Mój ostatni pobyt w Bamianie, w środkowym Afganistanie, miał miejsce jesienią 1974 roku, wtedy stałam tam na głowie Buddy po raz ostatni. Teraz, po niemal pięćdziesięciu latach, owa podróż oraz olbrzymi posąg Buddy, najwyższy w pozycji stojącej na świecie, nadal jawią mi się przed oczyma, choć nie wszystko widzę całkiem wyraźnie. Istotne, że nie jechałam wówczas do Bamianu z Polski, ponieważ wówczas już od kilku lat, około trzech, mieszkałam w Kabulu, korzystając z uprzejmości rządu afgańskiego, wspierającego moje cele w zakresie badań i dalszej edukacji afganologicznej. Od czasu do czasu, zwykle cieplejszą porą roku, zjawiał się ktoś z Polski, podróżujący w tym rejonie świata, prosząc o nocleg, informacje, rolę tłumacza i ewentualne towarzyszenie w jakiejś pobliskiej wędrówce. Tym razem pojechałam do Bamianu i Band-e Amiru z moim byłym nauczycielem literatury perskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, głównie klasycznej poezji, Władysławem Dulębą. Był właśnie na stypendium w sąsiednim Iranie i wykorzystał ową okoliczność, by wpaść także nieco dalej na wschód – do Afganistanu. Szczęśliwie wróciłam kilka dni wcześniej do Kabulu z długiej wędrówki do końca tak zwanego Korytarza Wachańskiego i mogłam, ze świeżo utrwaloną kondycją piechura na znacznych wysokościach, pełnić dla swego nauczyciela rolę organizatora i przewodnika podczas wycieczki do Bamianu i Band-e Amiru, odwiedzanych przeze mnie już wcześniej.
W to, co zrelacjonuję dzisiaj, obok danych ze źródeł pisanych, będę wplatać przede wszystkim, choć nie wyłącznie, osobiste doświadczenia trzech osób: moje własne, brytyjskiego podróżnika Rory’ego Stewarta (RS) oraz mongolskiego władcy Babura. RS, historyk urodzony w Hongkongu, dorastający w Malezji i Szkocji, w latach 2000-2002 przewędrował pieszo (!) ponad 9600 kilometrów przez Irak, Iran, Afganistan, Pakistan, Indie i Nepal. Wiedza o terenie, który przemierzamy jakimś wehikułem, nawet gdy dzieje się to raczej niezbyt szybko, ze względu na ukształtowanie terenu, zwłaszcza nawierzchni naszego szlaku, jest inna, zwykle nieporównywalnie uboższa, od tego, co możemy zauważyć, idąc pieszo. Nadmienię, iż ów jakże niezwykły, odważny, skromny, drobnej postury, młody człowiek został po powrocie kawalerem Orderu Imperium Brytyjskiego. Jest laureatem wielu nagród literackich, honorujących wiedzę wyniesioną z jego pieszej podróży. Jest naukowcem, dyplomatą, był żołnierzem i politykiem, czterokrotnie ministrem w rządzie Wielkiej Brytanii (oraz tutorem książąt Williama i Harry’ego) . To, co wiemy z jego tekstów o Bamianie – w tym o nieistniejących już tam posągach – wydaje mi się równie warte odnotowania i utrwalenia, jako wiedza niemal aktualna.
Mówi się przede wszystkim o dwu posągach Buddy. Większy z nich, uznany za najwyższe stojące jego wyobrażenie na świecie, miał 55 metrów wysokości, drugi zaś w kolejności – „zaledwie” 38 metrów, natomiast najmniejszy – 9. Posągów było pierwotnie pięć. Zostały wydrążone w VI wieku n.e. w beżowej barwy skale północnej ściany Bamianu, przez indyjskich mistrzów, buddyjskich mnichów. Był to teren wchodzący w obręb rozległego wówczas obszaru rozpowszechnienia buddyzmu w Azji Środkowej. Około 400 roku n.e. do Bamianu przybył chiński pielgrzym Fa Hsien i zapisał, że zgromadzenie kapłanów było tak wielkie, iż zdawało się sięgać chmur. Dwieście lat później inny wielki chiński pielgrzym Hsuan-Tsang (Huanzang?) donosił o ponad dziesięciu klasztorach z ponad tysiącem pielgrzymów. Właśnie w VII wieku opisywał to ów podróżnik i zarazem mnich buddyjski . Pisze on o buddyzmie w wersji Hinayana. Mnóstwo pielgrzymów przybywało nadal w to miejsce w ósmym wieku. Jednakże około IX wieku buddyzm zniknął z doliny i został zastąpiony przez islam.
