Od wielu miesięcy nic się nie zmieniało. Herman jak co wieczór udał się do gospody znajdującej się na obrzeżach wioski. Aby do niej dotrzeć, musiał minąć większość posesji
i przejść kilkadziesiąt metrów wąską, leśną ścieżką.
Przez cały okres picia dostrzegał jak z każdym tygodniem leśny krajobraz zmienia się: kwiecień budzący zieleń do życia, wypalona trawa w lipcu, droga usłana opadłymi liśćmi, zaspy śnieżne, przez które z trudem się przedzierał idąc powolnym krokiem z opuszczoną głową. Każdego z tych miesięcy, tygodni i dni, o tej właśnie porze kiedy zamierzał zasiąść za barem, powtarzał sobie: ,,to już ostatni raz, jeszcze tylko dzisiaj i nigdy więcej". Prawdopodobnie sam przestawał w to wierzyć, ale spoglądając na siłę bijącą z potężnych, niezachwianych drzew, które były świadkiem jego udręki, nie tracił nadziei. Niekiedy zatrzymywał się przy nich i z wolna podnosił swoje smutne, przeżarte bólem spojrzenie. ,,Wy już wiele widziałyście, nie tacy jak ja przekazywali Wam swoje żale" – powtarzał w duchu i ruszał dalej, czując powiew wiatru na swej pokrytej bruzdami twarzy. Ale tej nocy nie wiało, mimo późnej godziny było gorąco i parno. W pewnym momencie dostrzegł sporej wielkości drewniany budynek, na którym był zawieszony szyld: ,,U Kowala". Otworzył drzwi. Szukając odpowiedniego miejsca zaobserwował podpitych już kilku młodzieńców, jedną obściskującą się nastoletnią parę – prawdopodobnie nietutejszą, bo Herman jej nie kojarzył – i paru stałych bywalców. Mimo,
że znał praktycznie wszystkich, to nigdy nie zadał sobie trudu, aby któregokolwiek z nich lepiej poznać. Jedyną osobą, z którą sporadycznie zamieniał kilka słów był mówiący niskim, zachrypniętym głosem barman, ale jego imienia nie poznał, bo też nigdy nie był go ciekaw. Kiedy już upatrzył miejsce ulokowane w kącie gdzie mógłby spokojnie pić, dyskretnie zerkając na to, co się dzieje, podszedł do baru – dwie pięćdziesiątki – zawsze tak rozpoczynał łudząc się, że po ich wypiciu wróci do domu. Barman uśmiechnął się – rytuał rytuałem, ale oszczędność jest zawsze oszczędnością. Po co ciągle przepłacasz za te dwa kieliszki, skoro i tak dokupisz przynajmniej litra w butelce? Herman wykrzywił usta i nic nie odpowiadając wychylił pierwszy kieliszek. Poczuł jak przyjemne ciepło rozchodzi się w jego przełyku. W tym momencie spojrzał nieco mniej posmutniałym wzrokiem na barmana. Ten wpatrywał się w niego wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Zastygli w milczeniu. Herman, nie spuszczając wzroku wypił drugą pięćdziesiątkę czystej wódki. – prowadzę ten lokal od kilkudziesięciu lat... – W momencie, gdy barman zaczął wypowiadać te słowa, Herman usłyszał cichą, acz wyraźną muzykę. Nie był jej w stanie jednoznacznie sklasyfikować, ale najbardziej przypominała mu ona dźwięk trąbki – pół litra – powiedział przerywając barmanowi i udał się w stronę wcześniej upatrzonego stolika. Ledwie zdążył usiąść, a barman już postawił przed jego twarzą butelkę Absolwenta i niedomytą szklankę, na której widniał zaschnięty odcisk szminki. Napełnił całą szklankę po czym całą zawartość opróżnił jednym haustem. Spojrzał przed siebie. Wnętrze lokalu