Debiutancki zbiór opowiadań młodej pisarki z Sosnowca Joanny Starczewskiej-Segiety, noszący tytuł Urodzeni bez łokci, charakteryzuje – najogólniej mówiąc – duża energia językowa i zainteresowanie problemami społecznymi. Chociaż znajdziemy wśród szkiców także opowiadania ukierunkowane przez prywatną perspektywę (jak opowiadanie Winni czystych papeterii, w którym klaustrofobiczna przestrzeń pokoju odpowiada dusznej atmosferze osobistych wspomnień i autorefleksji bohaterki), to jednak większość z nich przede wszystkim odnosi się do rzeczywistości społecznej i – szerzej – do problemu relacji międzyludzkich. Upodobanie autorki do ostrych jakości estetycznych – groteski, zjadliwej nieraz ironii, brzydoty, parodii – wiąże się z dominacją żywiołu demaskatorskiego, skierowanego przede wszystkim przeciwko zakłamaniu i teatralności, jaki pojawia się w różnych codziennych sytuacjach interakcji jednostek. W realizacji tego celu autorka równie swobodnie posiłkuje się jednak także konwencją realistyczną. Jest tak na przykład w opowiadaniu Stare dłonie robią papa, w którym demistyfikacja instrumentalnego podejścia pracującej na oddziale geriatrycznym bohaterki do starszych ludzi – kryjącego się pod fasadą uprzejmości – odbywa się bez konieczności sięgania po groteskę – wystarcza tu umiejętne operowanie opisem, monologiem wewnętrznym i dialogami.
Dużo częściej jednak autorka decyduje się na opis przetworzony przez jej bardzo obrazową wyobraźnię. W otwierającym zbiór opowiadaniu Bydlątka katalizatorem przedstawionego konfliktu rodzinnego jest nieprecyzyjna – to znaczy pozbawiona konkretnego adresata – prośba matki o pomoc podczas ogrodowej pracy, jednak Starczewska-Segieta nie koncentruje uwagi na destrukcyjnych właściwościach odpodmiotowionego komunikatu językowego – czego może trochę szkoda – ale na opisie zachowania „bydlątek"– upostaciowanych frustracji, które „żyją w umysłach" członków rodziny i dyktują w pewnym sensie agresywne zachowania w stosunku do najbliższych. Dzięki temu prostemu zabiegowi, deziluzji ulega złudzenie istnienia między bohaterami trwałych i autentycznych więzi rodzinnych, których pielęgnowanie odbywa się jedynie na pokaz. Towarzyszący temu sensualny opis upalnego popołudnia potęguje gęstą atmosferę wzajemnych żali i pretensji, które – skrywane dotąd przez bohaterów – wybuchają z dodatkową, animizowaną siłą.
Także w innych opowiadaniach autorka szuka raczej obrazowych i jednoznacznych ekwiwalentów danej sytuacji, unikając silnie konotacyjnego języka – jak na przykład w opowiadaniach Wióry literatury szoł i Szczury. Ten pierwszy stanowi rozbudowany rozrachunek z instytucjonalnym wymiarem literatury, funkcjonującej w przestrzeni oczekiwań publiczności literackiej i wystawionej na komercjalizację. Autorka zobrazowuje ten problem za pomocą parodii kulturalnego programu telewizyjnego i antropomorfizując różne odnoszone do zjawisk literackich idee. Z kolei w sugestywnym, krótkim szkicu Szczur, w którym analogia między życiem niechcianego ulicznego zwierzęcia a bezdomnego prowadzi do ich utożsamienia w wyobraźni autorki i staje się okazją do dyskretnego postawienia zarzutów moralnych zarówno społeczeństwu, którego „niechcianym organem" jest żebrak, jak i jego wykolejonej egzystencji, przedstawionej jako pasożytnicza.