Przy największych figurach Buddy, w otaczającej je skale wydrążono szereg pomieszczeń oraz stopnie do nich wiodące, tworząc w wielu miejscach coś w rodzaju klatek schodowych . To właśnie owe niezbyt regularnie i niezbyt równo wyżłobione schody pozwoliły mi wejść na głowę największego wówczas na świecie posągu Buddy w Bamianie. Pamiętam, iż wokół owej głowy w 1974 roku nadal zachowane były kolorowe freski, dość zniszczone. Stać na głowie bamiańskiego Buddy i wkraczać na nią należało bardzo ostrożnie, z powodu wysokości, na której się człowiek znajdował i niewielkiej powierzchni, na której stał. Nie było żadnych zabezpieczających urządzeń i każdy nieostrożny krok do przodu lub w bok mógł się źle skończyć. Sklepienie ponad stojącą osobą było także niepewne.
Jak widać na zachowanych wizerunkach, Budda miał wówczas pionowo, dość równo ściętą twarz. Już wtedy, gdy ludzie wyznający islam mu ją zniszczyli, było oczywiste, jak brzemienna w skutkach jest utrata twarzy. I tak jest, również w naszym kręgu kulturowym, po dziś dzień. Zniszczenie całego posągu wydawało się wówczas trudnym przedsięwzięciem, wystarczyło jednak by obiekt kultu stracił twarz, w tym przypadku fizycznie. Pamiętam, że turystyczna podróż z Kabulu do Bamianu trwała zwykle około 3-4 dni, zwłaszcza, jeśli podróżnik chciał także zobaczyć sławną, bajkowo piękną, Band-e Amir. A zwykle tak było i z Bamianu jechało się wtedy jeszcze trochę dalej.
Rory Stewart, ów młody szkocki historyk-podróżnik, pracownik Uniwersytetu Yale, pisze o swej pieszej wędrówce do Bamianu (drogą z Heratu do Kabulu) w swej niezwykle interesującej książce Między miejscami. Z psem przez Afganistan. Nie znam oczywiście wszystkich prac Stewarta, książek, artykułów, wykładów, lecz myślę, iż jest on również, czy chce czy nie, orientalistą. Jak Laurence z Arabii. Postuluję większe zainteresowanie jego dokonaniami. Oto jeden z zanotowanych fragmentów, jego autorstwa, opisujących zbliżanie się do Bamianu:
Zrównaliśmy się z czterema osłami, na których jechały kobiety w spłowiałych błękitnych burkach. We wsiach kobiety nie zakrywały twarzy. Dosiadając osłów podciągnęły dolną część burek, mogłem więc dostrzec dziecko wyglądające spod liliowych, szkarłatnych i fioletowych spodnich warstw ubrania. Ich mężczyźni szli obok, machając biczami używanymi podczas gry buzkaszi. Jedwab i pisma buddyjskie przywożone do Bamianu trzynaście wieków wcześniej musiały docierać tu w podobny sposób, w kłębach pyłu, przy pokrzykiwaniu mulników. Dawnym podróżnikom, takim jak Babur czy Marco Polo, poruszającym się w długich kolumnach koni i jucznych zwierząt, tumany kurzu zapewne przesłaniały widok.
Z powyższego opisu widzę, iż również współcześnie wędruje się tam nadal po staremu, nie tylko pół wieku temu podczas moich tam podróży. Zmieniły się zaś zapewne, choćby częściowo, postaci japońskich jeepów, furgonetek i motorów. By znaleźć się w Bamianie ja również, najczęściej, docierałam tam furgonetką, załadowaną zwykle do granic możliwości. Nie ruszała zresztą zwykle z miejsca dopóki nie zebrała się odpowiednia liczba pasażerów.
Rory Stewart pisze:
„Uprzedzano mnie, że idąc do Bamianu będę musiał pokonać wielki płaskowyż, gdzie przez trzydzieści kilometrów nie spotkam nikogo. Prawdopodobnie każdy buddyjski pielgrzym musiał także ongiś zbliżać się długo płaskowyżem do postaci Buddy, idąc od strony Kabulu. Teraz wzdłuż szlaku w pobliżu posągów rozmieszczone były miny przeciwtransportowe, świadczyły o tym co trzy metry pomalowane na czerwono kamienie”.
