Około 200 metrów od naszego domu, przy ul. Bajkowej, znajduje się spory staw (60x30m.). W południowo-wschodnim rejonie Olsztyna (osiedla Jaroty i Pieczewo) takich "oczek wodnych" jest mnóstwo - stanowią spadek po osuszonych jeziorach i jeziorkach. Gdy zamieszkaliśmy w Olsztynie (2009 r.) nasz stawek miał jeszcze status naturalnego zbiornika wodnego. Wprawdzie w pobliżu były wyasfaltowane jezdnie i chodniki, ale brzegi były nieuregulowane, porośnięte krzewami, zaroślami trzciny i pałki wodnej, tylko z jednej strony dostępne dla ludzi.
Nawet tak niewielki akwen w środku osiedla mieszkaniowego mógł być w miarę bezpiecznym azylem dla ptaków wodnych - a ściślej dwóch ich rodzajów. Nikt tu nie widział łabędzi, gęsi lub perkozów, ale kaczki krzyżówki i kurki wodne można było podziwiać od czasu roztopienia się lodu na wiosnę aż do późnej jesieni. Były tu nie przylotnymi gośćmi, ale stałymi mieszkańcami, gniazdującymi i wychowującymi potomstwo.
Kaczek było - i jest nadal - mnóstwo, a pod koniec lata, gdy dorastało potomstwo, można było doliczyć się nawet ponad 40 sztuk. Tu ciekawostka - kaczki są zawsze, ale nie zawsze są to te same ptaki. Wczesną wiosną są tu i kaczki i kaczory. Później, w porze wysiadywania jaj i opieki nad pisklętami, niemal wyłącznie kaczory, a pod koniec lata niemal wyłącznie kaczki. Kaczory widać wolą być w tym czasie samotne. Kurek wodnych było mniej - na ogół mieszkała tu jedna para, która wychowywała z dwóch miotów 10 do 11 piskląt. Tylko w jedym roku zaobserwowwałem dwie rodziny.
Bliskość oczka wodnego i jego lokalizacja na trasie spacerów do lasu i ogrodów działkowych pozwoliła mi nieco głebiej wniknąć w życie jego mieszkańców. Szczególnie poznać różnicę w obyczajach i bytowaniu krzyżówek i kurek wodnych.
Kaczki preferują życie gromadne. Choć często widzimy żerujące lub wypoczywające pojedyncze ptaki lub pary, zwykle gromadzą się w większych lub mniejszych luźnych stadkach. Prowadzą często ożywione rozmowy, nie brak także u nich zachowań z pogranicza chuligaństwa - w wyścigu do pożywienia, a czasemi bez dostrzegalnego powodu (chyba po prostu by pokazać "kto tu lepszy"). Krzyżówki łatwo przyzwyczajają się do ludzi karmiących je, plączą się między nogami, biorą nawet pokarm z ręki. Nic dziwnego więc, że ich przodkowie to forma wyjściowa dla kaczek domowych (tyle, że te są większe od dzikich krewnych). Krzyżówki już przed kilkoma tysiącami lat przehandlowały wolność za pełną miskę. Co innego kurki wodne (właściwa nazwa naukowa to kokoszka wodna - gallinula chloropus). Te, mimo że bytują czasami w pobliżu ludzi, absolutnie nie życzą sobie być formą hodowlaną, choć mogłyby być ładnymi ptakami ozdobnymi.
Kurka wodna to ptak niezbyt duży, wielkością zbliżony do kawki, ale o smuklejszej budowie. Dorosłe kurki mają wręcz wykwintną szatę - korpus oliwkowy z białym podogoniem, czerwoną łysinkę na czole, żołty dziób i zielono-żółte nogi. Nogi kurki, a ściślej łapki tych nóg, bardzo rzucają się w oczy nie tylko barwą - są zakończone nieproporcjonalnie długimi palcami z ostrymi pazurkami. Te pazurki i dość długi, ostry dziobek to broń kurki wodnej. W przeciwieństwie do kury domowej, nie jest ona ptakiem potulnym. Mimo niewielkich rozmiarów potrafi, w miarę potrzeby, pokazać "kto tu rządzi", znacznie większym od niej kaczkom i gałębiom.
Pisklęta kurki, podobnie, jak małe kaczuszki prawie bezpośrednio po wykluciu się z jaj dobrze pływają. W przeciwieństwie natomiast do kaczuszek w niczym nie są podobne do osobników dorosłych. To smoliście czarne ruchliwe kuleczki, w pierwszych dniach życia mniejsze niż piłeczki do ping-ponga. W przeciwieństwie do kacząt wychowywane są w surowej dyscyplinie. Krzyżówka to dobra i ostrożna, ale dość pobłażliwa matka. Kurka wodna natomiast każdy przejaw nieposłuszeństwa każe surowo szczypiąc dotkliwie dziecko. Nic dziwnego więc, że na pierwszy, niezbyt donośny głos ostrzeżenia pisklęta kurki co tchu znikają z wody w zaroślach.
