwazją sowiecką w Boże Narodzenie 1979. Zauważyłam, iż mur „mego” domostwa został dosztukowany, wznosi się dużo wyżej i zwieńczono go drutem kolczastym. Na wielu budynkach były liczne ślady kul. Mijałam rozległe ruiny, chyba także pofrontowe, nie tylko te po bombardowaniach. Afganistan ewidentnie przestał być tak spokojny i bezpieczny jak ongiś.
Następna ptasia przygoda miała miejsce wcześniej, w Kart-e Se. Tym razem postanowiłam kupić papugę, trochę większą niż hodowane w Polsce nierozłączki. Jej dominującą barwą była piękna jasna zieleń. Być może na mój wybór wpłynął widok papugi, którą kilka dni wcześniej widziałam w jednej z pasztuńskich wsi na pograniczu afgańsko-pakistańskim, w rejonie Tora Bora. Ona również była jasnozielona. Siedziała na sporządzonej dla niej poprzeczce, zniewolona przytwierdzonym do jednej z łap łańcuszkiem i z uporem powtarzała chrapliwym głosem agha! agha! agha! - panie! panie! panie! A może było to mistyczne westchnienie Panie! Panie! Panie! Wszak działo się to w obszarze świata określanym przez niektórych badaczy jako twierdza religijnego mistycyzmu. Posłuchajmy, zatem, choć kilku wersów Rahmana Baby (1632 – 1706), owego pasztuńskiego poety-mistyka:
…Gdy wejrzy mu On w twarz i do wnętrza,
Jednaki dla Łaskawego jest piękny i brzydki. …
…Muszę Ukochanemu pokłonić się nisko,
On wszak wskazuje mi to, co konieczne. …
W ogrodzie mej czasowej siedziby w Kart-e-Se rósł krzew pokrojem przypominający średniej wielkości bez i właśnie na jednej z jego gałęzi powiesiłam nową klatkę z nowym ptakiem. Tym razem klatka miała okrągłe dno i była upleciona z niezbyt grubych różnobarwnych sznurków. Starałam się dbać o moją papugę jak tylko mogłam. Karmiłam ją, zmieniałam wodę, czyściłam klatkę. Zawsze coś do niej mówiłam. Po pewnym czasie zauważyłam, iż na pobliskiej, bardzo wysokiej sośnie o niezwykle prostym pniu, przesiaduje codziennie podobna zielona papuga, żyjąca na wolności. Zorientowałam się, iż przylatując rozmawia z moją papugą. O czym rozmawiały? Czy o braku wolności, czy o aurze miłości, czy o smaku bliskości? A może papuga na sośnie cytowała perskie wersy Fariduddina Attara z Niszapuru, znane nam z przekładu mego nauczyciela – Władysława Dulęby:
… Dokąd w tym więzieniu złudy będzie cię trzymało życie?
Znajdź zakątek na odludziu, by w nim znaleźć skarb prawdziwy. …
… Kto ku miłości swojej wyruszy, nie tak zaraz
Pod pierwszym skrawkiem cienia na ziemię nędznie padnie. …
…Odemknione będą z brzaskiem wszystkie bramy domu szczęścia,
Pomyśl o tym, abyś wtedy został panem tajemnicy. …
Owe papuzie rozmowy trwały czas pewien. Aż któregoś dnia, po powrocie z uniwersyteckich zajęć, zobaczyłam, iż klatka jest rozszarpana, ma wielki otwór, a obie papugi siedzą tuż koło siebie na tle nieba, na owej sośnie, bardzo, bardzo wysoko. Wolność ponad wszystko. To było ich prawo. Cieszyłam się, że wiem przynajmniej, co się stało. Że wiem, iż nie był to ludzki złodziejaszek ani jakiś zwierz kotowaty, których trochę dzieliło z ludźmi kabulską ziemię, przemykając tu i ówdzie. Jeden z pojawiających się czasem w tej dzielnicy płowych dzikich kotów był wyjątkowo duży i miał pędzelki na uszach. Sąsiedzi ostrzegali mnie przed nim. Raz nawet wypędził mnie z małej kuchni w ogrodzie, używanej w lecie.