RS tak utrwalił widok doliny Bamian, leżącej na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów nad poziomem morza.
Na zachodnim krańcu doliny, najszerszej i najżyźniejszej, jaką widziałem od opuszczenia Heratu, jasnobrązowe urwiska z piaskowca wznosiły się pionowo na kilkadziesiąt metrów. Z lewej strony w skałach wykute były dwie nisze, wysokie na sześćdziesiąt metrów, na dole wypełnione gruzem. Przez tysiąc czterysta lat w niszach stały dwa wielkie posągi Buddy.
Gdy ja byłam w dolinie Bamian posągi jeszcze tam stały, a w otaczających je niszach było sporo niezupełnie zniszczonych malunków. Jak czytam we wzmiankowanej już publikacji sprzed 50 lat, murale te inkorporowały zarówno bogatą sztukę sasanidzką z Iranu, jak i styl indyjskiej dynastii Gupta, wdzięczny i zmysłowy. Ostatnia faza owej sztuki buddyjskiej w Bamianie zapowiada już jednakże ewolucję owych mistycznych diagramów tak istotnych dla buddyzmu ezoterycznego, praktykowanego w Tybecie i Nepalu. Przykłady tych wczesnych cyrkularnych diagramów, pozyskane z bocznej doliny Kakrak były wystawione (czy są nadal?) w kabulskim Muzeum Narodowym. Mogą być datowane na okres tak późny jak ósmy wiek.
Czytałam gdzieś, iż bamiański Budda miał ongiś specjalne liny przytwierdzone do przedramion, by mógł wykonywać gesty błogosławiące przybywających od strony płaskowyżu pielgrzymów. Był też częściowo pomalowany farbą luminescencyjną, by jeszcze bardziej uwydatnić jego niezwykłość i wspaniałość.
W pobliżu terenu u podnóża posągu, w każdym razie na lewo od niego, widziało się szereg jaskiń zamieszkanych przez ludzi. Przynajmniej część z nich była zapewne stosownie powiększona w głąb. Sporo owych grot miała mniej lub bardziej, wyżej lub niżej, zabudowaną gliną ścianę przednią, z pozostawionym dużym otworem umożliwiającym wchodzenie i wychodzenie, dostarczającym światła i powietrza. Wewnątrz owych jaskiń można było dostrzec mieszkańców oraz część wyposażenia – na przykład kolorowe kołdry, rozwieszoną odzież, naczynia etc. Ludzie zaiste żyli w tych jaskiniach.
Owi mieszkańcy to Hazarowie, ludność pochodzenia mongolskiego, używająca ongiś mongolskiego języka, lecz już około roku 1507 większość posługiwała się perszczyzną. Są wyznawcami szyickiej odmiany islamu. Należą do relatywnie mniej znanych ludów Afganistanu, także dlatego, że żyli na izolowanym górskim terenie. Aż do końca dziewiętnastego wieku było to niezależne państwo. Dopiero intensywna kampania militarna króla Abd ar-Rahmana (w latach 1880-1901) zdołała ich pokonać i wcielić Hazaradżat do Afganistanu. Władca oddał znaczną część ich ziem Pasztunom, z wielu mieszkańców uczynił niewolników. Stali się najbiedniejszą grupą etniczną pośród czterech głównych w kraju. Trzeba podkreślić, iż mniejsze lub większe zgrupowania Hazarów można spotkać w wielu ośrodkach miejskich. W Kabulu zajmują spory obszar w pobliżu Uniwersytetu Kabulskiego. Są postrzegani jako uczciwi i pracowici ludzie. Ową opinię podziela również pisząca te słowa, stykająca się z Hazarami podczas swego kilkuletniego pobytu w tym mieście. Uważa się, iż bamiańskie posągi zniszczono w ramach prześladowania Hazarów.
Buddyzm w Afganistanie wypełnił względnie ograniczoną przestrzeń. Spotkał się tam ze sztuką aleksandryjskiej Grecji. To, co powstało z owego spotkania zwiemy sztuką Gandhary . Zaczynamy widzieć Buddę w formie człowieka. Ogromne posągi Buddy w Bamianie mogą być traktowane jako szczególny przejaw tej innowacji . Widzieli je np. sławni Robert Byron wędrujący przez Bamian, a wcześniej sir Alexander Burnes. Uważane są za raczej brzydkie i bez wdzięku oraz pozbawione aury boskości. Z współczesnych naukowców, choć już też nieżyjących, chyba jedynie Peter Levi wątpił, iż można coś w ogóle powiedzieć w tym względzie o posągu pozbawionym twarzy . Mam przyjemność nadmienić, iż dr Peter Levi był ongiś mym opiekunem, gdy przebywałam w St. Catherine’s College w Oxfordzie jako tak zwana Visiting Fellow.
