drzewo rozrasta się w kościół wchłania okiennice
i światło czerwone
polifonia szyszek uwypukla igły zebrane po dwie w okółku
inicjał jako argument zaciśnięty że wystają żyły
babciny sznur na bieliznę traktuję jak talizman
kipu będące kroniką ucieczek i powrotów
włażenia na drzewa obdartych kolan i zbierania szyszek
wyłożony karpiówką punkt obserwacyjny
szumi mantry w nieznanym języku
krzyk rozgałęzia się prowadzi fotosyntezę
dziesięć centymetrów od podłoża seria nacięć
gwóźdź na pojemnik z żywicą
tu zazwyczaj wkładało się stopę nieco wyżej sęk
o który rozdarła sukienkę
ojciec sprał wszystkich po równo i zabronił włażenia na drzewo
urozmaicona faktura tętni rozwiera dłonie
poezja zielonego oddechu rozgałęzień i pęknięć
zapyla wyobraźnię