JOANNA ROSTROPOWICZ-CLARK w swej najnowszej powieści „W cichym lesie Vermontu" stwierdza, że „o książkach można mówić różne ciekawe rzeczy, co tam się niby wspaniałego kryje – każdy inteligentny recenzent to potrafi." (s. 54)
Więc spróbujmy odkryć, co za-wiera jej już trzeci w dorobku beletrystycznym, tom prozy. Jest pe-wien istotny szkopuł, bo to doprawdy „gęsta proza", taka jak wówczas, gdy autor ma wiele do powiedzenia. Wszystko na dodatek jest osadzone w amerykańskich i polskich realiach (przede wszystkim tych pierwszych, bo pisarka od czterdziestu lat mieszka w USA). Na dodatek, jakby dla uatrakcyjnienia narracji, czytelnik ma jeszcze intrygujący wątek kryminalno-detektywistyczny. Nisko kłania się Sherlock Holmes... Nic tylko czytać, a pisarze niech zazdroszczą. A jak który potrafi, to niech naśladuje.
Życie to nie żart i nie sen... To są fronty – zdaniem Joanny Rostropowicz-Clark. Musimy im stawiać czoło. Pisarka wymienia ich zaledwie kilka: uniwersytecki, domowy, wydawniczy, kota przybłąkańca. W rzeczywistości cichego lasu Vermontu jest ich więcej. Wszyst-kie trzeba pokonywać, walczyć w ich okopach, w żadnym wypadku nie wywieszać białej flagi. Fronty wyznacza czas akcji powieści. Zasadni-czo rozgrywa się on w Ameryce, w okresie wyborów prezydenckich Baracka Obamy i Hillary Clinton. Jest też „czas polski": presja prasowa „Gazety Wyborczej", „Rzepy" i listy Wildsteina. Słowem plewy i ziar-no, polskie i amerykańskie. Cała trudność, aby mieć „swoje sito". Musi być gęste, ale o to zadbała autorka.
To „sito", w wypadku losów głównej bohaterki, jest... międzynarodo-we, bo zanim znalazła się w USA, na drugiej półkuli, to przeżyła ge-hennę repatriacji z Ziem Utraconych na tzw. Ziemie Odzyskane. I nie należy się dziwić, że odwiedza się potem klinikę psychiatryczną w New Jersey.
Wspomniane uprzednio „fronty", w literackiej kuchni pisarki są pełne szacunku dla realnej rzeczywistości. Jest ona często trudna. Ucieczką dla Natalii Cabot, emerytowanej profesor historii, jest pisanie książki o kozackim hetmanie Mazepie. Jego splątane losy są jakby wprost proporcjonalne do współczesności również pełnej sprzeczności i zawi-rowań. Próbował je ukazać Juliusz Słowacki w tragedii pt. „Mazepa". O tym niezwykłym człowieku opowiadał w osiemnastym stuleciu Wolter, pojawił się w poezji Byrona, Victora Hugo i innych. Odnotował jego dzieje Jan Chryzostom Pasek w „Pamiętnikach". Jan Mazepa fascynował i fascynuje, chociażby i z tego powodu, że urodził się na Ziemiach Utracony. Żył w latach 1644-1709. Urodził się w polskiej rodzi-nie, a ojciec nazywał się Kołodyński. Wykształcony przez jezuitów, był paziem króla Jana Kazimierza. Opuściwszy dwór z powodu miłostek, osiadł w roku 1665 w dziedzicznej wiosce na Wołyniu. Tam uwiódł żonę swego sąsiada Palibowskiego, który schwytawszy go, przywiązał nagiego do końskiego grzbietu i puścił rozhukanego rumaka w step. Mazepa uciekł na Ukrainę Zadnieprzańską i wybił się wśród Kozaków, którzy obwołali go swym hetmanem. Od 1689 roku wszedł w bliższe stosunki z carem Piotrem Wielkim, który darzył go bezgranicznym zaufa-niem i starał się o wyrobieniu mu tytułu księcia Cesarstwa Rzymskie-go. Mazepa, widząc niebezpieczeństwo zagrażające wolności kozackiej ze strony Moskwy, wszedł w porozumienie z Karolem XII i Stanisławem Leszczyńskim. Przyrzekł im przyłączyć do Polski Ukrainę Zadnieprzańską. W zamian za co otrzymać miał w lenno księstwo, utworzone z województwa witebskiego i połockiego. Karol XII, licząc na pomoc kozacką, zboczył w 1708 r. z głównego szlaku moskiewskiego na Ukrainę. Mazepa dał hasło do powstania, ale tylko znikoma cząstka arystokracji kozackiej opowiedziała się za nim. Wojska rosyjskie zajęły jego stolicę Baturyn i rozpoczęły straszliwe represje przeciw „mazepińcom", a cerkiew obłożyła klątwą. Po bitwie pod Połtawą Mazepa schronił się w Turcji, gdzie zmarł.
Mazepa przeszedł do historii jako kreator innej rzeczywistości. Co będzie z nami i naszą rzeczywistością? Jedna z czołowych postaci w powieści, pisarz Edward Rubin, też kreował swoją doczesność, marzył o Noblu, ale do realizacji zabrakło uznania Sztokholmu. Pewnie zaprotestowałby potomek Karola XII...! Tuszyć należy, że Joanna Rostropowicz-Clark nie ma takich ambicji, chociaż, np. rozdział „Jesień" w jej po-wieści takie aspiracje by uzasadniał, gdyż jest to epika wielkiej urody i proza najwyższej próby.
Joanna Clark: „W cichym lesie Vermontu", Wydawnictwo „Norbertinum" Lublin 2010, ss. 184
- Emil Biela
- "Akant" 2010, nr 8
Emil Biela - FRONTY JOANNY ROSTROPOWICZ-CLARK
0
0