Problem wykluczenia społecznego – w szerokim znaczeniu tego określenia – jest zresztą jednym z leit-motivów zbioru i pojawia się w nim pod różnymi postaciami – być może tu należałoby szukać źródeł tytułu całej książki, który w moim odczuciu jest przez swoją dwuznaczność i dosadność dość niefortunny. Problem ten ma u Starczewskiej-Segiety charakter ponadpokoleniowy, skoro odnieść go można zarówno do sytuacji starszych ludzi zamkniętych w szpitalnej, jak i do przeżyć skazanej na pewnego rodzaju ostracyzm społeczny w środowisku szkolnym dziewczyny z opowiadania Autoportret znad gazety. Z powodzeniem wykorzystując tym razem technikę narracji 1-osobowej pisarka oddaje całe spektrum przeżyć poszukującej własnej tożsamości, cierpiącej na nadwagę bohaterki – łącznie z jej próbą identyfikacji z kimś innym niż ona sama – przy okazji satyrycznie odmalowując szkolne lekcje wychowania fizycznego i związane z nimi upokorzenia, jakich doświadczać mogą mniej sprawni uczniowie. Innym typem wykorzenienia z przestrzeni społecznej, jaki pojawia się w zbiorze Urodzeni bez łokci, jest doświadczenie alkoholizmu, opisane w prozatorskim obrazku Łyżeczka na stole, a także w bardziej rozbudowanym opowiadaniu Pióra i kamienie, nawiązującym luźno do biblijnej historii o synu marnotrawnym. Także i tutaj autorka decyduje się na obecny i w innych utworach ze zbiorku chwyt, jakim jest uczynienie z jakiejś bardzo konkretnej i nieraz przyziemnej sytuacji wielkiej metafory egzystencjalnej – dręczący swoich rodziców syn-alkoholik podejmuje się po powrocie z więzienia zadania przekopania rodzinnego ogródka, co ma być zarazem jego pokutą i oczyszczeniem duszy.
Wyraziste, zogniskowane zazwyczaj wokół jakiegoś jednego centrum metaforycznego – czy jest to, przykładowo, pojedyncza łyżeczka, będąca dla walczącej z alkoholizmem bohaterki opowiadania Łyżeczka na stole znakiem samotności, czy jest wyścig podczas szkolnych zajęć, który dla młodej bohaterki Autoportretu znad gazety staje się symbolicznym biegiem o własną godność – teksty zyskałyby może na wartości, gdyby zrezygnować z pojawiających się czasem odnarratorskich komentarzy, które nazywają opowiadaną historię po imieniu, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek dwuznaczności i niedopowiedzenia. Historia nastolatki przyrównana zostaje wprost do opowieści o brzydkim kaczątku, historia powrotu pełnego początkowej skruchy bohatera do rodziców – do przypowieści o synu marnotrawnym, zaś opowiadanie inicjujące zbiór – które charakteryzuje się udramatyzowanymi dialogami i silnie skoncentrowaną akcją dziejącą się w jednym miejscu – definiowane jest jako „komediodramat z udziałem nieutalentowanych aktorów". Tymczasem same teksty nie potrzebują właściwie tych nieco nazbyt bezpośrednich uogólnień i bronią się jako takie.
Podsumowując, opowiadania Starczewskiej-Segiety napisane są nie bez wrażliwości i ze stylistyczną odwagą. Komuś o bardziej antynaturalistycznych poglądach może być co najwyżej trudno zgodzić się na bijący z wielu opowiadań redukcjonizm biologiczny. Autorka zbioru jest magistrem biologii i chyba nie pozostaje to bez wpływu na jej swoistą antropologię literacką – choć oczywiście nie należy też tego wpływu przeceniać. Nie będzie jednak chyba przesadą stwierdzenie, że człowiek z tych opowiadań należy przede wszystkim do porządku przyrodniczego, a nie do porządku kultury, czego dokumentem jest już chociażby opowiadanie Bydlątka, gdzie zachowania rodziny w całości sprowadzone są do efektów działania ich animizowanych sumień, „które nie rozumieją nic oprócz głodu i walki". Także dla wielu innych bohaterów zaspokojenie różnych – nie zawsze wyrafinowanych – potrzeb (między innymi potrzeby biologiczne bohatera Szczura, uzależnienie alkoholowe syna z opowiadania Pióra i kamienie, egoistyczne pragnienia pielęgniarki ze szkicu Stare dłonie robią papa, potrzeba akceptacji społecznej u nastolatki z Autoportretu znad gazety) jest sprawą podstawową, poniekąd eliminującą potrzeby sensu, światopoglądu czy religii. Być może większe odniesienie się do współczesnej kultury pozwoliłoby uświadomić, jakie jej elementy kreują narcystyczny styl życia, którego różne realizacje debiutantka z tak dużym wyczuciem opisuje. Mimo to, zbiór Urodzeni bez łokci to udany debiut, a autorce z pewnością nie można odmówić talentu.
J. Starczewska-Segieta: Urodzeni bez łokci, Towarzystwo Miłośników Ziemi Zawierciańskiej, Zawiercie 2011.