Na Chwiejnym krokiem przez bagno JERZEGO UTKINA warto spojrzeć jako na powieść, która dokumentuje doświadczenie, jakim jest bycie reporterem lokalnej gazety w małym mieście gdzieś w zachodniej Polsce lat dziewięćdziesiątych (i prawdopodobnie również lat późniejszych). Na to doświadczenie składają się przede wszystkim rozmowy: przeprowadzane na zamówienie redakcji rozmowy z mieszkańcami zarówno tej, jak i okolicznych miejscowości, wywiady inspirowane listami od czytelników, a czasem po prostu podsłuchane na przystanku autobusowym przypadkowe dialogi.
Naprowadzają one głównego bohatera i jednocześnie narratora na trop poszukiwanych przez niego pod ciśnieniem zawodowych obowiązków tematów. Jakkolwiek już wybór interlokutora i jednocześnie tematu wymuszony jest więc dotykającymi lokalną prasę w szczególności procesami tabloidyzacji i merkantylizacji – z czego reporter-narrator doskonale zdaje sobie sprawę i co podkreśla – to jednak samym opisom zbierania materiału i prezentacjom rozmów nie można odmówić językowego wyczucia. Utkin umiejętnie i nie bez wrażliwości wychwytuje różne style wypowiedzi przedstawicieli małomiasteczkowej rzeczywistości, które komunikują na ich temat często więcej nawet niż sama treść ich słów. Reportaże głównego bohatera i jednocześnie stronice powieści Utkina – którego doświadczenie jako dziennikarza stanowi nawiasem mówiąc zasadniczy kontekst interpretacyjny - zaludniają więc między innymi: pozostawione bez opieki wielodzietne matki i żony alkoholików, pozbawionych pracy na skutek likwidacji PGR-ów, bezdomni, prostytuujący się młodzi ludzie o różnych orientacjach seksualnych, oszukani przez proboszcza mieszkańcy pobliskiej wsi, rodzice zaginionych dzieci. Łączy ich nieumiejętność odnalezienia się w patologicznej rzeczywistości i jej zrozumienia, co Utkin dobrze wychwytuje.
Opisy rozmów z takimi bohaterami, opisy sytuacji, w jakich się znaleźli, bądź konkretnych wydarzeń, które były ich udziałem stają się więc osnową doświadczeń pisarskich – i jednocześnie życiowych – dziennikarza. Stanowią też – dzięki nasyceniu reporterskim konkretem – zdecydowanie najmocniejszą stronę tej prozy. Poprzez oddanie głosu poszczególnym bohaterom pisanych przez narratora reportaży – bohaterom reprezentującym przede wszystkim niższe warstwy społeczne i będących wcieleniami różnych nękających te warstwy bolączek - Utkin daje się poznać jako autor wdrażający w życie taki typ pisarstwa, którego naczelną zasadą można by uczynić słowa: „Jestem anteną drgającą tego świata", pochodzące z wiersza Józefa Czechowicza. Te fragmenty poszatkowanej na ustępy prozy Utkina, które składają się na wiarygodne świadectwo doświadczenia reporterskiego zbyt często ustępują jednak miejsca uogólnionym, refleksjom – takim jak: „Nieszczęścia spotykające ludzi mają to do siebie, że chodzą już nie tylko parami, ale grasują całymi stadami" (s. 21) - które bohater nieustannie wplata w swoją narrację. Uzupełnione o tego typu – nacechowane na dodatek podniośle – tezy, opisy Utkina sporo tracą. Doświadczenie zetknięcia się ze sprawą wiejskich nauczycieli nieuczciwie pobierających od uczniów prowizję za bilety na spektakle narrator wieńczy formułą: „ktoś kiedyś powinien pokusić się o napisanie wielkiej księgi belferstwa polskiego" (s. 79). W innym miejscu trudna sytuacja pewnej rodziny – będąca asumptem do kolejnego reportażu – staje się impulsem do jego przesyconej sentymentalizmem refleksji nad własnym dzieciństwem, zakończonej tendencyjną puentą: „Ja jednak przynajmniej miałem chociaż wspomnienia o choince. A ile dzieci ich nie miało, nie ma i nigdy mieć nie będzie?" (s. 23).