było coraz bardziej zadymione. Głosy stawały się coraz głośniejsze, ale dla Hermana zaczynały być niezrozumiałe. Wypił kolejną ,,szklankę" zamawiając jednocześnie sugestywnym ruchem ręki następną butelkę. Niezdarnie kiwając głową zatrzymał wzrok na swych pomarszczonych dłoniach: ,,to w was jest coś złego, to w was...wy małe wychudłe mendy". Zastygł rozdziawiony. Ze stanu zamyślenia oderwała go dopiero, kapiąca mu na rękę, ślina. Muzyka, którą już wcześniej usłyszał, brzmiała nieprzerwanie i stała się głośniejsza. Zapach potu i papierosowego dymu drażnił jego nozdrza. Nawet nie dostrzegł, że w międzyczasie na stole pojawiła się kolejna butelka. Sięgając po nią zrzucił pustą szklankę, już nie była mu potrzebna. Przyłożył usta do butelki. Zasysał zawzięcie, wydając przy tym dziwne, jakby zwierzęce odgłosy, ale dopiero po chwili zauważył, że butelka jest w dalszym ciągu zakręcona. Spojrzał z ukosa pochylając głowę do przodu w stronę baru i innych stolików. Większość z nich była już zajęta. Wśród gęstego dymu jego oczy pozostające w ciągłym ruchu nie dostrzegały zbyt wiele. Nie był w stanie odróżnić nawet płci, ale od wielu lat nie przywiązywał do niej większej wagi. Dźwięk trąbki stale nabierał na sile, aż stał się tak głośny, że Herman nie słyszał już nic innego. Zasłaniane uszu nic nie dawało, dźwięk wydobywał się jakby z jego głowy – być może był wytworem jego wyobraźni. Próbował go zagłuszyć, ale kolejne wypite kieliszki tylko go nasilały. Sięgnął po butelkę i pociągnął z niej kilkanaście haustów. Nagle zapanowała absolutna, niczym nie zagłuszona cisza. Herman otworzył oczy. Wszystkie osoby znajdujące się w pomieszczeniu zamarły w bezruchu, przypominały teraz bardziej manekiny niż ludzi. Dym papierosowy, który dotychczas spowijał każdą z postaci, również zastygł. Z niedowierzaniem rozejrzał się po sali. Nagle wśród wszystkich postaci dostrzegł osobę, która różniła się od wszystkich innych, stała nieruchomo, ale jej oczy, mimo bezruchu powiek tętniły życiem, a na jej twarzy widniał cyniczny szeroki uśmiech. Zdawało się, że tylko udaje zamarcie. Ta tajemnicza postać miała kruczoczarne włosy i czarne okrutne oczy. Patrzyła na Hermana z wielką, niemą radością. Herman czuł jak włosy jeżą mu się na głowie, nie chciał go widzieć, ale jednocześnie nie potrafił oderwać od niego wzroku. Czuł, że nieznajomy wie o nim wszystko. W pewnej chwili Herman usłyszał śmiech obcego, śmiech, który wydobywał się z jego ust, mimo że te były nieruchome. Był to najgłośniejszy i najstraszliwszy odgłos jaki kiedykolwiek słyszał. Zasłaniał rękoma uszy lecz nic to nie dawało. Nieludzki odgłos jeszcze przybierał na sile. Herman wydał z siebie długi, przeciągły krzyk...
Barman dopiero nad ranem zorientował się, że leżący na stole mężczyzna jest martwy...W ceremonii pogrzebowej wzięli udział jedynie barman i ksiądz. Wieść niesie, że do tej pory grób obrośnięty jest chwastami i pokryty grubą warstwą starych liści z pomiędzy których z trudem można odczytać: ,,Herman Gredyk, żył lat 35, Bóg tak chciał".
- Bartosz Gałężewski
- "Akant" 2011, nr 1
Bartosz Gałężewski - Mężczyzna który spacerował z głową w chmurach
0
0