Jednakże, co dalej z ową zieloną papuzią parą? Jeszcze przez wiele dni składały uprzejme wizyty, zawsze siedząc blisko siebie, ramię w ramię, w najwyższych rejonach swej sosny. Czy chciały coś powiedzieć? Może coś w rodzaju: Nie gniewaj się. Wybacz – wolność to wolność. Albo – miłość to miłość. Albo – przyroda przyrodą. To więcej warte, niż najlepsze smakołyki wkładane przez ciebie do klatki. Lekcja, której mi udzieliły warta wiele. Zresztą i nasz Ignacy Krasicki napisał ongiś:
Lepszy na wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki.
Z czasem „moje” papugi przylatywały coraz rzadziej. Kiedy po raz ostatni – nie wiem. Opuściłam bowiem domostwo, ruszając na wiele tygodni na północ, do końca Korytarza Wachańskiego, w rejon Pamiru, a po powrocie do Kabulu zamieszkałam już w innym miejscu. Lecz do dziś czuję się nieswojo, wspominając trzymanie ptaków w klatce.
W Wachanie, w jednej z pamirskich dolin, tam, gdzie żyją afgańscy Kirgizi, także spotkała mnie przygoda z ptakiem. Nie trwała długo, lecz przez chwilę była przerażająca. Zdarzyło mi się iść czas jakiś samotnie na rozległej otwartej przestrzeni i nagle zauważyłam na ziemi tuż obok wielki cień. To nadleciał olbrzymi sęp, krążył i krążył nade mną, przyglądał mi się, to zniżał to podwyższał lot. Z planowanego polowania zrezygnował dopiero, gdy dogoniła mnie druga osoba. Tak olbrzymie sępy widywałam dawniej tylko w wolierach ogrodów zoologicznych. Rozpiętość sępich skrzydeł może wynosić ponad trzy metry. W zasadzie żywią się padliną, lecz odnotowywano także sępy polujące. Gdy brak drzew, składają swe jajo na skalnej półce. W Azji Środkowej występuje przede wszystkim sęp kasztanowaty (aegypius monachus).
Oczywiście w Afganistanie spotykałam nie tylko ptaki i nie tylko one mnie interesowały. Przede wszystkim byli tam wieloetniczni Afganowie, mówiący w wielu językach, pośród nich także w dwu językach urzędowych – paszto i dari. Owi mieszkańcy nosili różne stroje, często bardzo piękne, żyjąc w swych własnych światach rozmaitych artefaktów, zwyczajów i obyczajów. Wszystko zaś spięte ciaśniej, bądź luźniej, nie jedną odmianą islamu. Poznawanie zaś owych ludzi, i uczenie się ich mowy, ułatwiała wówczas niemal wszechobecna lokalna gościnność.
Bydgoszcz, marzec 2021.
Posłowie
Perski motyw poetyckiego słowika, siedzącego bez wątpienia na krzaku róży, przywitał mnie niespodzianie także wkrótce po zamieszkaniu w Bydgoszczy. Był to stary, sporych rozmiarów, subtelnej techniki haft, wydziergany barwną jedwabną nicią na delikatnej czarnej tkaninie, starannie oprawiony w wyrafinowaną pozłacaną ramkę. Zobaczyłam go w jednym z licznych bydgoskich antykwariatów. Mieszka teraz u mnie, pośród pokrewnych mu artefaktów. Zwykle nie myślimy o naszym wielorakim powiązaniu z Orientem i wędrówce wschodnich motywów, nie tylko tych docierających do nas na kartach licznych ksiąg, i wpisujących się w historię europejskich bibliotek i europejskiego piśmiennictwa, lecz i na inne mnogie sposoby.