Co pisze o buddyjskich posągach bamiańskich nasz względnie niedawny pieszy podróżnik do Afganistanu, Rory Stewart, i co pół wieku temu musiałam widzieć i ja, idąc tą samą drogą, lecz mnogie lata sprawiły, iż mniej się zachowało na ten temat w mej pamięci:
Wspiąłem się pochyłymi glinianymi schodami kilkanaście metrów nad poziom ziemi, od podstawy niszy po wschodnim posągu Buddy do długiego, otwartego korytarza, z którego prowadziły wejścia do pustych pomieszczeń. Stąd schody wiodły wyżej. W skalnych ścianach po obu stronach wyrzeźbiono wznoszące się piętro za piętrem, okrągłe klatki schodowe i ośmiokątne sale o sklepionych sufitach. Szedłem dalej, sześćdziesiąt parę metrów nad dnem doliny, i wynurzyłem się tam, gdzie niegdyś znajdowała się głowa Buddy. Zdecydowanie była to architektura górska. Buddyjska rzeźba w stylu Gandhary z terenu Afganistanu jest powszechnie ceniona za wdzięk i harmonię. Jednak posągi Buddy z Bamianu były niezgrabne i napuszone. Ich główne zadanie, jak się wydaje, polegało na dominacji nad górskim krajobrazem. Nie sposób było uzyskać detali elegancji formy w luźnej, kruszącej się skale. Wszystko poświęcono, by tylko pozwolić postaciom sięgnąć jak najwyżej piaskowcowego urwiska. Schodząc ku drugiemu posągowi, skręciłem w boczny korytarz, gdzie znalazłem pomieszczenie wciąż ozdobione śladami granatowej i złotej farby, przedstawiającej głowy i zarysy postaci w procesji. Ostatni buddyści żyli w Bamianie zapewne pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery.
Wikipedia (z sierpnia 2023) twierdzi, iż nie wiemy zbyt wiele, o tym jaka odmiana buddyzmu panowała na terenach wokół posągów, nim buddyzm w tym regionie został ostatecznie wymazany przez islam. W każdym razie koreański pielgrzym i duchowny, Hye Ch’o potwierdzał buddyjskie wyznanie tamże, lecz w formie Mahayany jako dominującej już nad Hinayaną.
Między Bamianem a Bangladeszem, zachowało się mnóstwo fragmentów stup, rzeźb, inskrypcji, manuskryptów, są też zapisy chińskich podróżników. Odnajdujemy równocześnie publikacje mówiące, iż Bamian to symbol indo-afgańskiej tożsamości kulturowej. Na przykład autor jednej z prac, Muhammad Ali, stara się pokazać, iż zarówno Afganistan jak i India mają wspólne historyczne i kulturowe tło . Czy rzeczywiście buddyzm został już ostatecznie wymazany tam doszczętnie? Pamiętam, iż w roku 1974 można jeszcze było, wędrując Korytarzem Wachańskim, oddzielającym Związek Radziecki od Afganistanu, Pakistanu, części Indii, czyli głównie obszarów islamu, zobaczyć ruiny dawnych stup. Widziałam je na własne oczy, choć już nieliczne i w bardzo złym stanie. Dzisiaj najprawdopodobniej to najwyżej sterty dawnych cegieł, kamieni, gruzu.
Panujący w dolinie islamscy Ghorydzi zostawili sławne buddyjskie posągi w spokoju. Stały właściwie do niedawna. Teraz już ich nie ma, bo talibowie wysadzili je w powietrze potępiając idolatrię. A mężczyzna ze wzmiankowanej karawany powiedział do Stewarta: „Są rzeczy, które mają dla nas większe znaczenie”. Warto zauważyć, iż wielki władca Babur , śladem którego szedł po wiekach Rory Stewart, chyba zupełnie się nimi nie interesował. Dziwi ten kompletny brak zainteresowania sławnego Babura, potomka Czyngis-chana, założyciela dynastii Wielkich Mogołów, który tamtędy ongiś przejeżdżał podczas swej podróży. Dlaczego? Różne tu mogą być spekulacje. W każdym razie w napisanej przez niego sławnej Baburname (Księdze Babura), zawierającej mnóstwo rozmaitych szczegółów jego wędrówki, o ogromnych posągach, których trudno było nie zauważyć, nie ma ani słowa, mimo, iż Babur kilkakrotnie wymienia Bamian. Brak ten sprawdziłam osobiście wertując angielski przekład Babur name . W XIX wieku miejscowi nie wiedzieli, co przedstawiają posągi i wydawali się niezbyt nimi interesować. Dopiero chińskie kroniki pozwoliły zespołowi badaczy brytyjskich ustalić, iż to posągi Buddy.