Narrator stara się podkreślać wyjątkowość własnej osoby. Wiele z ustępów książki poświęconych jest analizie własnej tożsamości bohatera jako pisarza. Równolegle do historii swoich reportaży generuje on swoistą autoopowieść, w której jest miejsce na wspomnienia z początków literackiej kariery, na historie rodzinne, na zaledwie zarysowany wątek miłosny. Ze szkodą dla powieści Utkina, ta autocharakterystyka bohatera jest prawie całkowicie pozbawiona dystansu – narrator poprzestaje co najwyżej na językowej autoironii, tracącej i tak familiarnością, nazywając siebie od czasu do czasu „pismakiem" (s. 79), lub niewydarzonym dziennikarzyną" (s. 141). Zasadniczym elementem tej opowieści o samym sobie – jest kreowanie siebie na męskiego, rzeczowego, ale jednocześnie wrażliwego i wyczulonego przede wszystkim na krzywdę dzieci reportera (eksponowanie takich a nie innych cech jest też nawiasem mówiąc wcieleniem pewnego stereotypu mężczyzny). Wentylem bezpieczeństwa jest dla narratora alkohol – upodobanie do niego jest nieodzownym elementem jego dziennikarskiej tożsamości. Ostatecznie więc przebieg jego reporterskiej kariery prezentowany jest więc – trzeba oddać sprawiedliwość Utkinowi, że bardzo konsekwentnie – jako stopniowy proces odbierania mu własnej godności, a jego zwolnienie się z pracy zbiega się jednocześnie z finałem powieści i próbą tej godności odzyskania. Próbą dodajmy, mimo zarzekań narratora, będącą bardzo teatralnym gestem.
Stopniowo zauważalna dominacja takiej prywatnej perspektywy w przypadku bohatera powieści Utkina wyklucza zarazem jakąkolwiek próbę szerszej interpretacji problemów, które reporter tak umiejętnie dokumentuje, a także tych, z którymi sam się zmaga jako pracownik. Utkin jedynie odtwarza logikę, z jaką rzeczywiste problemy określonej społeczności podlegają pewnego rodzaju przemocy, stając się jedynie produktem, który ma być sprzedawalny jak wszystko inne, a nie próbuje zagłębiać się w mechanizmy, które do tego prowadzą. Oczywiście, już cechujące się wysokim stopniem dosadności – i dlatego w moim odczuciu wyjątkowo niefortunne - tytuł oraz motto zaczerpnięte z powieści Kena Kesey'a: Lot nad kukułczym gniazdem nie pozostawiają wątpliwości co do przekonania bohatera o dwuznacznym charakterze własnej pracy, mierzonej kategoriami wydajności i zysku. Przekonanie to – w toku rozwoju opowieści i w obliczu powierzanych mu przed redakcję coraz trudniejszych zadań coraz mocniej ugruntowywane – jest dla niego oczywistym źródłem dyskomfortu. Jednocześnie jednak sam tytuł powieści swoją stylistyką przypomina tytuły tabloidowych artykułów. Jej finał zaś nie prowadzi do uzupełnienia wiedzy o bohaterze - ani tym bardziej o kulturze dziennikarskiej – o jakieś elementy inne niż te, które znane są czytelnikowi od samego początku. Nie dowiadujemy się o bohaterze niczego więcej, czego już wcześniej byśmy nie wiedzieli, dlatego że następujące po sobie ustępy książki - nawet jeśli skądinąd same przejmujące przejmujące i dobrze napisane – stanowią rozwiniecie postawionego już na wstępie twierdzenia: „byłem chyba kiepskim dziennikarzem.[…] brakowało mi niezbędnego w tym zawodzie dystansu do spraw, z którymi się stykałem".
Chwiejnym krokiem przez bagno niebezpiecznie przypomina więc powieść z tezą.
Jerzy Utkin: Chwiejnym krokiem przez bagno, Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 2011