Na białym wzgórzu dąb sękaty
portale gajów podwileńskich
przedzielił,
bo tu nie widać wcale pól.
Wracając z łowów
ze zwierzyną,
wkroczyłem z mrozu do komnaty
ja, małomówny Litwin-król.
Gdy rozgrzał likwor i kominek
i polifonii tętniący barok –
tudzież niewieścia delikatność słów
budziła mnie do dalszych czynów.
Jak niedźwiedź byłem pewny w barach –
za oknem złocił się księżyca nów –
antiąua ars poetica vilnensis
współgranie miasta i dąbrowy.
Zaś wzgórz otaczający mur
i w tym zamczysko uczuć mych,
jak na dywanie morderowym
wymowne na bajeczny wzór.
Mnie zauroczył wdzięk wilnianki –
i nagle wybuchł ponad miarę
dla nas obojga szczęścioból!
O brzaskiem z trudem obudzony,
nie przy jej boku - pewny w barach
leżę samotny -
żaden król...
***
Z tym zastrzeżeniem,
że masz do końca zrealizować u boku Mistrza,
razem z innymi aktorami,
następne akty dramatu.
Z inwencją wrażliwego serca,
z polotem czy bez,
ale cierpliwie:
nie robiąc ujmy dobru i pięknu
oraz wierności Prawdzie Najwyższej,
Bogu Trójjedynemu przyznając
Chwałę i potęgę.
A wtedy doświadczysz
powszechnego aplauzu mieszkańców Nieba!
***