Niestety, jak podaje choćby Wikipedia: 27 lutego 2001 roku przywódca Talibów Muhammad Omar wydał dekret nakazujący eliminację wszystkich nieislamskich posągów i sanktuariów w Afganistanie. 2 marca talibowie rozpoczęli swoje zadanie wysadzenia imponujących posągów Buddy w dolinie Bamian. Operacja była prowadzona przeciwko dwóm posągom Buddy – położonemu na wschodzie (o wysokości 38 metrów) oraz temu na zachodzie (o wysokości 55 metrów). Początkowo talibowie rozpoczęli niszczenie posągów za pomocą artylerii, ale kiedy okazało się to nieskuteczne, użyli min i rakiet, aby wysadzić posągi. Operacja trwała około 25 dni i dwa największe posągi Buddy z 554 roku n.e. oraz z 507 roku n.e. zostały zniszczone. Z punktu widzenia ich radykalnej ideologii istnienie tych posągów kłóciło się z głoszonym w islamie zakazem sztuki figuralnej oraz z kategorycznym zakazem innych religii i oddawania czci ich symbolom. Przeciw decyzji zniszczeniu zabytków protestowało wiele państw, w tym także muzułmańskich. Nie zapobiegła jej nawet osobista interwencja Kofiego Annana, który pierwszego marca 2001 roku wysłał swojego osobistego przedstawiciela, Francesca Vendrella, do Kabulu. Vendrell nie uzyskał jednak od talibskiego ministra spraw zagranicznych Ahmada Wakila Mutawakela zapewnienia, że artefakty nie zostaną zniszczone.
Gdy Omrani (ze współautorami) pisał swą książkę o Afganistanie, żył jeszcze człowiek, który brał udział w wysadzeniu posągów. Jak twierdził ów przestępca, robił to pod zbrojnym przymusem. Tak mniej więcej zrelacjonował zdarzenie: Talibowie stali z bronią na górze klifu. Większość z nich to byli Pakistańczycy i Arabowien, ludzie bin Ladena i kilku Afganów. Zmuszono mnie, bym położył materiały wybuchowe u dołu posągu, gdzie we wgłębieniach miały swe gniazda gołębie. Kazano nam oczyścić wgłębienia i położyć materiały wybuchowe z zapalnikami czasowymi. Ponieważ jestem wojskowym, więc wiedziałem, że były wyprodukowane w Wielkiej Brytanii, Ameryce i Pakistanie. Byli tam Pakistańczycy z urządzeniami radiowymi, przez które mówili nam, połóżcie tu lub tam. Gdy zakończyliśmy ten proces wzięli nas na teren naprzeciwko posągów, w pobliże hotelu ANO i tłumacze, którzy byli z Kandaharu powiedzieli „Patrz, teraz wysadzimy posągi Buddy”. Zapytałem mułły, kto tam jest a mułła powiedział: bin Laden, Mutaqi (talibski minister kultury), minister obrony i kilku innych komunistów (przez co on rozumiał owych złoczyńców). Znałem bin Ladena, bo widziałem jego fotografię, ale nie znałem mułły Omara. Ale oni wszyscy tam byli. Na lotnisko przyleciały cztery samoloty i około 300-400 talibów tam było. Mieli samochody datsun. Eksplozja wszystkich materiałów wybuchowych była równoczesna. Talibowie zakrzyknęli Allahu Akbar! (Bóg jest wielki!) Cała dolina zatrzęsła się. Wszyscy oni śmiali się i cieszyli, jakby to było wesele lub koniec Ramadanu.