W czasie swoich spacerów byłem świadkiem wielu interesujących wydarzeń z życia mieszkańców stawku, także dramatycznych - pewnego razu krzyżówka przeprowadzała swoje potomstwo - małe jeszcze kaczęta - przez uliczkę dla pieszych oddzielającą stawek od płytkiego rozlewiska powstałego podczas wiosennej ulewy. W pewnej chwili kaczkę i jej pięcioro dzieci zaatakowała para srok. Sroki to nie tylko miłośniczki błyskotek, ale także bardzo inteligentni bandyci, niszczący jaja i pisklęta mniejszych ptaków. W chęci zdobycia kaczęcia prowadziły natarcie w zorganizowany sposób. Gdy napadły na kacze stadko było ono oddalone od wody jeszcz o kilka metrów. Gdy jedna sroka atakowała kaczęta, druga początkowo trzymała się na uboczu, by potem z nagła zaatakować najbardziej oddalone od matki pisklę. Byłem zbyt daleko by pomóc ofiarom napadu. A jednak wyszły one z opresji bez większych strat. Matka dokonywała nieprawdopodobnych ewolucji. Nigdy nie podejrzewałem kaczki o taką szybkość i sprawność. Miotała się z szybkością błyskawicy, kilka razy uderzyła dotkliwie nacierające sroki skrzydłem. Wreszcie stadko wpadło do zbawczej wody w całości, choć jedno z piskląt zostało poranione (dostrzegłem na ziemi kilka kropli krwi).
Ta heroiczna walka niedużej kaczki z dwójką srok przypomniała mi pewne wydarzenie z czasów okupacji. - W czasie tułaczki, po wysiedleniu w październiku 1945 r., po przekroczeniu Wisły, koczowaliśmy w lesie koło Łomianek wraz z wychodźcami z naszej wsi, wśród tysięcy innych. W pewnej chwili rozległy się krzyki przerażenia, podjechało kilka samochodów ciężarowych z których wyskoczyli żandarmi. Otoczyli obozowisko i wyłuskiwali wszystkich mężczyzn "nach arbeit". W pewnej chwili jeden z żandarmów chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę grupy zatrzymanych meżczyzn. Miałem wówczas dokładnie 10 lat, ale z uwagi na wysoki wzrost mogłem uchodzić za starszego (Niemcy przyjęli zasadę, że do pracy nadają sie już 12- letni chłopcy i dziewczęta). W ostatniej chwili Mama chwyciła mnie za rękę. Nie puściła mimo szarpania przez Niemca, choć była niewielką kobietą, a w drugiej ręce trzymała mojego 1,5 rocznego brata. Żandarm zaklął, zdjął karabin i zamierzył się na Mamę korbą. W ostatniej chwili powstrzymał go drugi żandarm, który krzyknął do Matki "idźta matka". Tak więc, dzięki Jej odwadze i nieoczekiwanemu ludzkiemu odruchowi żandarma nie odbyłem już w dzieciństwie odległej podróży do najpiękniejszych okolic Europy. Najprawdopodobniej byłaby to moja pierwsza i ostatnia podróż w życiu. Z około dziesięciu mężczyzn z naszej wsi zabranych wróciła tylko część - kilku zginęło podczas bombardowania fabryki pod Insbrukiem , jednego Niemcy zastrzelili w trakcie próby ucieczki.
-------------------------------------------------------------------------------------
Dziś, w połowie 2013 roku, oczko wodne przy ul. Bajkowej istnieje nadal. Ale to już zupełnie inny akwen. Władze miejskie postanowiły przekształcić je w zbiornik retencyjny odwadniający w przypadku dużych opadów znajdujące się w pobliżu bloki mieszkalne. W końcu 2011 roku potężna koparka, po wcześniejszym wypompowaniu wody, pogłębiła stawek, potem wyrównano linię brzegową, a nawet uformowano ładną grobelkę z polnych kamieni. Zasadzono drzewa i krzewy, zasiano trawę. - Po dwóch latach jest to całkiem przyjemny zakątek osiedla. Na ławkach nad wodą siada sporo ludzi, wieczorem można tu posłuchać żabich koncertów. Tyle, że znikły nadbrzeżne szuwary, trzcina i pałka wodna oraz krzewy wikliny. Z nimi część skrzydlatych mieszkańców. Nie zobaczymy tu więc ostrożnej kurki wodnej, ani jej dzieci - czarnych piłeczek ping-pongowych na długich nóżkach. Kaczki wróciły, ale jako goście a nie stali mieszkańcy. Krzyżówki, przy braku szuwarów, nie mają odwagi gniazdować tu i wychowywać młodych.
Ot, malutki przykład postępu cywilizacyjnego, ale i konieczności zapłaty za ten postęp.
- Jan Burakowski
- "Akant" 2013, nr 12
Jan Burakowski Oczko wodne - czyli o kaczkach, kurkach wodnych i zbyt wyrośniętym Jaśku
0
0