Wyobrażając sobie scenerię zniszczenia posągów, warto wiedzieć, że w Bamianie droga przebiegała, a pewnie i nadal przebiega, bezpośrednio u dawnych stóp owego wielkiego posągu Buddy. Było to miejsce tak zwanego starego bazaru. Japoński profesor Yamanuchi donosił, iż w Bamianie na nowym bazarze można znaleźć baktryjskie manuskrypty pisane na skórze w grece. Yamanuchi rekomendował sprawdzenie następujących kwestii, by ocenić, czy mamy do czynienia z autentycznym starym manuskryptem: Czy dokument pachnie gliną i ziemią? Czy jest lekki? Czy jest bardzo suchy? Uważał natomiast, że jeśli manuskrypt jest pokryty tłustą powłoką, jest podróbką.
Co istotne: w 2003 roku krajobraz kulturowy i zabytki archeologiczne w dolinie rzeki Bamian umieszczono na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Lepiej późno niż nigdy, możemy powiedzieć. Istnieją plany odbudowy-odtworzenia owych zabytków z VI wieku. Japonia, jako kraj po części buddyjski, wyrażała taką gotowość. Zadanie uważa się za bardzo trudne. Nie ma też już części odłamków, bo miejscowa ludność używała ich jako materiału budowlanego. Hiro Yamagata , w roku 2005, zaproponował odtworzenie nieistniejących już posągów przy pomocy projekcji laserowej. Nie zostało to zrealizowane. Jedynie za zgodą UNESCO i rządu afgańskiego odbyła się projekcja świetlna 3D wizerunków posągów w niszach, w których ongiś stały oryginalne figury. O owym wydarzeniu pisała, między innymi, Gazeta Wyborcza . Zwróćmy uwagę, na przykład, na tytuły artykułów: Destruction of Bamiyan Buddhas: How the Taliban obliterated the relics of their own past In the name of Islam czy An attempt to wipe out history: The destruction of the Bamian Buddha colossi in 2001 .
Po zniszczeniu posągów miały miejsce japońskie i francuskie badania archeologiczne tego terenu. Ujjawniły one, iż coś znajduje się tam nawet sześć metrów poniżej poziomu ziemi. Głównym celem archeologów było znalezienie pozostałości nieznanych obiektów, o których pisał w VII wieku Hsuen-Tsang. Miał to być pałac, mieszczący posąg leżącego Buddy, długości około tysiąca stóp czyli trzystu metrów. Takich rozmiarów Budda jest wg Omraniego chyba nieprawdopodobny, lecz prof. Yamanuchi uważa, iż mógł istnieć. Znaleziono tam także teksty sanskryckie w alfabecie gilgickim. Drugiej misji przewodniczył professor Tarzi z Uniwersytetu w Strasburgu. Wykopano wtedy sześć głów buddyjskich poniżej mniejszego posągu, są w muzeum kabulskim, prawdopodobnie. Zostały opisane, przez jednego z londyńskich antykwariuszy, oglądającego ich zdjęcia, jako magnificent wrecks.
Omrani podaje także, jako ciekawostkę, menu z restauracji lokalnego Hotelu Marco Polo. Jest to menu właśnie z roku 1974, roku mej ostatniej wizyty w Bamianie . Należy dodać, iż lata siedemdziesiąte minionego wieku obfitowały w polskie i niepolskie wycieczki do Azji Środkowej, nie tylko natury alpinistycznej. Oczywiście nie o wszystkich mi wiadomo. Do Bamianu dotarli także członkowie wyprawy poznańskiej EVA 76. Zawdzięczamy im fotograficzną dokumentację także z Bamianu. Mamy na przykład zdjęcie na tle wielkiego posągu Buddy ukazujące obecnego emerytowanego już profesora etnologii Zbigniewa Jasiewicza, któremu inny członek wyprawy, lekarz Tomasz Jaroszyński pomaga wdrapać się na wyprawową ciężarówkę . W tym miejscu dziękuję członkom wyprawy EVA 76 za udostępnienie mi licznych zdjęć z ich podróży do Bamianu, umożliwiających zilustrowanie niniejszych notatek.
Wspomnijmy tu jeszcze o współczesnych ciekawostkach. Niewielka replika o wysokości 6,5 m jednego z bamiańskich posągów została zamieszczona w Muzeum – Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera w Puszczykowie koło Poznania, na terenie tak zwanego Ogrodu Tolerancji . Współczesne polskie posągi buddy znajdujemy także w muzeum w Zielonej Górze.
(...)
to tylko fragment artykułu Jadwigi Pstrusińskiej. Bibliografię i cały artykuł z odnośnikami znajdziesz w wersji drukowanej w dziale Archiwum.